.

.
.

sobota, 3 stycznia 2015

Nowy Blog!

Zapraszam wszystkich serdecznie na mojego nowego bloga. Tym razem nie fanfic ale mój własny pomysł. Zlepek wielu książek i filmów oraz mojej fantazji.

Szesnastoletnia Kimberly Hauer od sześciu lat mieszka wraz z ciotką, wujem i kuzynką. Rodzina Accardich nie należy do biednych. Angelo Accardi zajmuje się bliżej nieokreślonym biznesem i jest ulubionym członkiem rodziny Kim. Próbuje sprawić aby czuła się kochana. Od pewnego momentu stał się jednak trochę bardziej podejrzliwy, a owym momentem był dzień w którym Kim poznała chłopaka o imieniu Alex. Jaką tajemnice skrywa Alex? Czy wuj też ma swoje sekrety?

http://wlasnoscniczyja.blogspot.com/

niedziela, 7 grudnia 2014

Epilog

Epilog
Nie wierzę, że to się dzieje. Z bólem serce kończę tego bloga. Kiedy go zaczynałam, nie wyobrażałam sobie, że ktokolwiek będzie go czytał. Potem jednaj pojawiły się wyświetlenia i komentarze, a ja za każdym razem jak głupia uśmiechałam się do monitora. Dziękuję wszystkim, którzy czytali tego bloga, a szczególnie tym, którzy komentowali. To dzięki wam ten blog skończył dziś rok. Dokładnie rok temu wstawiłam pierwszego posta. Dokładnie dzisiaj wstawiam ostatni. Mam nadzieję, że w najbliższym czasie wpadnie mi jakiś nowy pomysł do głowy i znajdę trochę czasu aby zacząć nowy blog. Tymczasem żegnam się z wami.

Minął kolejny tydzień. Odkąd tu jestem ciągle się bawię, od imprezy do imprezy. Przed wyjazdem Damon twierdził, że jestem beznadziejnym wampirem, ciekawe co teraz by powiedział. Głośna muzyka dudniąca w uszach zachęcała do tańca. W powietrzu unosił się zapach potu, alkoholu… i krwi. Drobna dziewczyna mniej więcej w moim wieku zamigotała mi przed oczami. Z jej szyi ciekła krew. Kiedy na mnie spojrzała w jej oczach widoczny był strach. Rozglądała się gorączkowo po sali. Przekręciłam oczami. Podeszłam do dziewczyny.
- Uspokój się. – Używam perswazji. Od razu podziałało. – Skąd jesteś?
- Z Houston. – Odpowiedziała spokojnie. Zapach krwi był teraz jeszcze bardziej wyraźny. Nachyliłam się do dziewczyny i zaczęłam cicho szeptać, aby nikt inny nie usłyszał.
- Wyjdziesz teraz stąd i wrócisz do swojego domu. Nigdy więcej tu nie wrócisz. Zapomnisz co tu widziałaś. Zwiedzałaś, wstąpiłaś na dyskotekę, podobała ci się, ale nic więcej.
- Dyskoteka była bardzo fajna, ale muszę już iść. – Dziewczyna powiedziała jak w transie i wyszła. Damon pewnie zacząłby teraz wykład na ten temat. Dobrze że go nie ma bo wysłuchiwanie tego co najmniej raz dziennie było by nie do zniesienia. Za mną było słychać radosny śmiech.
- Znowu to samo? – Znałam ten głos. Uśmiechnęłam się.
- To wcale nie zdarza się tak często!
- To w ogóle nie powinno się zdarzać. Jesteś wampirem.
- Dzięki za przypomnienie. Miałeś na nią ochotę? – Odwróciłam się i spojrzałam na mężczyznę stojącego za mną. Jego ciemna skóra przybrała dziwny kolor w fioletowym oświetleniu. Brązowe oczy się śmiały.
- Może… Ale nie mów Rebece. – Mrugnął do mnie.
- Czasami zastanawiam się, czy ta twoja dziewczyna to naprawdę istnieje. Jeszcze nigdy jej nie poznałam. – Uniosłam brwi.
- To może się źle skończyć. Ona źle znosi inne kobiety. A wiesz… jako pierwotna ma dość dużo siły. Drinka? – Podał mi kieliszek. Uśmiechnęłam się do niego i wypiłam cały kieliszek duszkiem.
- Pogadamy jak ją poznam. – Ruszyłam na parkiet. Przyjrzałam mu się znowu. Był miły, choć nie dla wszystkich. Trzymał wszystko zawsze na oku. Wydawać by się mogło, że jest królem Nowego Orleanu. – Król Nowego Orleanu tańczy ze mną? Co za zaszczyt. – Powiedziałam kiedy do mnie dołączył.
- Nie jestem królem. Już ci to mówiłem.
- Tak wiem. – Przekręciłam oczami. – Wielki pan i władca nosi imię Klaus. Jesteś więc księciem tego piekła?
- Uważaj bo karzę cię stąd wygonić. – Pogroził mi palcem.
- Porozmawiałabym wtedy z Klausem. Na pewno bym go przekonała. – Marcel się zaśmiał.
- Nie wydaje mi się żeby Nik był taki przekupny.
- Nik… chyba bardzo go lubisz.
- Szanuje. – Poprawił mnie.
- W takim razie bym się z nim dogadała.
- On nie jest jak ja. Na niczym mu nie zależy, nie sądzę, żeby był w twoim guście. Jesteście jak ogień i woda.
- Przeciwieństwa się przyciągają. – Drażniłam się z nim.
- To by się źle skończyło dla jednego z was i niestety ale przypuszczam, że byłabyś to ty Caroline.
- Ja? – Przybrałam wyniosłą postawę. – W życiu nie przegram z jakimś tam pierwotnym, hybrydą czy kim on tam jest! – Podniosłam prowokująco głos. Oczy najbliższych wampirów podniosły się na mnie.
- Ciszej trochę. Mówisz o Klausie! – Skarcił mnie przyjaciel.
- Wy go czcicie czy jak? – Spytałam cicho przyglądając się wampirom które wciąż patrzyły na mnie. Marcel zaśmiał się.
- Coś w tym stylu.
Jak zwykle do domu wróciłam nad ranem szczęśliwa, że dziś spotkałam Marcela. Spotkałam go już pierwszego dnia, uratował mnie przed bandą pijanych wampirów. Potem widywałam go na imprezach codziennie. Jednak ostatnie dwa dni go nie było. W sumie zostawał zawsze do końca tak jak ja. Nad ranem kończyłam zawsze kończąc na rozmowie z nim. To była chyba jedyna osoba z którą tu znałam, choć byłam tu już miesiąc. Tak właściwie powinnam chyba stąd wyjechać. Miasto choć nigdy nie spało zaczynało stawać się nudne, a ja i tak zatrzymałam się na dłużej niż zamierzałam. Położyłam się na łóżku. Jestem taka zmęczona… i zasnęłam.
Następnego dnia rutynowo zażyłam tabletkę na ból głowy. Zaczynałam się pomału przyzwyczajać do dużych ilości alkoholu. Co teraz? Podeszłam do lodówki po brzegi wypełnionej woreczkami z krwią. Codziennie musiałam wypić co najmniej jeden, nie chcąc stracić kontroli. Wypiłam go, a opakowanie wyrzuciłam do kosza. Najlepszy na kaca jest tylko alkohol, ale mój się skończył. Ubrałam się i wyszłam z pokoju hotelowego. Jak nazywała się ten bar o którym kiedyś wspominał Marcel? Ty pijaczko! Skarciłam się w duchu ale mimo wszystko poszłam w tamtym kierunku.
W końcu udało mi się znaleźć to miejsce. Jeden wampir stał przed wejściem. Zmierzył mnie wzrokiem, ale nic nie powiedział. Przepuścił mnie, ale drzwi już nie otworzył.
- Współcześni dżentelmeni. – Wymruczałam pod nosem i weszłam do środka. Lokal był prawie pusty nie licząc jednego mężczyzny tuż pod drzwiami i jednego przy barze który kończył właśnie butelkę szkarłatnego napoju. Przyjrzałam mu się uważniej. Był… boski pomyślałam. Choć widziałam go tylko od tyłu. Miał ciemne blond włosy, lekko kręcone. Przez koszulkę można było przyjrzeć się jego idealnie wyrzeźbionym mięśniom, które poruszyły się kiedy odchylił się i wypił całą zawartość kieliszka. Nachylił się ponad barem i wziął kolejną butelkę. Barmana nigdzie nie było widać. Bezszelestnie podkradłam się do niego.
- Można się przysiąść? – Mięśnie mężczyzny napięły się nagle. Cały zastygnął, butelka wyleciała mu z rąk i z hukiem rozbiła się na podłodze. Nie wiedziałam, że mogę na kimś wywrzeć takie wrażenie. Nagle gwałtownie się odwrócił, a ja omal się nie przewróciłam. Złapał mnie błyskawicznie i tak samo szybko puścił. Jego oczy były niebieskie jak wzburzone morze, ale przede wszystkim były pełne zaskoczenia, radości, bólu, niedowierzania… jak tyle można odczuwać tyle emocji na raz?
- Caroline… - Jego głos był cichy zachrypnięty i z angielskim akcentem. Z seksy akcentem, dodałam w myślach.
- Znamy się? – Byłam pewna, że nigdy wcześniej go nie widziałam, ale byłam też pewna, że ciągnęło mnie do niego jak ćmę do ognia.
- Nie pamiętasz. – Stwierdził z ulgą i rozczarowaniem.
- Czego? – Wyglądał jakby zastanawiał się nad czymś.
- Spotkaliśmy się już na jednej dyskotece. – Stwierdził głosem pewnym, nie wyrażającym uczuć. Zaczęłam się nad tym zastanawiać. Na pewno bym go zapamiętała. Takiej twarzy się nie zapomina.
- Musiałam być bardzo pijana. – Powiedziałam przepraszająco.
- Masz słabą głowę. – Powiedział bardziej do siebie niż do mnie.
- Wcale nie! – Mężczyzna sięgnął po następną butelkę i wstał. Zmierzał już w stronę drzwi gdy nagle się zatrzymał i odwrócił. Patrzył na mnie jakby dopiero teraz uświadomił sobie z kim rozmawia.
- Chyba jednak postawić ci tego drinka. – Stwierdził zrezygnowany. – Nie możesz chodzić sama po mieście.
- Mówisz jak moja matka! – Nie rozumiałam go. Ciężko było odgadnąć o czym myśli.
- Nigdy jej nie lubiłem. – Stwierdził cicho.
- Co proszę? – Nie mogłam uwierzyć własnym uszom. Mógł być sobie najprzystojniejszy na całym świecie ale jak mógł obrażać moją matkę?
- Siadaj. – Usiadł i poklepał miejsce koło siebie. – Przecież teoretycznie nawet jej nie znam. – Powiedział bez skruchy.
- Teoretycznie? I jak możesz obrażać kogoś kogo nie znasz?
- Tylko żartowałem. Siadaj.
- Chyba odeszła mi ochota na drinka. – Odwróciłam się, a on pojawił się przede mną.
- Car siadaj.
- Tak mówią do mnie tylko przyjaciele. – Powiedziałam obrażona. – Z resztą nawet nie wiem jak ci na imię.
- Usiądź proszę. – Przekręciłam oczami na widok jego wzroku i usiadłam posłusznie. - Nik.
- Caroline. – Przedstawiłam się mimo wszystko.
- Moim zdaniem bardziej pasuje do ciebie Anioł. – Mówił dziwnym odległym głosem, patrzył na mnie ale jakby mnie nie widział. Zignorowałam te słowa będąc wciąż lekko naburmuszona. Mogłam mu się teraz lepiej przyjrzeć. Jego łagodny wyraz twarzy, lekki uśmiech, zamglone oczy.
- O czym myślisz? – Spojrzał na mnie z lekkim smutkiem.
- Drinka? – Podał mi kieliszek. Przyjęłam go z radością.
- Skąd się tu wzięłaś?
- Przyjechałam z Mystic Falls miesiąc temu.
- Aż miesiąc? Jak to możliwe, że spotkałem Cię dopiero teraz?
- Myślałam, że już się spotkaliśmy. – Przypomniałam mu. Nic nie odpowiedział. – Zaraz po skończeniu liceum postanowiłam zrobić sobie wakacje.
- Spełniasz marzenia.
- Tak. Zawsze chciałam podróżować.
- A co z Europą?
- Mam zamiar tam też pojechać. – Nachylił się do mnie.
- Kiedy?
- Za niedługo. – Nachylił się i spojrzał mi w oczy. Jego źrenice zaczęły się rozszerzać.
- Wstaniesz… - Drzwi do baru otworzyły się.
- Klaus błagam cię przestań zapijać smutki i zajmij się w końcu… Caroline? – Głos był znajomy. Marcel przyglądał się  nam jakby oceniał sytuację. – Puść ją, to jest… - Oczy mężczyzny obok mnie nabrały groźnego wyrazu.
- Marcel?
- Znacie się?
- Tak. Dlaczego jesteś taki zły? - Dziewczyno czy ty masz jakiś magnes na przyciąganie kłopotów? Co tym razem zrobiłaś? – No tak, kiedy tylko go poznałam ratował mnie przed bandą wampirów. Od tamtego czasu już nikt mnie nie dotknął.
- Żebyś wiedział. – Usłyszałam szept tak cichy, że nie byłam pewna, czy mi się nie zdaje.
- Powinnaś już iść. Źle dziś trafiłaś. Ten oto koleś uwielbia zatapiać smutki w samotności. – Spojrzałam na wampira obok, przekręciłam oczami i zrobiłam krok do przodu. Nagle silne szarpnięcie spowodowało, ze omal nie wpadłam na bar.
- Au! – Krzyknęłam buntowniczo.
- Klaus! – Marcel ostrzegawczo podniósł głos i zrobił krok w naszą stronę.
- Ten Klaus? – Mężczyzna patrzył na mnie z wyczekiwaniem i niepokojem. – Ten Nik? – Spojrzałam pytająco na Marcela a on pokiwał zrezygnowany głową.
- Tak. Król Nowego Orleanu. – Przyglądałam się mu z niedowierzaniem. Może był lekko irytujący, ale nie wydawał się specjalnie niszczycielski.
- Kiedy ją poznałeś? – W jego głosie wciąż brzmiała wściekłość.
- Odkąd przyjechała. O co ci chodzi? Co ci nie pasuje? – Marce westchnął.
- Miesiąc temu i nic mi nie powiedziałeś?
- O czym? Znacie się?
- Podobno już się spotkaliśmy na dyskotece. Ale musiałam być pijana bo nic nie pamiętam. – Wtrąciłam się.
- Nie wiem co zrobiła ci ta dziewczyna ale odpuść sobie, ona nawet tego nie pamięta. – W jego głosie można było wyczuć groźbę.
- Ty nic nie rozumiesz. To nie jest jakaś tam dziewczyna. To jest ta dziewczyna. – Marcel wydawał się nic nie rozumieć.
- Przepraszam? – Nie mogłam dłużej tego znieść. Rozmawiali o mnie jakby mnie tu nie było.
- Caroline… Forbes? – Zapytał cicho.
- Tak. – Odpowiedziałam znudzona faktem że wszyscy wszystko wiedzą tylko nie ja. - Coś nie tak? – Mina Marcela zbladła. Klaus zaśmiał się posępnie.
- Wiedziałem, że Rebeka ci powie.
- Wychodzę. – Oświadczyłam i dopiłam kieliszek.
- Caroline?! – Blondynka która weszła właśnie do baru patrzyła na mnie jak na zjawę.
- Rebeka? – Dziewczyna wyglądała dokładnie jak ze zdjęć które pokazywał mi Marcel. – Mówiłeś jej o mnie? – Spojrzałam na brązowookiego. Wydawał się zmieszany.
- Coś ty zrobił?! – Blondynka podeszła do Klausa. Z tego co opowiadał mi Marcel byli rodzeństwem. Pierwotnym rodzeństwem. Nik nie odpowiedział.
- Chyba nic nie rozumiem. – Stwierdziłam w końcu. – Jestem Caroline. Wyciągnęłam przed siebie rękę Rebeka niepewnie ujęła moją dłoń.
- Mów mi Beka. – Czyjś telefon zadzwonił. Hybryda odebrał do.
- Masz mi coś do powiedzenia mała wiedźmo?! – Nie usłyszałam odpowiedzi. Chyba lepiej nie podsłuchiwać rozmowy pierwotnej hybrydy.
- Co ty nie powiesz! Miałaś proste zadanie. Miałaś jej tylko pilnować! – Zaśmiał się. – Dostałaś właśnie kartkę z Nowego Orleanu? – Chwila ciszy. - Oczywiście, że wiem, że tu jest! – Spojrzał na mnie i wyszedł za drzwi. – Bo właśnie na nią patrzę! – Usłyszałam jeszcze.
- Chcecie drinka? – Spytałam czując się nieswojo. Marcel i Rebeka wymienili się dziwnym spojrzeniem. - Może ja już pójdę. Wydaje się, że macie jakieś sprawy do obgadania. – Wstałam. – Do zobaczenia rzuciłam w stronę Marcela.
- Nie! Posiedź jeszcze z nami. Napijesz się ze mną drinka czy dwa. – Beka siadła na stołku i poklepała jeden koło siebie. – Wydaje mi się że mogłybyśmy zostać dobrymi przyjaciółkami. – Nie byłam do końca przekonana. Beka wydawała się bardzo miła, ale chyba mieli wszyscy jakąś ważną sprawę na głowie. – Proszę. Nie karz mi znowu siedzieć tylko z tymi dwoma facetami.
- Zgoda.
- Chcesz drinka? – Zwróciła się do Marcela. On tylko pokiwał głową. Rozdała każdemu po napoju.
- Wiele o was słyszałam. O tobie i Klausie. Marcel mi opowiadał.
- Na pewno same kłamstwa. – Klaus wrócił z powrotem do pomieszczenia.
- Nie wydaje mi się. – Stanęłam w obronie przyjaciela. Klaus wydawał się teraz wrogi. – Mówił, że jesteś apodyktycznym dupkiem który nie przejmuje się nikim i niczym. – Chyba przeholowałam. Oczy Klausa wyrażały zdziwienie i gniew, Rebeki zachwyt, a Marcel patrzył na mnie oszołomiony. – Zgadzam się w nim w 99% ale zapomniał dodać że jesteś też alkoholikiem. – Mam nadzieję że Marcelowi się za to nie oberwie… i mnie.
- I kto to mówi. Jeszcze nie ma południa a ty już włóczysz się po barach. – Odgryzł się. Beka wybuchła śmiechem.
- Nie jesteś zły? – Zdziwiłam się.
- Nie potrafiłby. – Wymruczała blondynka.
- Zamknij się. – Syknął Klaus. – Boisz się, że mogę się okazać tak naprawdę miłym chłopakiem który będzie otwierał przed tobą drzwi? „ współczesny dżentelmen”? – Zaczerwieniłam się. Musiał mnie słyszeć kiedy wchodziłam. – Boisz się, że się we mnie zakochasz? – Kontynuował stojąc teraz bardzo blisko mnie.
- Chciałbyś. – Mój głos lekko drżał.
- O to się nie martw. – Czułam jego oddech na moich ustach. – Właśnie postanowiłem być twoim koszmarem. – Uśmiechnął się diabolicznie, a mnie przeszedł dreszcz, mieszanina strachu i podniecenia. Kiedy myślałam, ze już mnie pocałuje cofnął się i wyszedł. Mężczyzna siedzący przy również zaraz za nim. Widziałam go przez przeszklone drzwi rozmawia z oboma mężczyznami. Potem jeden z nich stanął znów przy drzwiach a Nik i drugi mężczyzna poszli dalej.
- Co to było? – Spytałam kiedy w końcu odzyskałam mowę.
- Hybrydy Klausa. – Odpowiedział Marcel, choć nie o to mi chodziło.
- On się nigdy nie zmieni. – Westchnęła Rebeka.
- On już się zmienił. – Zaprzeczył Marcel. Westchnęłam. O czym ja myślę? Raczej o kim?
- Proponuję zakupy! – Wykrzyknęła Rebeka a ja nie mogłam się uśmiechnąć.
- Nie mogłabym odmówić.
- A ja mogę. – Marcel już zaczął wychodzić.
- W kafejce tam gdzie zawsze za 2 godziny. Przyprowadź Elijaha! – Marcel westchnął. – Dzięki kotku!
Położyłam się zmęczona po całym dniu. Klausa już dziś nie spotkałam, ale Marcel powiedział, że zamierza go wyciągnąć dziś na imprezę. Spotkałam Elijaha. Miły, spokojny i w garniturze. Założyłam się z Rebeką, że namówię go na włożenie skórzanej kurtki. Podniosłam się na łokciach i spojrzałam na otwartą szafę. W co ja mam się ubrać?
***

Krąży po Mystice Falls legenda o drzewie miłości. Mówi ono o parze kochanków którzy nie mogli być razem. Nikt nie wiedział skąd się wzięła, ani o kim mówiła. Podobno dziewczyna w wyniku choroby straciła pamięć, a on nie chcąc ranić jej od nowa, ponieważ nie mogli być razem, wyjechał i już nigdy się nie spotkali. Czy jest w tym choćby ziarno prawdy wie tylko ten kto tę legendę stworzył. Jedyne co po nich pozostało to biały miś pod drzewem, oraz pojedynczy inicjał wyryty kamieniem. Teraz nie był już jednak samotny. Na drzewie co jakiś czas pojawiały się nowe inicjały. Nieszczęśliwie zakochani podpisywali się na drzewie i zostawiali pluszaki. Każdy pluszowy zwierzak to inna historia. Jedni błagali o uśmiech od losu dla nieszczęśliwej miłości, a inni chcieli jedynie zapomnieć niczym dziewczyna z legendy – C.

poniedziałek, 3 listopada 2014

Rozdział 33

Rozdział 33
Pomysł na przemowę wzięłam z filmu " Monte Carlo"
Niestety ale nadszedł ten moment w którym mówię wam, że to już koniec. Następny wpis to będzie epilog. Tymczasem miłego czytania.
- Nie mogę uwierzyć, że to już dziś! – Na pewno coś jest jeszcze nie gotowe.
- Car sprawdzałaś już 5 razy. Wszystko zapięte na ostatni guzik.
- Wiem, ale to jest najważniejszy dzień w naszym życiu. Kończymy liceum. Wszystko musi być idealne.
- Wiem, wiem. Boję się tylko jak będzie wyglądało zakończenie studiów, dostanie pierwszej pracy… Przeczuwam jeszcze dużo najważniejszych dni. – Uderzyłam Stefana w ramię. Oboje się roześmialiśmy.
- Co tu tak wesoło? – Damon z Eleną podeszli do nas. – Caroline się cieszy, że nie będzie musiała organizować tych okropnych przyjęć? – Spiorunowałam go wzrokiem. Od roku Damon wydawał się dla mnie milszy, ale to Damon, a on nigdy się nie zmieni.
- Nie po prostu zastanawiałam się jak to będzie jeśli dostaniemy się na inne uczelnie na studiach. I wizja, że Cię tam nie ma wywołała tę radość.
- Wiesz z naszyli zdolnościami możemy dostać się na każdą uczelnie. – Porozumiewawczo uniósł brwi.
- Nie zamierzam używać perswazji żeby dostać się na uczelnię na którą chcę.
- Po co było cię karmić krwią? Beznadziejny z ciebie wampir. – Stwierdził Damon.
- Chodźmy już bo nam zajmą miejsca. – Elena zignorowała wypowiedź Damona. Weszliśmy na salę gimnastyczną razem z wlewającym się tam tłumem. Połowa miejsc była już zajęta. Cała sala była przybrana w kwiaty i dekoracje. Wszędzie roiło się od ludzi ubranych w długi czerwone togi i birety. Te trzy lata minęły bardzo szybko, mimo tego całego zamieszania z moim rozstaniem z Tylerem. Poczułam pustkę w sercu. Czyżbym za nim tęskniła? Nie to nie było to. A więc co?
- Kochanie wyglądasz cudownie! – Z rozmyślań wyrwał mnie głos matki.
- Dziękuję mamo.
- Pięknie to wszystko przystroiłaś.
- Nie robiłam tego sama. Dużo osób mi pomagało. – Spojrzałam na nią i zobaczyłam, że jej oczy są czerwone i napuchnięte. – Mamo ty płaczesz?
- Oczywiście że tak! Moja córka ukończyła liceum.
- Oj mamo. Nawet jeszcze nie dostałam dyplomu. – Zobaczyłam że Stefan macha do mnie ręką. Zajął nam miejsca.
- Witam wszystkich i proszę o zajęcie miejsc. – Zaczął dyrektor.
- Idę mamo.
Uśmiechnęłam się i poszłam w stronę przyjaciela. Stefan zajął miejsca obok Eleny. Damon siedział wraz z rodzicami i rodzinami uczniów.
- Gdzie Bonnie?
- Nie wiem. Powinna już tu być. – Moje stosunki z Bonnie ostatnio się popsuły. Przez ostatni rok rozmawiałyśmy coraz rzadziej, a ja nie znałam tego przyczyny. Byłyśmy najlepszymi przyjaciółkami od tak dawna. Co się zmieniło?
- Cześć. Przepraszam za spóźnienie. – Bonnie usiadła na wolnym miejscu koło mnie.
- Cześć - odpowiedzieliśmy chórem.
- Prosimy teraz Caroline Forbes na scenę. – Wstałam wzięłam głęboki wdech aby się uspokoić. Pamiętasz tekst. Pamiętasz tekst… powtarzałam w głowie jak mantrę.
-Udało się! – Zaczęłam entuzjastycznie, a sala wzniosła się brawami i gwizdami. – Trudno będzie nie wspominać tych lat jako najlepszych w naszym życiu. Pamiętajmy jednak, że świat stoi przed nami otworem. Jak powiedział Gandhi „ Bądźcie zmianą którą pragniecie ujrzeć w świecie”. – Gromkie brawa znów wypełniły całą salę. Stefan zaczął gwizdać. Przekręciłam oczami i zeszłam z podium. Następna osoba zaczęła przemawiać. Po otrzymaniu dyplomów wszyscy wyszliśmy na zewnątrz.
- Spójrzcie! Jesteśmy tu wszyscy razem! – Uśmiechnęłam się promiennie. – Grupowy uścisk?
- Ja nie… - Zaczął Stefan.
- Przestań marudzić. – Nawet Damon do nas dołączył, choć nawet nie wiem kiedy znalazł się koło nas.
- Cały świat stoi przed nami otworem. – Powiedziała cicho Bonnie.
- Możemy podróżować! – Wszyscy się zaśmiali. – W końcu zwiedzę Stany i Europę. Zobaczę Rzym i Paryż. Zawsze chciałam tam pojechać. – Wszyscy ucichli. – O co chodzi?
- O nic. – Elena uśmiechnęła się do mnie. – Ale ja i Damon wakacje zamierzamy spędzić w tutaj. – Damon zrobił zadowoloną minę.
- Chyba wolę nie wiedzieć. - Zaśmiałam się.
- Bonnie?
- Ja… jadę z tatą na wieś. - Dziewczyna się zawahała.
- Stefan? – Spojrzałam błagalnie na przyjaciela. – Jesteś moją ostatnią deską ratunku.
- Nie masz też gdzie spać bo my zajmujemy cały  nasz dom. – Przyciągnął Elenę do siebie - Młody Gilbert bierze cały dom Eleny.
- A więc?
- Mam już plany. - Spojrzał na czubki swoich butów. – Lexi dzwoniła.
- Lexi? Ostatni raz widziałam ją niedługo po mojej przemianie. – Wróciłam wspomnieniami do tego czasu. Poznałam Lexi kiedy przyjechała na 162 urodziny Stefana. To ona podobno pomogła mu kiedy był jeszcze rozpruwaczem. Nauczyła go kontroli, a on nauczył kontroli mnie. Lexi jest piękną wampirzycą o długich prostych blond włosach oraz orzechowych oczach. Nie została jednak długo. Stefan był wtedy zakochany w Elenie i nie widział świata poza nią. Nie wyszło im jednak, a teraz Lexi znów miała przyjechać, Stefan był teraz wolny i na wspomnienie o niej zachowywał się jak mały chłopiec wpatrując się w czubki butów. Uśmiechnęłam się do niego kiedy spojrzał na mnie z miną cierpiętnika. – Cieszę się że przyjeżdża. Będziecie świętować twoje ukończenie szkoły?
- Raczej nie pierwsze. - Wtrącił Damon.
- Nie jesteś zła?
- Nie. Z resztą to nawet lepiej dla mnie. Trudno jest znaleźć chłopaka podróżując z przyjacielem. – Elena i Damon pochłonięci własnymi planami wakacyjnymi podnieśli na mnie wzrok.
- Wiem, że dawno się już nie umawiałam, ale nie patrzcie na mnie w taki sposób. – Przez ostatni rok z nikim nie byłam. Raz czy dwa próbowałam się umówić ale nie przyszłam ani raz na umówione spotkanie.
- Chodźcie szybko! – Matt biegł w naszą stronę. – Nasza drużyna organizuje imprezę na zakończenie szkoły. Jedziecie?
- My nie idziemy. – Damon odwrócił się do Eleny i zaczął jej coś szeptać do ucha. Dziewczyna zaczęła się śmiać.
- Stefan?
- Lexi zaraz przyjeżdża. – Odpowiedziałam za niego.
- A gdzie Bonnie?
- Nie wiem, nie widziałem jej. Tak samo jak Jeremiego.
- Idziesz Car?
- Pewnie. W końcu nie mam innych planów. – Powiedziałam lekko zawiedziona faktem, że wszyscy zaczynamy się wykruszać już pierwszego dnia.
- Jak chcesz to możesz zawsze posiedzieć ze mną i Lexi. – I być piątym kołem u wozu? Niech mają trochę czasu tylko dla siebie. Tak dawno się nie widzieli.
- Tylko będę wam przeszkadzać. – Puściłam do niego oczko.
- Matt!
- Idę! Idziesz ze mną Caroline?
- Tak. Do zobaczenia. Pomachałam do przyjaciół i poszłam z Matem. Wpakowałam się do jego auta. Impreza była w lecie nad jeziorem. Zawsze uwielbiałam te imprezy. Dziś nie bawiłam się jednak najlepiej. Ciągle jacyś chłopcy mnie zaczepiali, ale mimo to czułam się nieswojo. Oni wszyscy byli po prostu ludźmi, którzy ukończyli szkołę, potem dostaną pracę. Znajdą sobie drugą połówkę i zestarzeją się razem. Chcąc uciec od głośnej muzyki ruszyłam wzdłuż rzeki która wpływała w tym miejscu do jeziora. Zaczęłam się zastanawiać nad swoim wyjazdem. Powinnam jechać jak najszybciej. Wyjechać, ale gdzie? Może tak jak na filmach kupić bilet na najbliższy lot? Tak zrobię! Ale co ze sobą zabrać? Nie wiadomo czy pojadę w ciepłe miejsce czy w gdzieś gdzie jest zimno. Stany? Europa? Może Afryka? Wszystko zależy od przypadku. Uśmiechnęłam się. W końcu coś spontanicznego. Innego. Minęłam Drzewo Miłości i wybiegłam na most który znajdował się obok. Pobiegłam do swojego domu. Mamy nie było. Pewnie też  świętuje. Zaczęłam się zastanawiać co spakować.

Następnego dnia rano byłam już spakowana. W głowie miałam mętlik. To miała być spontaniczna decyzja ale teraz zaczęłam się zastanawiać czy dobrze robię tak nagle wyjeżdżając. Ale w sumie to tylko na jakiś czas. Zeszłam na dół. Mama krzątała się w kuchni.
- Dzień dobry kochanie. Przygotowałam ci śniadanie. – Uśmiechnęła się do mnie.
- Dzięki mamo. Muszę ci coś powiedzieć. Wyjeżdżam dziś.
- Już dziś? Gdzie? Z kim?
- Postanowiłam wyjechać już dziś aby nie tracić czasu. Jeszcze nie wiem gdzie jadę.
- Jedziecie wszyscy?
- Nie. Jadę sama. – Mama spojrzała na mnie. – No co? Jestem nieśmiertelnym wampirem. Chyba nie boisz się o mnie?
- Nie jesteś jedynym wampirem na świecie. Poza tym wampira można zabić.
- Mamo! Proszę cię! Nie chcę się kłócić przed wyjazdem.
- O której wjeżdżasz?
- Zaraz jak pożegnam się ze wszystkimi. Już się spakowałam.
- Dlaczego tak szybko?
- Tak wyszło. - Wzięłam kanapkę do ręki i wyszłam po drodze żegnając się z mamą. Podjechałam pod dom Salvatorów. Zadzwoniłam do drzwi.
- Caroline? – Otworzyła mi uśmiechnięta Lexi. – Miło cię widzieć. Wejdź.
- Miałam nadzieję was tu spotkać. – Rzuciłam do niej i do Stefana który właśnie przyszedł.
- Tak? – Stefan patrzył na mnie pytająco.
- Jest Elena i Damon?
- Są na górze. Zawołać ich? – Pokiwałam twierdząco głową.
- Coś się stało? – Lexi patrzyła na mnie z niepokojem.
- Nie wszystko w porządku. – Zapewniłam ją. – A nawet lepiej niż w porządku. – Dodałam kiedy reszta domowników się zjawiła. – Postanowiłam, że dziś wyjadę.
- Już dziś? – Zdziwiła się Elena.
- Dlaczego? – Dopytywał Stefan.
- Zachowujecie się jak moja matka! – Zaśmiałam się.
- Wiecie że od zawsze chciałam stąd wyjechać. A tera mogę i ciągnie mnie tam jak nigdy!
- Ale już dziś?
- Stefan. I tak mnie nie przekonacie. Jestem już spakowana. Przyszłam się tylko pożegnać. Co prawda nie na zawsze ale nie wiem na ile tam pojadę.
- Ale gdzie? – Zaciekawiła się Lexi.
Opowiedziałam im więc o moim pomyśle. Potem nadszedł czas na pożegnanie. Choć tylko na jakiś czas mimo wszystko nie potrafiłam wyobrazić sobie choćby dnia bez nich. Potem pojechałam do domu Bennettów. Drzwi otworzyła mi Bonnie.
- Caroline?
- Cześć Bonnie. Mogę wejść? – Dziewczyna rozejrzała się wokół niepewnie.
- Jasne.
- Przyszłam się pożegnać.
- Pożegnać?
- Dziś wyjeżdżam. – Poczułam się trochę sztywno w jej towarzystwie. Już tak dawno nie rozmawiałyśmy w cztery oczy.
- Dokąd? – Dziewczyna też wydawała się spięta.
- Nie wiem jeszcze. Zamierzam wsiąść do pierwszego lepszego samolotu.
- Może Europa? Wydaje się ciekawsza.
- To samo mówiła Elena. Myślałam, że lubicie Stany. A na siłę teraz wysyłacie mnie do Europy.
- Tak? Ale zbieg okoliczności. – Uśmiechnęła się blado. Pożegnałam ją i wróciłam do domu. Zabrałam walizkę i pożegnałam się z mamą. Mama coś tam marudziła ale w końcu ucałowała mnie w czoło. Wsiadłam do samochodu kierując się do najbliższego lotniska w innym mieście. Uśmiechnęłam się mijając tabliczkę z napisem Mistyce Falls. Przyśpieszyłam jadąc po pustej prostej drodze. Cały świat stoi przede mną otworem!
Dojechałam na lotnisko. Zaparkowałam auto i podeszłam do kasy biletów.
- Poproszę jeden bilet na najbliższy samolot.
Kasjerka popatrzyła na mnie jak na wariatkę ale podała mi bilet do Nowego Orleanu. Przeszłam kontrolę i w końcu usiadłam w fotelu na pokładzie samolotu. Samolot wystartował.

Nadchodzę Nowy Orleanie, więc lepiej się strzeż!

piątek, 3 października 2014

Rozdział 32

Rozdział 32
Kolejny rozdział... i jest pewna sprawa... otóż... Nie no nie mogę. Jeszcze nie powiem wam tego teraz. Miłego czytania :D
Klaus:
To nie mogło się dziać. Czułem że jestem wolny, czułem też że wszystko zepsułem. Straciłem ją.
- TY! Dlaczego to zrobiłeś! Miałeś zniszczyć mnie a nie ją!
- To był jedyny sposób. Z resztą sam ją zniszczyłeś.
- Kłamiesz! To twoja sprawka namieszałeś mi w głowie… w mojej głowie…
- Teraz już za późno. – Zaśmiał się. Poczułem przypływ gniewu i nienawiści jakich jeszcze nigdy nie czułem zarówno do niego jak i siebie. Nie zważając na ból ruszyłem w jego stronę.
- Zabiję cię! – Uchylił się a ja ledwo go zadrasnąłem.
- Nie rozumiesz? To ty jej to zrobiłeś. Nieraz wybuchałeś agresją ale ona ci przebaczała dlatego musiałem posunąć się dalej. Musiałeś złamać jej serce.
- Od jak dawna? Od jak dawna siedzisz w mojej głowie! To zaczęło się jeszcze przed Paryżem, a dokładniej… - Przez jego pierś przebiła się dłoń trzymająca zakrwawione serce.
- Od jak dawna! Co było prawdziwe! – Ponowiłem pytanie. Musiałem znać prawdę. Ale on nie odpowiedział. Padł na siemię martwy. Usłyszałem krzyk bólu mojej siostry, który chwilę później zamilkł. Elijah zabił czarodzieja.
- Rebeka. Zabiłaś naszego ojca. – Ze spokojem zauważył Elijah.
- Powinnam zrobić to już dawno temu. – Upuściła serce i wytarła dłoń. – Zabiję cię! – Rzuciła się na mnie. Nie odepchnąłem jej. Żyłem w świecie stworzonym przez Mikaela. Robiłem co chciał jak marionetka. Nie wiedziałem nawet od jak dawna. Jeszcze przed Paryżem… Czy wszystko co robiłem było jego sprawką? Czy może jedynie pojedyncze sytuacje? Poczułem ostry ból na policzku.
- Coś ty najlepszego zrobił! Widzisz to?! – Pomachała mi świstkiem papieru przed oczami. – Caroline…
- …uciekła. – Dokończył za nią Elijah.
- Albo gorzej… - Wyszeptała Beka. Nic nie rozumiałem. Albo gorzej? Spojrzałem na kartkę.
- Dlaczego tu stoicie? Dlaczego jej nie szukacie?!
- Właśnie uratowałam ci tyłek!
- To nie jest teraz ważne. – Widziałem świat jak przez mgłę a w głowie tworzył mi się plan. – Znajdźcie ją.
- A ty? – Elijah wyglądał na zaniepokojonego.
- Muszę to wszystko odkręcić. – Wybiegłem z domu. Musi już tak być. To postanowione.
Caroline:
Zamknęłam oczy i poczułam jak wiatr otula moją twarz. Otworzyłam jedną powiekę. Słońce przebijało się pomiędzy liśćmi. Niebo robiło się pomarańczowe. Właściwie to pewnie powinnam już wracać, ale siedzenie tu jest takie beztroskie. Nie mogłam tam udawać, że nic się nie stało, ale tutaj? Spojrzałam na misia siedzącego obok mnie pod drzewem.
- Misiu kończy nam się alkohol i coś czuję, że nie wiem co powinnam ze sobą zrobić. – Byłam nieśmiertelna i miałam całe życie przed sobą, tylko że ja nie chciałam żyć tak długo. Nie chciałam też teraz umierać. Było jeszcze tyle rzeczy które chciałam zrobić. Jeszcze kilka dni temu chciałam to zrobić z kimś wyjątkowym. Teraz nie miałam nikogo wyjątkowego. – Mogłam jednak się zabić. – Przechyliłam butelkę  wypiłam końcówkę butelki na raz. Poczułam, że kręci mi się w głowie. – Co ze mnie za wampir skoro upijam się tak łatwo? – Gdzieś w pobliżu usłyszałam szelest. Wampir… krew prosto z żyły, może powinnam jeszcze raz spróbować? W końcu teraz mam dobrą samokontrolę. Starając się jak najciszej podeszłam w miejsce hałasu i wyskoczyłam z za krzaka na mężczyzną stojącego niedaleko. On był jednak szybszy. Złapał mnie za gardło i przycisnął do drzewa. To musiało wyglądać naprawdę żałośnie. Młoda pijana wampirzyca atakuje z wyciągniętymi kłami pierwotnego.
- Caroline! – Zdziwił się na mój widok, i puścił moją szyję. Zachwiałam się, a on mnie podtrzymał.
- Czy ty nawet do lasu chodzisz w garniturze?
- Nic ci nie jest?
- Szczerze? To chyba jakiś drewniany kolec wbił mi się w stopę i strasznie mnie boli.
- Caroline! Caroline!
- Beka! – Wybełkotałam. – Zauważyłeś, że ostatnio ciągle was razem widuję? Yyy nie zaraz ty nie mogłeś tego zauważyć. – Zachichotałam, a kiedy przestałam zaczęła mi się czkawka.
- Znalazłeś ją! – Beka podeszłą.
- To ona mnie znalazła.
- Zatako…hik Zaatakowałam go…hik – Pochwaliłam się własną głupotą.
- Czy ona wyłączyła uczucia? – Rebeka wydawała się przerażona.
- Nie sądzę aby doprowadziła się do takiego stanu gdyby je wyłączyła.
- Słuszna…hik uwa…hik…ga. – Skąd ja w ogóle wzięłam alkohol?
- Zabierzmy ją teraz do domu.
- Hik. Do czyjego?
- Dobre pytanie.
- Klaus kazał ją znaleźć i powiedział że ma jakiś plan. Musimy mu zaufać. Sama słyszałaś, co powiedział ojciec. To nie on to zrobił. Czarodziej siedział w jego głowie.
- Ja hik nie chcę do niego hik. On mnie nie lubi hik.
- Ciii choć z nami. – Poszłam bo w sumie było weselej z kimś iść przez las. Zapomniałam jedynie o misiu który siedział sobie samotny, ale obiecałam sobie że po niego kiedyś wrócę. Weszliśmy do wielkiego domu pierwotnych.
- Hik. – Chciałam coś powiedzieć ale czkawka ciągle mi przeszkadzała. – Mogę hik spać na kanapie? Hik. - Położyłam się na wygodnym meblu. Pojrzałam na Elijaha i Rebekę znikających za drzwiami do kuchni. – Tak się zastanawiam. Hik. Co pierwotni hik mają w lodówce. Hik. Samą krew czy może też hik ludzkie jedzenie?
Główne drzwi się otworzyły. Usłyszałam znajome kroki coś kuło mnie w środku, jednak alkohol który wypiłam hamował moje wszystkie racjonalne myśli.
- Przyszedł hik pan i władca hik tego domostwa hik. – Roześmiałam się z własnych słów. Elijah i Rebeka wyszli z kuchni. Klaus stanął w progu salonu a za nim stała Bonnie.
- Bonnie! – Krzyknęłam uradowana i podniosłam się szybko z kanapy. – Ale wam się ten dom kręci… - Złapałam się za głowę a drugą potrzymałam.
- Zostawcie nas na chwilę samych. – Zarządziła Klaus.
- Tak jest kapitanie! Hik. – Zrobiłam krok i potknęłam się. Klaus mnie złapał i szybko posadził na kanapie.
- Nie chcesz mnie dotykać. – Zauważyłam z urazą.
- Wyjdźcie! – Krzyknął a oni go posłuchali. Zaczęłam się podnosić.
- Ty nie! – Powiedział trochę za ostro.
- Nie krzycz na mnie! – Zachowywałam się jak pięciolatka.
- Przepraszam. – Szepnął i już chciał mnie złapać za ręce ale w ostatniej chwili się odsunął.
- Wiesz hik. Właśnie sobie hik przypomniałam hik że miałam cię nie lubić hik.
- Wiem Kochana.
- Traktujesz mnie hik jak małe dziecko! – Poskarżyłam się.
- Nigdy. – Zaprzeczył. – Przepraszam.
- Za co?
- Za wszystko i za to. – Popatrzył mi w oczy a ja poczułam się dziwnie. Widziałam tylko jego tęczówki i zmieniające się źrenice.
- Caroline będziesz teraz grzeczną dziewczynką i zrobisz co ci powiem. Otrzeźwiejesz i porozmawiasz ze mną. Dobrze? – Uderzyłam do w policzek.
- Chyba wytrzeźwiałaś.
- To za grzeczną dziewczynkę, a to - wymierzyłam mu drugi policzek – za tą twoją Clary! A to za to, że użyłeś na mnie perswazji. A to… - Złapał mnie za nadgarstki.
- Przepraszam. To wszystko moja wina. Mój ojciec nienawidził mnie tak bardzo. Mogłem się domyślić, że wykorzysta moją jedyną słabość, żeby mnie zniszczyć. Naprawdę przepraszam. – Przypomniały mi się słowa Elijaha z lasu. Wyrwałam pięści z jego uścisku i zaczęłam z całej siły uderzać go w klatkę piersiową.
- To za to, że dałeś sobą tak łatwo manipulować. To za to, że się nie domyśliłeś. To za to, że uwierzyłeś w jego kłamstwa. – Zaczęłam szlochać. – A to za to, - uderzyłam go najmocniej jak potrafiłam i przewróciłam go tym samym na plecy lądując na nim – za to, że cię kocham i za to, że to tak strasznie boli. – Rozkleiłam się zupełnie.
- Ciiii
- Kochasz ją? – Wychrypiałam.
- Oczywiście, że nie. Kocham tylko ciebie. Dlatego…
- Ja też cię kocham.
- Dlatego też muszę sprawić, że zapomnisz. Wszystko. Na zawsze.
- Co? Dlaczego? Podniosłam się. Elijah mówił, że tak naprawdę to nie byłeś ty. Że to wasz ojciec. Myślałam, ze mnie kochasz.
- Kocham, ale skrzywdziłem cię tak bardzo, poza tym nie wiem jak długo nie byłem sobą. Może wszystkie twoje wspomnienia ze mną były kłamstwem.
- Ale teraz jesteś sobą! Prawda?
- Tak. Pocałował mnie w czoło. Myślałem, że to będzie inaczej wyglądało. Przykro mi Caroline. Życzę ci abyś odnalazła szczęście. Bonnie!
- Ale ja już je nalazłam. - Klaus wstał z kanapy. - Nie rób tego! Nigdy ci tego nie wybaczę słyszysz! Nigdy!
- Nie będziesz musiała. Zapomnisz o mnie.
Już maiłam mu odpowiedzieć, ale w powietrzu uniósł się głos Bonnie szeptający jakieś dziwne niezrozumiałe słowa. Puściłam się biegiem ale Klaus mnie zatrzymał i z powrotem usadził na kanapie.
- Beze mnie będziesz szczęśliwsza. Nawet nie wiesz ile świata czeka na ciebie. Ile przygód.
- Ale ja nie chcę… hik… - Poczułam się senna, czkawka znów wróciła. Ja nie chcę! Ja nie chcę. Ale czego? Czego nie chcę? Iść do szkoły? Z mamą na zakupy? Do Eleny na wieczór tylko dla dziewczyn? Przecież ja chcę. Chcę to wszystko. Chociaż może zabawniej było by zrobić dużą imprezę dla dziewczyn i chłopaków? W końcu nie mam już chłopaka. Rozstałam się z Tylerem już dawno temu. To była nasza wspólna decyzja. W końcu to było trochę szalone. Wampir i wilkołak w jednym związku? Przekręciłam się na drugi bok. Coś czuję, że za chwilę zadzwoni budzik. Otworzyłam oczy. O nie! Dlaczego nie zadzwonił! Nie mogę się spóźnić. Szybko ubrałam się i wybiegłam z domu z książkami i listą przygotowań do piątkowej imprezy. Podjechałam autem pod szkołę. Na parkingu spotkałam dziewczyny.
- Bonnie Bennett! Jesteś mi winna wyjaśnienia! – Dziewczyna ze zdziwieniem i strachem odwróciła się w moją stronę. Wymieniła przerażone spojrzenie z Eleną. - Miałaś wczoraj wieczorem zadzwonić i powiedzieć jaką zakładasz kreację w piątek żebym mogła nas wszystkie zgrać! – W jej oczach pojawiło się zrozumienie.
- Zupełnie mi to wyleciało z głowy. - Usprawiedliwiła się.

- A pro po wylatywania z głowy… - Dziewczyny znów się spięły. – Zaraz spóźnimy się na lekcje. I wyluzujcie trochę. Dziś nie piszemy żadnego sprawdzianu. – Zaśmiałam się i pobiegłam do szkoły.

środa, 17 września 2014

Rozdział 31

Rozdział 31
Przepraszam, że tak długo, ale zaczęłam właśnie liceum... i powiem wam, że jeśli ma być tyle nauki jak się zapowiada to ja się wypisuję! Zazdroszczę wszystkim, którzy już przeżyli ;p Bo krążą plotki że jakiś procent ma to szczęście :D
Nowy rozdział. Trochę specyficzny. Jak dla mnie trochę za bardzo dramatyczny... ale  musiałam.
Miłego czytania i KOMENTOWANIA :)
Caroline:
Przyglądałam się zawartości pudełka z niedowierzaniem. Spodziewałam się słodkiej sukieneczki. Natomiast przede mną leżała bluzka z baskinką, skórzane szorty oraz szpilki z ćwiekami. Wszystkie te rzeczy były czarne. Podniosłam kolejny liścik który znajdował się w środku.
„ Z takim ekwipunkiem musisz wygrać!”
Uśmiechnęłam się. A jakże by inaczej. W końcu mam prawie całą rodzinę pierwotnych po swojej stronie. Wzięłam długi prysznic i położyłam się do łóżka. Dziś chyba nie zasnę. Jak to będzie wyglądać? Klaus totalnie mnie unika a do tego sypia… sypia ze swoją pierwszą miłością. Nie wiem nawet jak udało mi się zasnąć.
Następnego dnia rano ubrana stanęłam przed rezydencją pierwotnego. Serce biło mi jak oszalałe. Do puki miałam jeszcze odwagę zmierzyć się z Klausem twarzą w twarz zapukałam głośno w drzwi.
- Czego znowu zapomniałeś Kol? – Klaus otworzył drzwi. Kiedy mnie zobaczył zamilkł. Poczułam, że moja pewność siebie wyparowała magicznie. Kolana zrobiły się miękkie , nie chcąc jednak dać tego po sobie poznać bez pytania weszłam do domu. – Caroline? – Odezwał się w końcu.
- Musimy porozmawiać.
- Też tak uważam. Może usiądziesz? – Wskazał na fotel w salonie. Usiadłam na nim, a on na fotelu obok.
- Klaus…
- Caroline. Cokolwiek czułem do ciebie wcześniej, tego już nie ma. Teraz czuję inaczej. – Nie mogłam uwierzyć w to co usłyszałam.
- Co? – Ledwo udało mi się to wyszeptać. Powstrzymywałam napływające łzy czekając aż Klaus wstanie i powie że to wszystko jeden wielki żart.
- Przepraszam. Wyglądasz na naprawdę poruszoną. – Zauważył ze zdziwieniem. - Nie wiem co do mnie czułaś…
- Czułam? Ja wciąż… - Przerwałam ponieważ Klaus wstał z fotela i podszedł do mnie. Nachylił się nade mną.
- Twoje serce. Bije bardzo szybko. – Nie wiedziałam, czy powiedział to bardziej do siebie czy do mnie. Dotknął swojej klatki piersiowej, a następnie przybliżył swoje usta do moich. Pocałunek był najpierw lekki a następnie się pogłębił. Byłam totalnie zdezorientowana. Czy to był moment w którym Klaus mówił, że to wszystko kosmiczny żart? Czułam słony smak łez które spływały na nasze usta. Klaus oderwał się w końcu ode mnie. Teraz ja słyszałam bicie naszych serc bijących szybko do jednej melodii.
- Przepraszam, ale musiałem coś sprawdzić.
- Jak to? – Nic nie rozumiałam. Czułam się słabo, kręciło mi się w głowie.
- Musiałem spróbować ostatni raz. – Uderzyłam do z całej siły w twarz.
- Ty podły draniu! Ty dupku, ty… - Nie potrafiłam już dłużej siedzieć w tym salonie z Tym mężczyzną. Wstałam i szybko wyszłam. Zatrzasnęłam za sobą drzwi i oparłam się o nie. Cały świat wirował w zawrotnej szybkości, potem była już tylko ciemność.

Czułam się jak na jeździe na kolejce w koło i w koło, i w koło…
- Zamknij się! Zamknij się i dopóki nie wróci ci rozum nie odzywaj się do mnie. A do niej nie waż się więcej zbliżać. Nigdy!
- Rebeka ma rację. Dokonałeś swojego wyboru.
- Nawet nie miałem takiego zamiaru.
Ktoś rozmawiał głośno gdzieś niedaleko. Głosy rozsadzały mi głowę. Powieki były za ciężkie aby je otworzyć. Kolejka przyśpieszyła wpadając znów w cichą ciemność.
 Klaus:
Czego oni wszyscy chcą ode mnie i od tej dziewczyny? Kiedyś coś do niej czułem, ale to już koniec. Choć wciąż reaguję na nią inaczej niż na kogokolwiek na tym świecie, szybsze bicie serca, to dziwne uczucie, szum w głowie. Fakt, że nie mogę oderwać od niej oczu.  Coś było nie tak. Nie wiedziałem jak się przy niej zachować. Jest tak drobna, mógłbym skrzywdzić ją jednym ruchem ręki. Choć kiedy wychodziła… Złapałem się za policzek który w ogóle nie bolał. Wydaje się, że skrzywdziłem ją nawet bez użycia ręki. Nie rozumiałem tego. Nikt na świecie nie mógłby mnie takiego pokochać. Wszyscy którzy wciąż są ze mną to rodzina i osoby które znały mnie jeszcze przed przeminą. Tak właściwie to nie mam już nawet rodziny. Caroline też już nigdy więcej nie zobaczę. Nigdy nie dowiem się dlaczego czułem przy niej to co czułem. Ale to już nie ma znaczenia.
Caroline:
Nie chciałam się budzić. Nie chciałam pamiętać, cokolwiek powinnam pamiętać. Ciemność była piękna, cisza kojąca, pustka niesamowicie znajoma. Dlaczego więc dźwięki zaczęły przedzierać się do moich uszu? Dlaczego światło rozjaśniło ciemność? A skoro wszystko się zmieniało, to dlaczego pustka nie znika?
- Caroline? – Rebeka pochylała się nade mną.
- Zostaw mnie. – Znów zamknęłam oczy.
- Rozumiem jeśli nie chcesz mnie widzieć. – W jej głosie słyszałam ból.
- Ty nie masz z tym nic wspólnego. A teraz daj mi proszę spokój. Nie mam zamiaru już się więcej odzywać.
- Już idę. Jeśli będziesz czegoś potrzebować to mi powiedz. – Usłyszałam zamykane drzwi. Wstałam z łóżka i rozejrzałam się po pokoju. To był mój pokój. Skąd Rebeka miała zaproszenie? W tym momencie miałam to gdzieś. Poczułam, że tracę siły. Skuliłam się na podłodze. Czułam jak coś rozdziera mnie od środka. Nie mogę żyć z tym bólem! Nie mogę! Nie obchodziło mnie to, że nikt mnie nie chciał. Nie mogłam żyć ze świadomością, że On mnie nie chciał, że On mnie nie kochał. Spojrzałam na siebie. Byłam wciąż we wczorajszym stroju. Poszłam do łazienki, wzięłam prysznic, ładnie się umalowałam i przebrałam w ładną wiosenną sukienkę. Następnie spakowałam wszystkie potrzebne rzeczy i wyskoczyłam przez okno. Starając się nie myśleć o niczym szłam przez las w stronę rzeki. Stanęłam na moście patrząc na toń wody. Szkoda, że wampir nie może utonąć. Taka myśl przeszła mi przez głowę. Wyciągnęłam z torby wszystkie rzeczy. Spojrzałam na kartki które trzymałam w rękach. Kartka świąteczna od Klausa i jego rysunek z moją podobizną, które nie powinny w ogóle istnieć, ponieważ to wydarzyło się w jednym z moich pierwszych snów o pierwotnym. Znajdowała się tam też kartka po tym kiedy się upiłam i kiedy dał mi książkę do historii sztuki i jeszcze kilka liścików które mi o nim przypominały. Poczułam że oczy znów mnie pieką i przez chwilę pomyślałam, że nie dam rady. Może jednak powinnam wyłączyć uczucia? Odgoniłam tę myśl. Najwyraźniej zasługuję na ten ból. Wyrzuciłam wszystkie kartki, które powoli tańcząc na wietrze spadały w dół. Zatrzymały się na tafli wody i niesione prądem zniknęły mi z oczu. Potem wyciągnęłam olbrzymiego białego misia. Wciąż nim pachniał. Wtuliłam się w jego miękkie pluszowe futerko. Poczułam wielką gulę w gardle.
- Żegnaj. – Wychrypiałam. Wypuściłam plaszaka z ramion, a on spadł. Nie trafił jednak do wody. Zatrzymał się na gałęzi. Lekki wiatr strącił go na ziemię tuż pod drzewem. Zeszłam z mostu i stanęłam nad nim. Podniosłam z ziemi kamień i grubszą gałąź. Kamieniem wyryłam na pniu literę „C”. Chciałam już wyryć inną literę, ale się powstrzymałam. To było by żałosne. Zresztą jak całe to moje zachowanie.
Klaus:
Wszyscy się wyprowadzili. I dobrze! Czułem się dziwnie samotny i rozbity, ale w końcu siedziałem sam w domu. Ciekawe czy Clary z Kolem dobrze się bawią. Usłyszałem trzask drzwi wejściowych.
- Już wróciliście? – Zrobiłem krok w stronę wejścia, ale nagle to poczułem. Jego obecność. Moje mięśnie przygotowały się do ataku.
- Niklaus. – Mężczyzna wyszedł z za rogu.
- Ojcze. – Starałem się aby mój głos był spokojny.
- A gdzie reszta rodziny? Wszyscy cię opuścili?
- Co tu robisz?
- Nie zadawaj głupich pytań chłopcze. – Prawie warknął. – Uciekasz przede mną od stuleci.
- Jak mnie znalazłeś?
- To nie ma teraz znaczenia. – Najszybciej jak umiałem sięgnąłem po sztylet z białego dębu i rzuciłem się na Mikaela. W połowie drogi upadłem jednak przez pulsujący ból w mojej głowie. Z za rogu wyłonił się inny mężczyzna. Miał brązowe włosy i mniej więcej 30 lat.
- Czarodziej. –Wysyczałem.
- Gdyby tylko. – Zaśmiał się ojciec.
- Nazywam się Silas. I jestem czymś więcej niż zwykłym czarownikiem. Potrafię mieszać w nadprzyrodzonych umysłach.
- Do diabła z tobą!
- Jestem nieśmiertelny. – Zaśmiał się.
- Czego chcesz? – Zwróciłem się do ojca.
- Twojego cierpienia, twojej śmierci. – Zaśmiałem się ponuro.
- Jak zamierzasz to osiągnąć? Spaliłem wszystkie kołki z białego dębu, a sztylet mnie nie zabije, nawet mnie nie uśpi. Jestem hybrydą. – Powiedziałem z dumą podkreślając fakt iż ta cecha sprawia, że nie jestem jego synem. Lecz gdyby nie ona nie byłbym ścigany przez tysiące lat.
- Wiem. Dlatego na razie zadowolę się twoim cierpieniem. Potem sam coś wymyślisz. – Uśmiechnął się tajemniczo.
- Sugerujesz, że będę błagać cię o śmierć?- Zaśmiałem się szczerze. Czegoś podobnego wcześniej nie słyszałem.
- Kiedy dowiesz się wszystkiego. Kiedy poznasz prawdę której teraz nie widzisz.
- Co to za łamigłówki? Od kiedy stałeś się filozofem ojcze? – Kpiłem z niego ignorując ból w skroniach.
- Zamilcz. Ciesz się, że mam dziś dobry humor szczeniaku.
- Może zechcesz mnie oświecić co tak dokładnie ma wywołać u mnie stan najgłębszej depresji?
- Z największą przyjemnością. Silas. – Skinął na czarownika. Poczułem jak coś opuszcza mój umysł. Natłok informacji zaczął docierać do mnie z ogromną prędkością.
- Nie! Nie możliwe! Przestań! – Poczułem coś mokrego na policzku.
Rebeka:
- Elijah! Elijah! Nie ma jej! Uciekła przez okno! – Caroline zniknęła i to jeszcze w takim stanie…
- Na pewno nie poszła daleko. Znajdziemy ją. – Elijah szedł właśnie po schodach w moją stronę. Odłożyłam tacę z gorącym kakao i świeżym rogalikiem. Coś na biurku przykuło moją uwagę. Kartka wyrwana z zeszytu. Tylko jedno słowo. Nic więcej nie było tam napisane.
- Elijah! – Zrozpaczona krzyknęłam najgłośniej jak umiałam, co było zbędne. Brat zaglądając mi przez ramie właśnie przyglądał się temu co ja.
„Dziękiuję.”
Bez podpisu, bez zbędnych słów. To było pożegnanie i oboje to wiedzieliśmy. Dla kogo? Dla matki? Dla Eleny? Dla nas? Dla wszystkich?
- Elijah… - Wyszeptałam. – Ja naprawdę ją lubiłam, ja naprawdę chciałam aby została moją siostrą.
- Może po postu uciekła. – Podbiegłam do szafy. Była pełna. Wszystkie ubrania były na swoim miejscu. Poczułam się bezsilna, zupełnie bezsilna. Zaczęłam płakać. Tak dawno nie płakałam…
Caroline:
Wróciłam na most stawiając uważnie kroki, aby nie wpaść do wody. Barierka była bardzo śliska, ale jako wampir umiałam utrzymać się na każdej powierzchni. Jestem  żałosna. Podniosłam gałąź na wysokość serca.

- Kocham cię.