.

.
.

piątek, 24 stycznia 2014

Rozdział 16

Rozdział 16
Oglądaliście już najnowszy odcinek TVD? Co myślicie o scenie Klaus i Caroline. Co to oznacza dla ich przyszłości? A co oznacza obietnica Klausa? Czy jeszcze kiedyś się zobaczą?
Jest nowy rozdział. Dłuższy tak jak obiecałam.
Caroline:
Nie wiem czy udało mi się zasnąć chociaż raz na dłużej niż 10 minut. Za każdym razem, gdy zamykałam oczy widziałam jego śmierć. Spojrzałam na wciąż dzwoniący budzik mówiący mi że jest już 6.30 i że powinnam śpieszyć się do szkoły. Wyłączyłam go i przewróciłam się na drugi bok. Poczułam że poduszka jest cała mokra, płakałam w końcu całą noc. Miałam dość tego uczucia… pustki, samotności. Zamknęłam oczy i od nowa odtwarzałam wszystkie nasze wspólne chwile zmieniając w nich wszystko tak aby przyszłość potoczyła się inaczej. Mama przybiegła do mnie w nocy kiedy zaczęłam krzyczeć. Skuliłam się w kłębek i przykryłam po uszy kołdrą. Może było by lepiej gdybym go nigdy nie poznała od tej dobrej strony? Czy gdybyśmy się nie poznali on nadal by żył? Ale co to by zmieniło? A może by coś zmieniło… Gdyby tak było to trzymałabym się od niego z daleka. Niezależnie jak bardzo by to bolało. Szlochałam cicho w przemoczoną już poduszkę. Jakąś godzinę później zadzwoniła Elena, nie miałam ochoty teraz z nikim rozmawiać, chciałam jednak wiedzieć co z Bonnie. Niechętnie otarłam nos i podniosłam telefon.
- Halo? – Przestraszyłam się kiedy usłyszałam swój głos. Bez uczuć, ochrypnięty, bezbarwny.
- Caroline? Wszystko u ciebie w porządku? – W porządku! Co to za pytanie!? A jak ona by się czuła jakby straciła Stefana! Wciągnęłam powietrze.
- Co z Bonnie? – Zmieniłam temat.
- Ciągle się nie obudziła. Ale będzie dobrze. Caroline przyjdziesz dziś do szkoły? – Czy kiedykolwiek przyjdę jeszcze do szkoły? Oto jest pytanie.
- Nie. – Rozłączyłam się.
Zgięłam się w pół jakbym dostała cios w brzuch. Ja tak dłużej nie mogę! Ty samolubna Caroline! Pomyśl co czuje Rebeka!
Ty żałosna mała wampirzyco, jak śmiesz tak po mnie rozpaczać, skoro za życia nie chciałaś nawet mnie pocałować. Wyobraziłam sobie te słowa wypowiadane przez Klausa. Nie! Zaczęłam się trząść. Ja Cię kocham! Teraz już za późno! Usłyszał jego lodowaty głos w głowie. Przykryłam się cała kołdrą jakby to miało pomóc.
Klaus:
Teraz było już dużo lepiej. Na moim ciele nie było ani zadrapania, bolała mnie jedynie jeszcze trochę klatka piersiowa, ale nie licząc tego Alan spisał się świetnie. W końcu jeszcze żyję. Mała wiedźma znalazła sposób aby uniknąć śmierci całej mojej linii wampirów. Ale mam nadzieje że to ją zniszczy.
- Proszę zaczekać… - Dobiegło mnie za ściany. Potem było słychać już tylko krzyk bólu.
- Dorine. – Przywitałem pogodnie staruszkę która pewnym i niezachwianym krokiem weszła do pomieszczenia w którym się znajdowałem. – Przepraszam za nich, nie potrafią się zachować.
- Klaus. – Przywitała mnie zimnym uśmiechem. Jej głos był szorstki. Poczułem ból w skroniach i upadłem na kolana.
- Wyglądasz bardzo młodo. – Powiedziałem mimo bólu rozsadzającego mi głowę.
- Miałeś zostawić mnie w spokoju!
- Wiem, ale potrzebuję drobną przysługę. - Starsza kobieta opuściła rękę, a ból znikł.
- Czy dla ciebie w ogóle istnieje coś takiego jak drobna przysługa? Pomagam ci już od 300 lat i nie pamiętam abyś kiedykolwiek poprosił mnie o drobną przysługę.
- No więc chodzi o lukę w mojej nieśmiertelności.
- Wiedziałam, że kiedyś do tego dojdzie. Więc jest jakaś potężna wiedźma która była w stanie obejść twoją naturę?
- Czego potrzebujesz aby to zmienić? – Czarownica podała mi listę wszystkich potrzebnych rzeczy. Kazałem zająć się tym Paulowi.
- Co potem? Komu przekażesz magię która ma ci służyć? – Uśmiechnąłem się ponuro. Kilka stuleci temu pewna młoda czarownica pochodząca z bardzo potężnego rodu, była we mnie tak zakochana, że złożyła pewną klątwę. Jena z czarownic z jej linii krwi przejmowała obowiązek służenia mi swoją magią. I tak się stało. Kiedy umarła, klątwa przechodziła na inne pokolenie. Zemsta na tej ich wiedźmie będzie bardzo prosta. Sprawię, aby to na nią przeszedł ten obowiązek. I już nigdy więcej nie użyje jej przeciw mnie. Spojrzałem na Dorine, aby użyć jakiejkolwiek mocy przeciw mnie musiała użyć sporo mocy.
- Masz wystarczająco mocy? – Spytałem niepewny ile mocy zostało w taj pomarszczonej staruszce. Obrzuciła mnie złowrogim spojrzeniem.
- Chyba nie uważasz, że nie dam rady? O to nie musisz się martwić. Wszystko się uda.
O północy zapłonęły wszystkie świece, tworząc wokół mnie krąg. Czarownica klęcząc na kolanach szeptała pod nosem łacińskie zaklęcia. Poczułem nagły ból głowy, a następnie upadłem na kolana. Czułem że moja wilcza natura wychodzi z pod kontroli. Moje kły się wydłużyły, moje kości zaczęły łamać. Już miałem się przemienić, gdy nagle świece zagasły a przemiana zaprzestała. Ból znikł, kły się cofnęły. Podniosłem się na nogi.
- Udało się?
- Tak. Jesteś teraz nieśmiertelny. Wiem, że teraz będziesz chciał mnie zabić, ponieważ jestem jedyną osobą która może cofnąć ten  czar. Tak więc pytam. Czy chcesz przekazać posłuszeństwo jakiejś szczególnej osobie? – Zilustrowałem ją wzrokiem. Czy nadal ma tyle mocy, aby to zrobić?
- Bonnie Bennett.
- Tak przypuszczałam. To jedna z najpotężniejszych wiedźm z naszej linii krwi. A więc Bennett? – Kiwnąłem głową. Wiedźma pochyliła głowę, a świeca przed nią zabłysła mocniej. Kobieta szeptała nowe zaklęcie. Przyglądałem się jej z daleka, trwało to może dwie minuty. Potem świeca zgasła, a wykończona już staruszka wstała powoli. Spojrzała mi w oczy.
- Już. Moją następczynią będzie Bonnie Bennett. Możesz mnie teraz zabić.
- Jesteś pesymistką. Kto powiedział, że będę chciał cię teraz zabić?
- Oboje wiedzieliśmy że tak to się skończy. Po prostu to zrób. I tak już zbyt długo służyłam ci do niecnych planów. – Jednym ruchem ręki wyrwałem jej serce. Dobrze że ukrywam się w jakimś starym grobowcu Lockwoodów,  przynajmniej tu nie ma dywanów. Spojrzałem na martwe ciało staruszki. Zobaczymy jak spisze się twoja następczyni. Uśmiechnąłem się na myśl o błogiej niewiedzy młodej Bennett, w której zamierzałem ją trzymać, dopóki nie będzie mi do czegoś potrzebna.
Caroline:
Udało mi się zdrzemnąć około dwóch godzin. Ale to nie pomogło, nie czułam się bardziej wyspana, ani też nie czułam się lepiej. Wstałam w końcu z łóżka i poszłam do łazienki. Minęło ponad 24 godziny od kiedy to się stało, i od tamtej chwili nie ruszałam się z łóżka. Ściągnęłam już suche ubranie i weszłam pod prysznic. Nie wiem ile tam siedziałam, czas nie ma dla mnie już znaczenia. Mój były chłopak zabił Klausa, którego kochałam, ale żeby to sobie uświadomić, on musiał umrzeć. Potem próbował zabić mnie, ale mu się to nie udało, zabili go moi przyjaciele, nie pozostawiając mi nawet zemsty. Ale to może lepiej. Nie wiem czy potrafiłabym go zabić. Przecież miałam szanse zaraz po tym jak wbił w niego sztylet, ale zamiast tego siedziałam bezczynnie i patrzyłam jak jego ciało płonie. Moje łzy zlewały się ze strumieniami wody. Kiedy w końcu wyszłam, była dokładnie 12. Mama poszła do pracy, choć miała opory. Ja jednak miałam teraz ochotę być sama. Sama… To słowo odbiło się po mojej głowie z wielkim echem, sprawiając nie fizyczny ból. Spojrzałam na lustro stojące naprzeciw lustra.
- Kłamca! – Krzyknęłam i rzuciłam się znowu na łózko. – Jak mogłeś obiecywać mi że do sylwestra będę twoja! – Łkałam w poduszkę. – Skoro nawet do tego nie dożyłeś! – Kłamca, kłamca, kłamca! Powtarzałam to słowo w kółko i w kółko jak mantrę. Parę minut, lat a może stuleci później udało mi się zebrać i w swojej najbrzydszej piżamie zeszłam na dół. Otworzyłam lodówkę i poczułam że na widok jedzenia mnie mdli. Wzięłam tylko woreczek krwi i wypiłam go na raz. Nic. Nic nie dał, nie uleczył wielkiej pustki w miejscu serca. Ten jeden raz zawiódł, nie uleczył mnie, ani odrobinę. Miałam teraz dwie opcje. Wrócić do łóżka i zastanawiać się co by było gdyby… Lub siąść przed telewizorem i obejrzeć kretyński film. Bez zastanowienia wybrałam tą drugą opcje. Przełączając kanały zatrzymywałam się tylko na tych, na których leciały horror, lub kogoś rozpruwano. Zmęczenie dało o sobie znać i podczas właśnie takiego filmu, zasnęłam.
Obudził mnie dopiero szczęk kluczy w zamku. Nie miałam teraz ochoty na rozmowę. A szczególnie taką która zaczyna się od pytania: Jak się czujesz? Takie pytanie zadaje się babci w szpitalu. W wampirzym tempie znalazłam się w swoim pokoju. I poczułam się przytłoczona. Niemal czułam jego zapach, tak jakby jeszcze pięć minut temu tu był. Spojrzałam nienawistnie na lustro i na szafkę nocną. To wszystko przypominało mi o nim. Coś jednak było nie w porządku. Jego zapach… a jeśli to nie jest moje urojenie? Jeśli on tu był? Rozejrzałam się gorączkowo. Na szafce leżała znajoma książka. Ale wcześniej jej tu nie było. Był tu! Był tu! Poczułam się jak pięciolatka która dostała kucyka. Podbiegłam gorączkowo do szafki i już miałam podnieść książkę, ale się zawahałam. A co jeśli to sen? A co jeśli książka była już tu wcześniej tylko jej nie zauważyłam? Przecież widziałam jego śmierć. Widziałam jak płonie. Głupia, skarciłam się. Nie masz nic do stracenia. Skoro on nie żyje to to czy podniesiesz tą książkę, czy nie niczego nie zmieni. Otarłam łzy i podniosłam książkę jakby była zrobiona z najdelikatniejszego tworzywa. Przekartkowałam ją w poszukiwaniu jakiejkolwiek wskazówki, karteczki. Jest! Wyciągnęłam mały liścik z pomiędzy kartek.
‘Kochan
Nie wiem jak można być tak głupim, aby uwierzyć że można mnie zabić. Ale to poziom Twoich przyjaciół, ty jesteś dużo niżej. Dałaś się nabrać, że ktoś taki jak ja, zakochałby się w kimś tak nieznaczącym jak ty. Może i jesteś ładna, ale nic więcej. Oddaję książkę, możesz z nią zrobić co zechcesz. Spalić, zachować nie obchodzi mnie to. Słyszałem że Tyler zginął. Możesz mi wierzyć lub nie, ale jest mi niezmiernie przykro, ponieważ to ja miałem dostąpić zaszczytu zabicia go.
Klaus.’
Przeczytałam to raz, drugi, trzeci i nic nie rozumiałam. Ale… ale przecież te wszystkie rozmowy, komplementy. On mnie nie kocha, on mnie nawet nie lubi… On mną gardzi! Ale ja go kocham. Więc powinnam przynajmniej cieszyć się że żyje i tak by zapewne było gdyby nie to, że ktoś wyrwał mi na nowo serce, serce którego już nie było. Zerwałam się z łóżka. Nie wierzę! Nie wierzę! Coś się zmieniło. On żyje i tylko to się liczy. Podeszłam do szafy i wygrzebałam z niej moją najładniejszą sukienkę. Upięłam włosy w luźny kok i zrobiłam make-up. Przeglądnęłam się w lustrze. Jestem gotowa. Po co się tak stroje, skoro on napisał, że mnie nie kocha? Pomyślałam z zwątpieniem. Jestem żałosna, ale chcę go zobaczyć nawet jeśli ma to być ostatni raz gdy go zobaczę. Miałam jedynie nadzieję, że tego nie pożałuję. Wyszłam z pokoju i po cichu zeszłam na dół, gdzie natknęłam się na mamę.
- Caroline? Czy coś się stało? – Patrzyła na mnie jakby zobaczyła ducha.
- Nie, wszystko w porządku. Nie wiem kiedy wrócę. – Dodałam i wyszłam.
Wsiadłam do auta, odpaliłam silnik i ruszyłam z piskiem kół. Kiedy dojechałam na skrzyżowanie nagle sobie coś uświadomiłam. Co teraz? Co właściwie zamierzałam zrobić? Przecież napisał, że chciał mnie tylko wykorzystać. Nie mogę od tak wparować do jego domu. Nagły niepokojący dźwięk dobiegł mnie z lewej strony, obróciłam głowę i zobaczyłam Damona i Stefana. Otworzyłam drzwi i wysiadłam.
- No nieźle Blondi. Ale się wystroiłaś. Myślałem, że będziesz miała doła, a tu proszę. – Zagwizdał z uznaniem Damon.
- Spadaj. – Szturchnęłam go, ale on nawet się nie zachwiał.
- Caroline dlaczego to zrobiłaś? – Co ja znowu zrobiłam? Spojrzałam na Stefana, nie rozumiałam pytania. – To nie jest żadna opcja, tak nie można, potrzebujesz czasu, aby się z tym uporać. Jeśli chcesz, to pomogę ci to z powrotem włączyć. – Patrzyłam na niego osłupiała. Nic nie rozumiem. Włączyć?
- Co włączyć? – Spytałam szczerzę zdziwiona. Popatrzyli na siebie, a potem na mnie.
- Uczucia Caroline. – Powiedział delikatnie Stefan. Uczucia? Oni myśleli że ja… Nagle wybuchłam śmiechem. Nie wiem czemu, ale chciało mi się po prostu śmiać.
- Więc… wy… myśleliście, że… ja… ja wyłą… uczucia? – Wydusiłam między falami śmiechu. Ciekawe było to że o tym nawet nie pomyślałam. Ale nie chciałam ich wyłączyć… potrzebowałam ich. Spojrzałam na nich i kolejna fala śmiechu uniosła się w powietrzu. Teraz nie wyglądali jakby zobaczyli dycha, a raczej jakby ich matka przyłapała ich na kanapie z dziewczyną. Ta krótka chwila w której mogłam zapomnieć o wszystkim, bardzo mi pomogła. Czułam jak część napięcia ze mnie uchodzi.
- Więc nie wyłączyłaś uczuć? – Pokiwałam głową. – Ale nie rozumiem. Pani szeryf i twój strój.
- Po prostu mi przeszło. – Nie wiedziałam co innego mogę powiedzieć. – A gdzie Elena. – Zdziwiłam się, od dłuższego czasu nie zostawiali jej samej nawet na krok.
- Nie musi mieć już nadzoru. Klaus nie żyje, a Rebeka wyjechała. – Pewne niepokojące wnioski pojawiły się w mojej głowie. Nie chciałam im mówić, że on żyje, ale teraz pewnie planuje zemstę, więc…
- Gdzie ona jest!?
- Elena jest bezpieczna, jest u Bonnie.
- Musimy się pospieszyć mam złe przeczucia. - Wsiadłam do auta, ale żaden z nich się nie ruszył.
 - Myślę, że powinnaś odpocząć. – Zauważył Stefan.
- A ja, że powinnaś iść do wariatkowa, bo zaczynasz wariować jak twój były. – Dodał jego brat.
- Oh! Wy nic nie rozumiecie. Klaus żyje!
- Oto właśnie są objawy szoku powypadkowego. – Damon udał, że poprawia niewidoczne okulary na nosie.
- Nie ważne, sama tam pojadę. – Zamknęłam drzwi i odjechałam z piskiem opon. Paradoksalnie miałam nadzieję, że żyje, ale że nie ma go u Bonnie. Te dwie rzeczy wydawały się jednak dość oczywiste.
Nic nie rozumiem. Nie ma go? Elena siedziała przy nieprzytomnej Bonnie.
- Nikogo tu nie było. Caroline wszystko w porządku? – A może Damon ma rację? Może ja zupełnie zbzikowałam? Ale przecież widziałam ten list. Prawda? Wzięłam głęboki wdech.
- A jak ona się czuje?
- Teraz dobrze. Najgorzej było po północy. Zaczęła krzyczeć i się szarpać. Mówiła jakimś dziwnym głosem. Najpierw cały czas mówiła ‘nie’, a potem zaczęła coś szeptać, ale nic nie zrozumiałam, chyba w innym języku. Na końcu przestała się wiercić i powiedziała tylko ‘tak’.
- Może miała jakiś koszmar. Próbowałaś ją obudzić?
- Tak, ale była jak w transie.
- Widzisz bracie. Mówiłem, że Barbie bzikuje. Nikogo tu nie ma. – Usłyszałam głos Damona. Stefan nic nie odpowiedział. Kiedy już rozgościli się w salonie, zeszłam do nich i usiadłam naprzeciw.
- Mam dla ciebie niespodziankę. Załatwiłem ci miejsce w psychiatryku. Cieszysz się? – Zignorowałam go.
- Możecie mi w końcu wszystko wytłumaczyć? Na przykład dla czego zorganizowaliście taką akcję beze mnie?
- Przecież dawałaś wyraźne sygnały, że nie chcesz brać w tym udziału. Wychodziłaś prawie zaraz jak zaczynaliśmy o tym rozmawiać.
- Może i tak, ale tylko dla tego, że myślałam, że zabicie go nie jest możliwe. – Uspokoiłam oddech, próbując opanować nawracającą nostalgię. – Sami tak przecież mówiliście, że on jest nieśmiertelny, że nawet jeśli zdarzyłby się cud, to wtedy prawdopodobnie my byśmy zginęli.
- Tak, ale Tyler znalazł sposób. Bonnie rzuciła zaklęcie, które pozwoliło nam zabić go, ale tak, aby tylko on zginął. Potrzebowała na to bardzo dużo mocy, ale jak widać wyjdzie z tego.
- A więc on nie żyje. Na 100%?
- Tak. Już nie musisz się go obawiać. – Mówił spokojnie Stefan. Damon prychnął pogardliwie, ale nic nie powiedział. – Tak mi przykro, że Tyler zginął, ale musieliśmy. Nie wiem co mu się stało, że zaczął uważać, że ty jesteś po stronie Klausa.
- Ja też nie mam bladego pojęcia, dlaczego tak pomyślał. – Kpił Damon.
- Jak to? On tak uważał?
- Nie słyszałaś co mówił kiedy cię zaatakował? – Próbowałam sobie przypomnieć, ale pamiętałam tylko masę uczuć i łzy, żadnych dźwięków, żadnych obrazów. Pokiwałam przecząco głową. – Kiedy rzuciła się na ciebie krzyczał, że jesteś zdrajcą, że jesteś po stronie Klausa, że go kochasz i że z nim spałaś. – Dokończył szeptem. Damon z zainteresowaniem mi się przyglądał. Odpowiedziałam mu groźnym spojrzeniem i zerwałam się z miejsca.
- Jak on śmiał! Oskarżył mnie o to, że go zdradziłam i… - To tak jakby nazwał mnie dziwką. Dokończyłam w myślach.
- Czyli go nie zdradziłaś? – Dociekał Damon, wyraźnie zaciekawiony.
- Wbrew twoim chorym urojeniom nie! – Wykrzyczałam w końcu i opadłam na kanapę. – Mam tego dość, wracam do domu. – Już miałam wstać gdy usłyszałam zimny, wypruty z uczuć głos, ze znajomym akcentem. Kiedy wypowiedział w taki lodowaty sposób moje imię, poczułam jak moje serce przecinają żyletki.

4 komentarze:

  1. bombowy rozdział :-D Caroline ma przerąbane, pewnie Klaus słyszał cala rozmowę. Dziwi mnie jego list do Caroline . pozdrawiam :-D

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem zawiedziona na sobie, że tak długo nie komentowałam. Wybacz, wybacz, wybacz! :( Coraz częściej mi się to zdarza, niestety. :(
    Och, muszę przyznać, że rozdział był świetny! Chociaż notka/list/kartka/czy coś od Klausa mnie zasmuciła, że nie wiem co. :( Kurde, przecież wiem, że tak nie myśli, on też to wie, a mimo to napisał to. Dupek! Ugh, no zdenerwował mnie. Serio. Do końca nie wiem, jakie miał w tym intencje, ale kij mu w oko! O, o, o! Fajny wątek z przywłaszczoną czarownicą. :D Nareszcie Bonnie się na coś przyda. Nie żeby to, co robi Klaus było w jakimkolwiek stopniu dobre, no ale... jednak. Hehe, odpłaci jej się w końcu. :D Ach. Ogólnie! Scena z tą Doriną (?) była zniewalająca. :D Szczególnie ten koniec, kiedy Klaus wyrwał jej serce (czy to podchodzi pod psychopatę?). Jednak to zdanie najbardziej mnie rozwaliło: "Dobrze, że ukrywam się w jakimś starym grobowcu Lockwoodów, przynajmniej tu nie ma dywanów." Hahhaha, hahahahahha. Leżę. Nie wiem czemu, ale tak jest. Hahahahaha. No oki. xD
    Końcówka. BADUM! Jak Klaus wyłączył uczucia, to chyba go zabiję. Tak myślę. I tym razem z dobrym skutkiem, nie to co banda zabijmy-Klausa-uratujemy-świat-chociaż-sami-umrzemy-czy-jak-to-szło! :D Chociaż... chociaż! To byłoby całkiem ciekawe! Ale wątpię, że to zrobi. Taka tam intuicja. :p
    Oki doki, nie piszę więcej, bo jeszcze chwila a bym się rozpisała na osiem stron w Wordzie. A tu jest jakiś limit... pisemny? No, nieważne. Kiedyś wypróbuję. :D Teraz życzę Ci mnóstwo weny, pomysłów, komentarzy, szczęścia, zdrowia i miłości. <3
    BTW. Kiedy masz ferie?! :D (Nie chwaląc się) Ja zaczynam teraz! JEEEJ! :D
    KOCHAM, KOCHAM, KOCHAM, PISZ I... GRZESZ... NO. XD <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Kiedy będzie nowy? :( Smutno mi, że tak dłuuugo nie ma :(

    OdpowiedzUsuń