.

.
.

piątek, 24 stycznia 2014

Rozdział 16

Rozdział 16
Oglądaliście już najnowszy odcinek TVD? Co myślicie o scenie Klaus i Caroline. Co to oznacza dla ich przyszłości? A co oznacza obietnica Klausa? Czy jeszcze kiedyś się zobaczą?
Jest nowy rozdział. Dłuższy tak jak obiecałam.
Caroline:
Nie wiem czy udało mi się zasnąć chociaż raz na dłużej niż 10 minut. Za każdym razem, gdy zamykałam oczy widziałam jego śmierć. Spojrzałam na wciąż dzwoniący budzik mówiący mi że jest już 6.30 i że powinnam śpieszyć się do szkoły. Wyłączyłam go i przewróciłam się na drugi bok. Poczułam że poduszka jest cała mokra, płakałam w końcu całą noc. Miałam dość tego uczucia… pustki, samotności. Zamknęłam oczy i od nowa odtwarzałam wszystkie nasze wspólne chwile zmieniając w nich wszystko tak aby przyszłość potoczyła się inaczej. Mama przybiegła do mnie w nocy kiedy zaczęłam krzyczeć. Skuliłam się w kłębek i przykryłam po uszy kołdrą. Może było by lepiej gdybym go nigdy nie poznała od tej dobrej strony? Czy gdybyśmy się nie poznali on nadal by żył? Ale co to by zmieniło? A może by coś zmieniło… Gdyby tak było to trzymałabym się od niego z daleka. Niezależnie jak bardzo by to bolało. Szlochałam cicho w przemoczoną już poduszkę. Jakąś godzinę później zadzwoniła Elena, nie miałam ochoty teraz z nikim rozmawiać, chciałam jednak wiedzieć co z Bonnie. Niechętnie otarłam nos i podniosłam telefon.
- Halo? – Przestraszyłam się kiedy usłyszałam swój głos. Bez uczuć, ochrypnięty, bezbarwny.
- Caroline? Wszystko u ciebie w porządku? – W porządku! Co to za pytanie!? A jak ona by się czuła jakby straciła Stefana! Wciągnęłam powietrze.
- Co z Bonnie? – Zmieniłam temat.
- Ciągle się nie obudziła. Ale będzie dobrze. Caroline przyjdziesz dziś do szkoły? – Czy kiedykolwiek przyjdę jeszcze do szkoły? Oto jest pytanie.
- Nie. – Rozłączyłam się.
Zgięłam się w pół jakbym dostała cios w brzuch. Ja tak dłużej nie mogę! Ty samolubna Caroline! Pomyśl co czuje Rebeka!
Ty żałosna mała wampirzyco, jak śmiesz tak po mnie rozpaczać, skoro za życia nie chciałaś nawet mnie pocałować. Wyobraziłam sobie te słowa wypowiadane przez Klausa. Nie! Zaczęłam się trząść. Ja Cię kocham! Teraz już za późno! Usłyszał jego lodowaty głos w głowie. Przykryłam się cała kołdrą jakby to miało pomóc.
Klaus:
Teraz było już dużo lepiej. Na moim ciele nie było ani zadrapania, bolała mnie jedynie jeszcze trochę klatka piersiowa, ale nie licząc tego Alan spisał się świetnie. W końcu jeszcze żyję. Mała wiedźma znalazła sposób aby uniknąć śmierci całej mojej linii wampirów. Ale mam nadzieje że to ją zniszczy.
- Proszę zaczekać… - Dobiegło mnie za ściany. Potem było słychać już tylko krzyk bólu.
- Dorine. – Przywitałem pogodnie staruszkę która pewnym i niezachwianym krokiem weszła do pomieszczenia w którym się znajdowałem. – Przepraszam za nich, nie potrafią się zachować.
- Klaus. – Przywitała mnie zimnym uśmiechem. Jej głos był szorstki. Poczułem ból w skroniach i upadłem na kolana.
- Wyglądasz bardzo młodo. – Powiedziałem mimo bólu rozsadzającego mi głowę.
- Miałeś zostawić mnie w spokoju!
- Wiem, ale potrzebuję drobną przysługę. - Starsza kobieta opuściła rękę, a ból znikł.
- Czy dla ciebie w ogóle istnieje coś takiego jak drobna przysługa? Pomagam ci już od 300 lat i nie pamiętam abyś kiedykolwiek poprosił mnie o drobną przysługę.
- No więc chodzi o lukę w mojej nieśmiertelności.
- Wiedziałam, że kiedyś do tego dojdzie. Więc jest jakaś potężna wiedźma która była w stanie obejść twoją naturę?
- Czego potrzebujesz aby to zmienić? – Czarownica podała mi listę wszystkich potrzebnych rzeczy. Kazałem zająć się tym Paulowi.
- Co potem? Komu przekażesz magię która ma ci służyć? – Uśmiechnąłem się ponuro. Kilka stuleci temu pewna młoda czarownica pochodząca z bardzo potężnego rodu, była we mnie tak zakochana, że złożyła pewną klątwę. Jena z czarownic z jej linii krwi przejmowała obowiązek służenia mi swoją magią. I tak się stało. Kiedy umarła, klątwa przechodziła na inne pokolenie. Zemsta na tej ich wiedźmie będzie bardzo prosta. Sprawię, aby to na nią przeszedł ten obowiązek. I już nigdy więcej nie użyje jej przeciw mnie. Spojrzałem na Dorine, aby użyć jakiejkolwiek mocy przeciw mnie musiała użyć sporo mocy.
- Masz wystarczająco mocy? – Spytałem niepewny ile mocy zostało w taj pomarszczonej staruszce. Obrzuciła mnie złowrogim spojrzeniem.
- Chyba nie uważasz, że nie dam rady? O to nie musisz się martwić. Wszystko się uda.
O północy zapłonęły wszystkie świece, tworząc wokół mnie krąg. Czarownica klęcząc na kolanach szeptała pod nosem łacińskie zaklęcia. Poczułem nagły ból głowy, a następnie upadłem na kolana. Czułem że moja wilcza natura wychodzi z pod kontroli. Moje kły się wydłużyły, moje kości zaczęły łamać. Już miałem się przemienić, gdy nagle świece zagasły a przemiana zaprzestała. Ból znikł, kły się cofnęły. Podniosłem się na nogi.
- Udało się?
- Tak. Jesteś teraz nieśmiertelny. Wiem, że teraz będziesz chciał mnie zabić, ponieważ jestem jedyną osobą która może cofnąć ten  czar. Tak więc pytam. Czy chcesz przekazać posłuszeństwo jakiejś szczególnej osobie? – Zilustrowałem ją wzrokiem. Czy nadal ma tyle mocy, aby to zrobić?
- Bonnie Bennett.
- Tak przypuszczałam. To jedna z najpotężniejszych wiedźm z naszej linii krwi. A więc Bennett? – Kiwnąłem głową. Wiedźma pochyliła głowę, a świeca przed nią zabłysła mocniej. Kobieta szeptała nowe zaklęcie. Przyglądałem się jej z daleka, trwało to może dwie minuty. Potem świeca zgasła, a wykończona już staruszka wstała powoli. Spojrzała mi w oczy.
- Już. Moją następczynią będzie Bonnie Bennett. Możesz mnie teraz zabić.
- Jesteś pesymistką. Kto powiedział, że będę chciał cię teraz zabić?
- Oboje wiedzieliśmy że tak to się skończy. Po prostu to zrób. I tak już zbyt długo służyłam ci do niecnych planów. – Jednym ruchem ręki wyrwałem jej serce. Dobrze że ukrywam się w jakimś starym grobowcu Lockwoodów,  przynajmniej tu nie ma dywanów. Spojrzałem na martwe ciało staruszki. Zobaczymy jak spisze się twoja następczyni. Uśmiechnąłem się na myśl o błogiej niewiedzy młodej Bennett, w której zamierzałem ją trzymać, dopóki nie będzie mi do czegoś potrzebna.
Caroline:
Udało mi się zdrzemnąć około dwóch godzin. Ale to nie pomogło, nie czułam się bardziej wyspana, ani też nie czułam się lepiej. Wstałam w końcu z łóżka i poszłam do łazienki. Minęło ponad 24 godziny od kiedy to się stało, i od tamtej chwili nie ruszałam się z łóżka. Ściągnęłam już suche ubranie i weszłam pod prysznic. Nie wiem ile tam siedziałam, czas nie ma dla mnie już znaczenia. Mój były chłopak zabił Klausa, którego kochałam, ale żeby to sobie uświadomić, on musiał umrzeć. Potem próbował zabić mnie, ale mu się to nie udało, zabili go moi przyjaciele, nie pozostawiając mi nawet zemsty. Ale to może lepiej. Nie wiem czy potrafiłabym go zabić. Przecież miałam szanse zaraz po tym jak wbił w niego sztylet, ale zamiast tego siedziałam bezczynnie i patrzyłam jak jego ciało płonie. Moje łzy zlewały się ze strumieniami wody. Kiedy w końcu wyszłam, była dokładnie 12. Mama poszła do pracy, choć miała opory. Ja jednak miałam teraz ochotę być sama. Sama… To słowo odbiło się po mojej głowie z wielkim echem, sprawiając nie fizyczny ból. Spojrzałam na lustro stojące naprzeciw lustra.
- Kłamca! – Krzyknęłam i rzuciłam się znowu na łózko. – Jak mogłeś obiecywać mi że do sylwestra będę twoja! – Łkałam w poduszkę. – Skoro nawet do tego nie dożyłeś! – Kłamca, kłamca, kłamca! Powtarzałam to słowo w kółko i w kółko jak mantrę. Parę minut, lat a może stuleci później udało mi się zebrać i w swojej najbrzydszej piżamie zeszłam na dół. Otworzyłam lodówkę i poczułam że na widok jedzenia mnie mdli. Wzięłam tylko woreczek krwi i wypiłam go na raz. Nic. Nic nie dał, nie uleczył wielkiej pustki w miejscu serca. Ten jeden raz zawiódł, nie uleczył mnie, ani odrobinę. Miałam teraz dwie opcje. Wrócić do łóżka i zastanawiać się co by było gdyby… Lub siąść przed telewizorem i obejrzeć kretyński film. Bez zastanowienia wybrałam tą drugą opcje. Przełączając kanały zatrzymywałam się tylko na tych, na których leciały horror, lub kogoś rozpruwano. Zmęczenie dało o sobie znać i podczas właśnie takiego filmu, zasnęłam.
Obudził mnie dopiero szczęk kluczy w zamku. Nie miałam teraz ochoty na rozmowę. A szczególnie taką która zaczyna się od pytania: Jak się czujesz? Takie pytanie zadaje się babci w szpitalu. W wampirzym tempie znalazłam się w swoim pokoju. I poczułam się przytłoczona. Niemal czułam jego zapach, tak jakby jeszcze pięć minut temu tu był. Spojrzałam nienawistnie na lustro i na szafkę nocną. To wszystko przypominało mi o nim. Coś jednak było nie w porządku. Jego zapach… a jeśli to nie jest moje urojenie? Jeśli on tu był? Rozejrzałam się gorączkowo. Na szafce leżała znajoma książka. Ale wcześniej jej tu nie było. Był tu! Był tu! Poczułam się jak pięciolatka która dostała kucyka. Podbiegłam gorączkowo do szafki i już miałam podnieść książkę, ale się zawahałam. A co jeśli to sen? A co jeśli książka była już tu wcześniej tylko jej nie zauważyłam? Przecież widziałam jego śmierć. Widziałam jak płonie. Głupia, skarciłam się. Nie masz nic do stracenia. Skoro on nie żyje to to czy podniesiesz tą książkę, czy nie niczego nie zmieni. Otarłam łzy i podniosłam książkę jakby była zrobiona z najdelikatniejszego tworzywa. Przekartkowałam ją w poszukiwaniu jakiejkolwiek wskazówki, karteczki. Jest! Wyciągnęłam mały liścik z pomiędzy kartek.
‘Kochan
Nie wiem jak można być tak głupim, aby uwierzyć że można mnie zabić. Ale to poziom Twoich przyjaciół, ty jesteś dużo niżej. Dałaś się nabrać, że ktoś taki jak ja, zakochałby się w kimś tak nieznaczącym jak ty. Może i jesteś ładna, ale nic więcej. Oddaję książkę, możesz z nią zrobić co zechcesz. Spalić, zachować nie obchodzi mnie to. Słyszałem że Tyler zginął. Możesz mi wierzyć lub nie, ale jest mi niezmiernie przykro, ponieważ to ja miałem dostąpić zaszczytu zabicia go.
Klaus.’
Przeczytałam to raz, drugi, trzeci i nic nie rozumiałam. Ale… ale przecież te wszystkie rozmowy, komplementy. On mnie nie kocha, on mnie nawet nie lubi… On mną gardzi! Ale ja go kocham. Więc powinnam przynajmniej cieszyć się że żyje i tak by zapewne było gdyby nie to, że ktoś wyrwał mi na nowo serce, serce którego już nie było. Zerwałam się z łóżka. Nie wierzę! Nie wierzę! Coś się zmieniło. On żyje i tylko to się liczy. Podeszłam do szafy i wygrzebałam z niej moją najładniejszą sukienkę. Upięłam włosy w luźny kok i zrobiłam make-up. Przeglądnęłam się w lustrze. Jestem gotowa. Po co się tak stroje, skoro on napisał, że mnie nie kocha? Pomyślałam z zwątpieniem. Jestem żałosna, ale chcę go zobaczyć nawet jeśli ma to być ostatni raz gdy go zobaczę. Miałam jedynie nadzieję, że tego nie pożałuję. Wyszłam z pokoju i po cichu zeszłam na dół, gdzie natknęłam się na mamę.
- Caroline? Czy coś się stało? – Patrzyła na mnie jakby zobaczyła ducha.
- Nie, wszystko w porządku. Nie wiem kiedy wrócę. – Dodałam i wyszłam.
Wsiadłam do auta, odpaliłam silnik i ruszyłam z piskiem kół. Kiedy dojechałam na skrzyżowanie nagle sobie coś uświadomiłam. Co teraz? Co właściwie zamierzałam zrobić? Przecież napisał, że chciał mnie tylko wykorzystać. Nie mogę od tak wparować do jego domu. Nagły niepokojący dźwięk dobiegł mnie z lewej strony, obróciłam głowę i zobaczyłam Damona i Stefana. Otworzyłam drzwi i wysiadłam.
- No nieźle Blondi. Ale się wystroiłaś. Myślałem, że będziesz miała doła, a tu proszę. – Zagwizdał z uznaniem Damon.
- Spadaj. – Szturchnęłam go, ale on nawet się nie zachwiał.
- Caroline dlaczego to zrobiłaś? – Co ja znowu zrobiłam? Spojrzałam na Stefana, nie rozumiałam pytania. – To nie jest żadna opcja, tak nie można, potrzebujesz czasu, aby się z tym uporać. Jeśli chcesz, to pomogę ci to z powrotem włączyć. – Patrzyłam na niego osłupiała. Nic nie rozumiem. Włączyć?
- Co włączyć? – Spytałam szczerzę zdziwiona. Popatrzyli na siebie, a potem na mnie.
- Uczucia Caroline. – Powiedział delikatnie Stefan. Uczucia? Oni myśleli że ja… Nagle wybuchłam śmiechem. Nie wiem czemu, ale chciało mi się po prostu śmiać.
- Więc… wy… myśleliście, że… ja… ja wyłą… uczucia? – Wydusiłam między falami śmiechu. Ciekawe było to że o tym nawet nie pomyślałam. Ale nie chciałam ich wyłączyć… potrzebowałam ich. Spojrzałam na nich i kolejna fala śmiechu uniosła się w powietrzu. Teraz nie wyglądali jakby zobaczyli dycha, a raczej jakby ich matka przyłapała ich na kanapie z dziewczyną. Ta krótka chwila w której mogłam zapomnieć o wszystkim, bardzo mi pomogła. Czułam jak część napięcia ze mnie uchodzi.
- Więc nie wyłączyłaś uczuć? – Pokiwałam głową. – Ale nie rozumiem. Pani szeryf i twój strój.
- Po prostu mi przeszło. – Nie wiedziałam co innego mogę powiedzieć. – A gdzie Elena. – Zdziwiłam się, od dłuższego czasu nie zostawiali jej samej nawet na krok.
- Nie musi mieć już nadzoru. Klaus nie żyje, a Rebeka wyjechała. – Pewne niepokojące wnioski pojawiły się w mojej głowie. Nie chciałam im mówić, że on żyje, ale teraz pewnie planuje zemstę, więc…
- Gdzie ona jest!?
- Elena jest bezpieczna, jest u Bonnie.
- Musimy się pospieszyć mam złe przeczucia. - Wsiadłam do auta, ale żaden z nich się nie ruszył.
 - Myślę, że powinnaś odpocząć. – Zauważył Stefan.
- A ja, że powinnaś iść do wariatkowa, bo zaczynasz wariować jak twój były. – Dodał jego brat.
- Oh! Wy nic nie rozumiecie. Klaus żyje!
- Oto właśnie są objawy szoku powypadkowego. – Damon udał, że poprawia niewidoczne okulary na nosie.
- Nie ważne, sama tam pojadę. – Zamknęłam drzwi i odjechałam z piskiem opon. Paradoksalnie miałam nadzieję, że żyje, ale że nie ma go u Bonnie. Te dwie rzeczy wydawały się jednak dość oczywiste.
Nic nie rozumiem. Nie ma go? Elena siedziała przy nieprzytomnej Bonnie.
- Nikogo tu nie było. Caroline wszystko w porządku? – A może Damon ma rację? Może ja zupełnie zbzikowałam? Ale przecież widziałam ten list. Prawda? Wzięłam głęboki wdech.
- A jak ona się czuje?
- Teraz dobrze. Najgorzej było po północy. Zaczęła krzyczeć i się szarpać. Mówiła jakimś dziwnym głosem. Najpierw cały czas mówiła ‘nie’, a potem zaczęła coś szeptać, ale nic nie zrozumiałam, chyba w innym języku. Na końcu przestała się wiercić i powiedziała tylko ‘tak’.
- Może miała jakiś koszmar. Próbowałaś ją obudzić?
- Tak, ale była jak w transie.
- Widzisz bracie. Mówiłem, że Barbie bzikuje. Nikogo tu nie ma. – Usłyszałam głos Damona. Stefan nic nie odpowiedział. Kiedy już rozgościli się w salonie, zeszłam do nich i usiadłam naprzeciw.
- Mam dla ciebie niespodziankę. Załatwiłem ci miejsce w psychiatryku. Cieszysz się? – Zignorowałam go.
- Możecie mi w końcu wszystko wytłumaczyć? Na przykład dla czego zorganizowaliście taką akcję beze mnie?
- Przecież dawałaś wyraźne sygnały, że nie chcesz brać w tym udziału. Wychodziłaś prawie zaraz jak zaczynaliśmy o tym rozmawiać.
- Może i tak, ale tylko dla tego, że myślałam, że zabicie go nie jest możliwe. – Uspokoiłam oddech, próbując opanować nawracającą nostalgię. – Sami tak przecież mówiliście, że on jest nieśmiertelny, że nawet jeśli zdarzyłby się cud, to wtedy prawdopodobnie my byśmy zginęli.
- Tak, ale Tyler znalazł sposób. Bonnie rzuciła zaklęcie, które pozwoliło nam zabić go, ale tak, aby tylko on zginął. Potrzebowała na to bardzo dużo mocy, ale jak widać wyjdzie z tego.
- A więc on nie żyje. Na 100%?
- Tak. Już nie musisz się go obawiać. – Mówił spokojnie Stefan. Damon prychnął pogardliwie, ale nic nie powiedział. – Tak mi przykro, że Tyler zginął, ale musieliśmy. Nie wiem co mu się stało, że zaczął uważać, że ty jesteś po stronie Klausa.
- Ja też nie mam bladego pojęcia, dlaczego tak pomyślał. – Kpił Damon.
- Jak to? On tak uważał?
- Nie słyszałaś co mówił kiedy cię zaatakował? – Próbowałam sobie przypomnieć, ale pamiętałam tylko masę uczuć i łzy, żadnych dźwięków, żadnych obrazów. Pokiwałam przecząco głową. – Kiedy rzuciła się na ciebie krzyczał, że jesteś zdrajcą, że jesteś po stronie Klausa, że go kochasz i że z nim spałaś. – Dokończył szeptem. Damon z zainteresowaniem mi się przyglądał. Odpowiedziałam mu groźnym spojrzeniem i zerwałam się z miejsca.
- Jak on śmiał! Oskarżył mnie o to, że go zdradziłam i… - To tak jakby nazwał mnie dziwką. Dokończyłam w myślach.
- Czyli go nie zdradziłaś? – Dociekał Damon, wyraźnie zaciekawiony.
- Wbrew twoim chorym urojeniom nie! – Wykrzyczałam w końcu i opadłam na kanapę. – Mam tego dość, wracam do domu. – Już miałam wstać gdy usłyszałam zimny, wypruty z uczuć głos, ze znajomym akcentem. Kiedy wypowiedział w taki lodowaty sposób moje imię, poczułam jak moje serce przecinają żyletki.

niedziela, 19 stycznia 2014

Rozdział 15

Rozdział 15
Przepraszam, że tak długo. Rozdział trochę krótki, ale następny będzie dłuższy. Następny już niedługo. Mam nadzieje że się wciągniecie.
Caroline:
Tym razem budzik zadzwonił wyjątkowo punktualnie, z wielkim wysiłkiem otworzyłam oczy. Wczoraj długo nie mogłam zasnąć, przekręcałam się z boku na bok, próbując zagłuszyć wszystkie niepewności. Skupiałam się na szkole i balu, ale moje myśli nieustannie powracały do Klausa i Tylera. Wstałam z łóżka i stanęłam przed lustrem. Uśmiechnęłam się sztucznie, teraz lepiej. Nie tak wyobrażałam sobie początek ostatniej klasy. Przebrałam się i zeszłam do kuchni. Kiedy byłam już po śniadaniu, wypiłam woreczek krwi i wyszłam. Wsiadłam do samochodu, na szkolnym parkingu byłam o 7.40. Miałam nadzieję że Elena i Bonnie już tu będą, na parkingu ich jednak nie było. Weszłam więc do środka kierując się w stronę sali w której mamy pierwsze zajęcia. Po drodze podeszłam jeszcze do swojej szafki i zostawiłam tam wszystkie rzeczy oprócz książek które były mi potrzebne na pierwszą lekcję. Niedaleko ode mnie zauważyłam Matta stojącego z grupką kolegów z drużyny.
- Cześć. – Podeszłam do niego. Podniósł wzrok i kiedy mnie zobaczył natychmiast spojrzał w innym kierunku.
- Cześć. – Odpowiedział wciąż unikając mojego spojrzenia. Coś jest nie tak, ale co?
- Nie wiesz gdzie jest Elena albo Bonnie? – Wstrzymał na sekundę oddech, a jego serce zabiło mocniej. A więc to o nie chodzi? Chciałam spytać, ale właśnie przybiegł jeden z chłopaków z jego drużyny i powiedział że trener ich woła i to w tej chwili.
- Nie wiem, przepraszam ale muszę iść. – powiedział z widoczną ulgą. O co chodzi? Czyżby się pokłócili? Miałam nadzieję się tego dowiedzieć od dziewczyn więc czym prędzej ruszyłam w stronę sali biologicznej. Ale nie było ich tam, tak właściwie to nie było ich w ogóle na pierwszej lekcji. Napisałam im parę SMS-ów ale żadna z nich nie odpisała. Na przerwie próbowałam się do nich dodzwonić, ale żadna nie odebrała. Tak samo jak Stefan i Damon. Został już tylko Tyler, nie byłam pewna czy zamierza w ogóle chodzić do szkoły, ale miałam nadzieję że wie gdzie jest Elena. Zaczynałam się o nią coraz bardziej martwić.
- Hej tu… - usłyszałam jego głos
- Tyler! – ucieszyłam się, ale moja radość nie trwała długo.
- Nie mogę teraz odebrać. Po sygnale zostaw wiadomość. – Rozłączyłam się. Teraz byłam już szczerzę przerażona. A co jeśli coś im się stało? Nie myśląc wiele wyszłam ze szkoły, równo z dzwonkiem oznaczającym początek drugiej lekcji. W domu Salvatorów jednak nikogo nie było. Wpadłam w panikę, spróbowałam znów dodzwonić się po raz kolejny do kogoś z nich.
- Matt. – Wyszeptałam. Jego dzisiejsze zachowanie. On musi coś wiedzieć. Zadzwoniłam do niego. Nie odebrał, a ja przypomniałam sobie że jest lekcja. Napisałam mu więc że ma to odebrać niezależnie czy ma lekcję czy spotkanie z prezydentem. Odczekałam minutę i zadzwoniłam ponownie. Jeden sygnał, drugi, trzeci…
- Caroline?
- Matt gdzie oni są?!
- Caroline…
- Matt po prostu mi powiedz zanim stanie się coś niedobrego.
- No więc oni mają plan, i kiedy dowiedzieli się że Klaus dziś wraca…
- Nie! – Pisnęłam i się rozłączyłam. Czy oni poszli zabić Klausa? Nic mi nie mówiąc? Poczułam się nagle odrzucona. Nie ufają mi? Nawet Matt wiedział. Nie myśląc więcej w wampirzym tępię ruszyłam pod dom pierwotnych. Wszędzie panowała cisza, było wręcz za cicho, naglę jednak do moich uszu dobiegł przeraźliwy krzyk. Sekundę później już tam byłam. Ale wszystko co tam zobaczyłam nie miało sensu. Nad dziwnie wysuszonym ciałem Klausa stali moi przyjaciele, przytrzymując go, Bonnie szeptała z daleka jakieś zaklęcia, a Elena stała obok niej przyglądając się całej sytuacji. Nagle w ręce Tylera znalazł się dziwny biały kołek. Chciałam krzyknąć, jednak nie mogłam. Czułam jak w moim gardle narasta wielka gula, nie mogłam nic powiedzieć. Moje ciało odmówiło mi posłuszeństwa. Chyba nie zamierzasz tak stać i biernie się przyglądać! Krzyczałam do siebie w myślach. Ale czy to nas nie zabije? Głupia samolubna Caroline on umiera!  Pomogło, czułam że odzyskałam władzę nad ciałem, było już jednak za późno. Kołek z białego dębu utkwił w sercu Niklausa. Nagle poczułam, że znów tracę władzę nad ciałem. Opadłam na kolana. Moje oczy strasznie piekły, ale prawie tego nie czułam, liczył się tylko ból w klatce, jak gdyby ktoś wyrwał mi serce. Obraz się zamazał, nic nie widziała, nic się nie liczyło. Myślałam że zabicie Klausa jest niemożliwe. Przecież oni sami tak mi mówili. Czyżby mnie okłamali? Tyler, to on go zabił. Nie chciałam go więcej widzieć. Nagle poczułam że ktoś uderzył mnie z całej siły w klatkę odpychając parę metrów do tyłu. Otworzyłam oczy i zobaczyłam przed sobą, jak na złość, wściekłą twarz Tylera. Mojego chłopaka pomyślałam z kpiną. Mrugnęłam aby odgonić łzy, które rozmazały mi wszystko. Tyler przygniatał mnie swoim ciałem, czyżby mnie też zamierzał zabić? Nie myliłam się, nad sobą zobaczyłam kawałek drewna. Wilkołak wziął zamach a ja zamknęłam oczy czekając na uderzenie. Śmierć jednak nie nadeszła, doszły mnie wzburzone głosy i nagle ciężar Tylera znikł. Otworzyłam powoli oczy. Obok mnie leżało martwe ciało Tylera, a nad nim moi… przyjaciele. Uratowali mnie, pomyślałam z ulgą, to już drugi raz w tym tygodniu, kiedy ktoś omal mnie nie zabił. Ale czy ja chciałam aby mnie uratowali? Nagle wszystko do mnie dotarło. Tyler nie żyje, ale to nie on się liczył, Klaus… Nik nie żyje. Elena podbiegła do mnie i uklękła obok.
- Caroline, co ty tu robisz? – Spytała zaniepokojona i zdziwiona. Nie mogłam odpowiedzieć. Gula w gardle robiła się coraz większa, a kłębiących się we mnie uczuć było za dużo, wybuchłam gorzkim płaczem. – Tak mi przykro. Musieliśmy go zabić, inaczej zabiłby ciebie. – Nie zrozumiałam. Musiałam zamrugać kilka razy, aby zrozumieć o czym do mnie mówi. Ona myśli że ja płaczę za Tylerem… Chciałam zaprzeczyć, ale co to zmieni? To nie zwróci Klausowi życia. – Musiał oszaleć. - Nic nie powiedziałam. Ale to miało sens. Oszalał, odkąd tu przyjechał, nie potrafił mówić o niczym innym niż o zabiciu pierwotnej hybrydy. Podniosłam się powoli i ruszyłam w stronę ciała Klausa. Po drodze rzucając pogardliwe spojrzenie w stronę martwego Tylera. Ciała Klausa jednak nie było, została tylko czarne miejsce w którym spłonęło jego ciało. Obraz znów stał się zamazany. Nie został nawet popiół. Mimo żalu, i pustki nagle uświadomiłam sobie, że coś było nie tak. Otarłam łzy rękawem. Bonnie leżała na brzuchu, blada i nieruchoma. Nie! Nie chciałam już nikogo dziś stracić. Podbiegłam do niej.
- Bonnie! – Wychrypiałam. Elena znalazła się koło mnie. Odwróciłam wiedźmę pomału na plecy. Oczy miała zamknięte, a z nosa spływały jej dwa strumienie krwi. Wyczułam jej delikatny puls i płytki oddech. Już miałam nadgryźć nadgarstek, jednak ktoś mnie wyprzedził. Stefan przyłożył rękę do ust dziewczyny, a jego krew spłynęłam do jej ust. Uniosłam jej delikatnie głowę. Bonnie zaczęła pić. Odetchnęłam z ulgą. Jej rany zaczęły się goić, ale dziewczyna była zbyt słaba i zasnęła. Stefan wziął ją na ręce.
- Jak się czujesz? – Spytał patrząc w moim kierunku. Co miałam mu odpowiedzieć? Właśnie straciłam kogoś kogo kocham. Spuściłam wzrok, nie chcąc patrzeć mu w oczy i dopiero teraz zobaczyłam w jakim jest stanie. Jego ubranie było poszarpane, a jego ciało jeszcze się nie uleczyło.
- Potrzebuję chwili dla siebie. – Wyszeptałam. Posłał mi współczujący uśmiech i z Bonnie na rękach wyszedł z domu. Zaraz za nim Elena, która próbowała ułożyć rękę nieprzytomnej koleżanki w jak najwygodniejszy sposób na ramieniu Stefana. Damon zaczekał sekundę, chciał chyba coś powiedzieć, ale tego nie zrobił. Dołączył do reszty, a ja zostałam sama. Ruszyłam w stronę miejsca gdzie jeszcze parę minut wcześniej leżało ciało Klausa. Mój Nik, nie żyje. Zatrzymałam się, nie potrafiłam zrobić ani jednego kroku. Już nigdy nie miałam ujrzeć jego twarzy. Już nigdy nie powie do mnie Kochana, tak jak tylko on potrafi, z tym swoim akcentem. Już nigdy nie uśmiechnie się do mnie… Wybuchłam głośnym płaczem. Dlaczego ich nie słuchałam, kiedy to planowali? Dla czego… nie dałam mu się pocałować?! Nie mogłam już tego dłużej wytrzymać. Czułam, że te wszystkie uczucia zaraz wybuchną. Wstałam i poczułam nieodpartą chęć aby biec, biec przed siebie. Musiałam, jednak coś wcześniej zrobić. Podeszłam do ciała Tylera i podniosłam leżący obok niego kawałek drewna, ten sam którym chciał mnie zabić. Uniosłam go na ziemię mierząc w zimne, martwe serce leżące obok ciała wilkołaka, a raczej hybrydy. Ale nie potrafiłam tego zrobić, upuściła kołek i spojrzałam po raz ostatni na jego twarz. Ruszyłam przed siebie biegnąc z wampirzą prędkością. Chciałam biec jak najszybciej, mając nadzieję, że to straszne uczucie pustki przeminie. Zatrzymałam się dopiero koło wodospadu, wspięłam się na skałę obok, przypominając sobie jak zeszłego lata spędzałyśmy tu wakacje. Ale już nigdy tak nie będzie, całe życie ze mnie uszło. Spojrzałam na piętrzącą się pode mną pianę i skoczyłam lecąc twarzą w stronę wody, rozkładając szeroko ręce. Wpadłam do chłodnej wody, wokół mnie unosiły się bąbelki powietrza. Siedziałam pod wodą, dopóki moje płuca nie zaczęły niemiłosiernie boleć. Wypłynęłam na powierzchnie i wzięłam głęboki wdech. Wyszłam z wody i biegiem wróciłam do domu. Nic się nie liczyło, szkoła, zadania, a nawet to, że w mokrych ciuchach położyłam się na czystej pościeli. Może powinnam wyjechać. Już raz nad tym rozmyślałam, wtedy powstrzymała mnie szkoła, ale jeśli nie jest ona już dla mnie ważna, to mogę wyjechać. A co z moimi przyjaciółmi? Nie miałam ochoty o tym myśleć. Zamknęłam oczy. Przez chwilę miałam nadzieję, że za niedługo poczuję bul i umrę, przecież to on miał być twórcą naszej linii krwi. Minęłam godzina, może dwie, a ból nie nadchodził, tak samo jak sen. Moje oczy ciągle były napuchnięte. Zaczęłam przypominać sobie wszystkie nasze spotkania, jak go poznałam był strasznym nieznajomym, potem cudownym Nikiem, potem legendarnym Klausem, ale jednak ciągle Nikiem. Dla czego musiałam uświadomić sobie, że go kocham dopiero jak umarł? Łzy znów zaczęły płynąć.
Klaus:

Nie sądziłem, że to może tak niemiłosiernie boleć. Ale to nie było ważne. Teraz musiałem się tylko zemścić na tej nędznej kreaturze Tylerze i zabrać  w końcu Elenę.

niedziela, 12 stycznia 2014

Rozdział 14

Rozdział 14
Klaus:
Proszę zapiąć pasy, startujemy. Usłyszałem głos stewardessy. Nigdy nie rozumiałem ludzkiego strachu przed lataniem. Może dla tego że jestem nieśmiertelny? Katastrofy lotnicze zdarzają się bardzo rzadko, a sam lot jest bardzo przyjemny. A przynajmniej w 1 klasie, którą zawsze latam. Pamiętam jak wymyślono pierwszy samolot. Ja i Kol byliśmy pierwszymi ludźmi którzy nim lecieli, nie licząc oczywiście Orvillea i Wilbura. Trwało to tylko minutę, ale razem z moim bratem świetnie się bawiliśmy. Przy lądowaniu Kol omal nie zniszczył maszyny.
Jedna ze stewardess podeszła do mnie prosząc abym zapiął pasy, przy użyciu perswazji kazałem jej zapomnieć o pasach i przynieść mi drinka. Obok mnie siedział Paul, a w całym samolocie jeszcze dwie hybrydy których nie kazałem ze sobą zabierać. Spojrzałem zirytowany na mojego towarzysza.
- Co oni tu robią?
- To dla bezpieczeństwa… – Na końcu się zawahał jakby chciał coś dodać. Mówiłem żeby nie nazywali mnie panie, tylko Klaus, ale nie może im to przejść przez gardło. Przywiązanie bywa czasami trochę irytujące, trudno jest traktować ich jak rodzinę lub przyjaciół kiedy płaszczą się przed tobą i nigdy nie zaprzeczą. I choć na początku mi się to podobało, jednak po pewnym czasie może się to znudzić. Moje rodzeństwo rzadko się ze mną zgadza, a nawet jeśli to robią, to któreś z nich, czytaj Kol albo Beka muszą dorzucić coś kąśliwego. Jednak najczęściej się kłócimy, lub przedrzeźniamy o wszelkie błahostki na przykład o termin balu albo wystrój salonu. A przynajmniej tak było dawniej, zanim odwrócili się przeciw mnie, zanim zasztyletowałem ich w trumnach. Nie wiem co gorsze uniżone hybrydy, czy nieznośna Rebeka pomyślałem z uśmiechem. Caroline, uciszyłem tę myśl, to prawda była przekorna jak moje rodzeństwo, co raczej jest niespotykane. Oni są nieśmiertelni, i nie boją się mnie, może tylko wieczności w trumnie, ale Caroline? Mogę ją zabić w mgnieniu oka, a ona i tak wykłóca się o jakąś głupią książkę… którą zresztą zostawiła u mnie kiedy uciekała. Ale ona nie przyszła po to, aby mi ją oddać, ona tylko mnie rozpraszała aby ukryć obecność… jej chłopaka. A ja myślałem że jest taka czysta, szczera, dobra… nie mam prawa jej oceniać, nie ja.
- Jestem nieśmiertelny, pamiętasz? – Spytałem w końcu ironicznie. – Nie potrzebuję obstawy, tylko czarodzieja, aby znalazł mi miejsce pobytu Joshua.
- Alan już czeka na Pan… lotnisku. – Przekręciłem oczami.
Caroline:
Nigdzie jej nie ma. Czyżbym zostawiła ją w domu Klausa? Pójście tam po nią było by raczej dziwne biorąc pod uwagę że nawet jej on niego nie chciałam. Ale chciałem go zobaczyć. Czy gniewa się że uciekłam? Odrzuciłam tę myśl, nie chciałam żeby patrzył na mnie jak moi przyjaciele na niego, z nienawiścią. Może już zaniósł mi ją do pokoju, a ja tylko tracę czas. Pocieszyłam się w duchu i pełna nadziei ruszyłam do swojego domu. Na mojej altance natknęłam się na Tylera.
- Cześć kochana. – Znowu to, starałam się nie skrzywić słysząc to słowo.
- Cześć. – Pocałował mnie. – W końcu mamy trochę czasu dla siebie. Jak tam lepiej się czujesz? Spacer pomógł? – Nie zdążyłam nawet odpowiedzieć a już zaczął kolejne pytanie. – Słyszałem, że Klaus cię uratował, mówił ci może o swoim słabym punkcie. Wiesz jak możemy go pokonać? – Objął mnie ramieniem gdy usiedliśmy na altance. Nie miałam na to zbytniej ochoty, ale Tyler napierał mnie mocno ramieniem.
- Nie oczywiście że nie. – I nie chciałam tego wiedzieć.
- Zastanów się dobrze może coś ci mówił? – Spytał natarczywiej. Łapiąc mnie za ramię z całej siły.
- Ała to boli, puść! Naprawdę nic nie wiem. – Kiedy mnie puścił wstałam i odsunęłam się od niego.
- Przepraszam, ja po prostu chcę was wszystkich chronić przed nim. To potwór. – Potwór? Nie on nie jest potworem, ale tego nie powiedziałam, nie chciałam ranić Tylera. Jego słowa były szczere. On się o nas martwił.
- Nic się nie stało. Muszę trochę odpocząć.
- Jasne pójdę już. – W połowie schodów zatrzymał się i odwrócił do mnie. – Gdybyś sobie coś przypomniała to zadzwoń. – I poszedł. Weszłam do domu, zamknęłam drzwi i pobiegłam do pokoju. Położyłam się na łóżku. Czy znam jego słaby punkt, czy jest coś co kocha i zrobiłby dla tego wszystko? Rodzina i dom. Przypominałam sobie mój sen. Czy on  naprawdę zrobił by dla nich wszystko? Nich? Przecież oni nie istnieją, są tylko w mojej głowie. Nagle przypomniałam sobie po co tu przyszłam, spojrzałam na szafkę nocną, ale tam nie było ani książki ani żadnego liściku. Może mu się znudziłam, stwierdził że nie będzie uganiał się za jakąś głupią gąską która sama nie wie co chce. Poczułam że łza spływa mi po policzkach. Myśląc o tym jak go poznałam zamknęłam oczy. Zasnęłam.
Klaus:
- Alan przyjacielu. – Powitałem mężczyznę czekającego na lotnisku. - Widzę że ci się trochę postarzało.
- Klaus. – Przywitał mnie. – Myślę, że i tak wyglądam dobrze jak na kogoś kto ma 120 lat.
- Hm jak na człowieka to całkiem dobrze się trzymasz, wyglądasz góra na 40 lat, ale nie zapominaj że ja jestem 10 razy starszy a wyglądam młodziej.
- Uważaj bo się obrażę a wtedy będziesz szukał sobie nowego czarodzieja. – Zagroził, ale potem obaj się zaśmialiśmy. Nie byliśmy jednak przyjaciółmi. Nasze relacje to czysty biznes. On od czasu do czasu mi pomoże, a ja w zamian za to daję mu ochronę. Trochę jak z ‘ojca chrzestnego’. Jego ochroną było samo moje imię. Jeśli ktoś ośmielił by się tknąć mojego czarodzieja musiałby zginąć.
- Jak tam, nie masz żadnych problemów? – Spytałem z ciekawości czy ta metoda wciąż działa. 120 lat to jednak trochę.
- Twoje imię odstrasza wszystkich jak zapach czosnku. – Spojrzałem na niego z ukosu.
- Porównujesz mnie do śmierdzącej rośliny?
- Gdybyś nim był, zabobony ludzi na temat czosnku i wampirów byłyby słuszne.
- Ale nie byłyby zabobonami. - Wsiedliśmy do podstawionego samochodu. – Więc jaki kierunek?
- Jestem sentymentalny.
- Dalej mieszkasz w tej ruderze? – Powiedziałem kierowcy gdzie ma jechać, za nami jechało drugie auto z hybrydami.
- Odezwał się właściciel posiadłości w Nowym Orlenie sprzed 300 lat. – Nic nie odpowiedziałem, uśmiechnąłem się tylko, niewiele osób o tym wiedziało. Do tej niewielkiej grupy należą tylko ludzie z charakterem.
- Masz coś co należy do niego?
- O to się nie martw, mam wszystko.
Caroline:
Obudziłam się z łzami w oczach. Nie pamiętam co mi się śniło, ale wiem że był tam Tyler i Klaus. Spojrzałam na zegarek, była 18.00. Przyłapałam się na tym że z nadzieją spojrzałam na szafkę nocną, jednak nie było tam nic co wskazywało by na to że Klaus tu był. Niechętnie wstałam i z braku pomysłu co robić ruszyłam do baru. Może tam go spotkam? Zatrzymałam się przed barem. Obawiałam się tego jak zareaguje gdy się spotkamy. Otworzyłam drzwi i spojrzałam w stronę baru. Tam jednak go nie było, nie było go też przy żadnym ze stolików. Zamówiłam drinka i usiadłam na wolnym stołku. Nagle coś sobie uświadomiłam. Jutro poniedziałek, pierwszy dzień szkoły. Jutro wygłaszam przemowę dla pierwszoroczniaków. Coś do mnie dotarło. Będzie tak jak wcześniej? Klaus zniknął,a Tyler wrócił. Jakby nic się nie stało… Ta wizja była trochę niepokojąca, miałam dziwne przeczucia że jeśli nawet by się spełniła to że ja nie będę już taka sama. Ja nie zapomnę. Wypiłam może ze trzy drinki, potem jakiś pijany facet zaczął się do mnie przystawiać. Był nawet przystojny ale nie miałam nastroju na jakieś tam flirty, nie tu… gdzie go poznałam.
Wyszłam z baru, postanowiłam więcej nie pić aby jutro na rozpoczęciu szkoły nie mieć kaca. Normalnie poszłabym teraz do dziewczyn, jak co roku w ostatni wieczór wakacji, ale bałam się że oni wciąż planują jak zabić Klausa. A to było ostatnią rzeczą o której chciałam słyszeć. Wróciłam do domu i postanowiłam już dziś nie myśleć więcej o Klausie ani o Tylerze. Przygotowałam sobie strój na jutro, powtórzyłam przemowę, sprawdziłam czy mam wszystko kupione. Położyłam się wcześniej spać, aby jutro dobrze wyglądać.
 Klaus:
Znajdowałem się właśnie w mieszkaniu Alana. Z ciągnąłem z siebie zakrwawione ubrania i wziąłem szybki prysznic. Nie sądziłem że uda mu się zgromadzić wokół siebie tyle wampirów. Przynajmniej było weselej, pomyślałem posępnie.Wyszedłem z pod prysznica i przebrałem się w czyste ubrania. Musiałem mieć jakiś plan na jutro. Nie zamierzam zostać w Mystic Falls ani dnia dłużej. Zamierzam wyjechać do Nowego Orleanu i odbudować moje królestwo, najchętniej w ogóle nie wracałbym do tego małego miasteczka gdyby nie fakt że jest tam Elena.
- Samochód już przyjechał. – usłyszałem głos Paula, który stał w drzwiach.
- Świetnie. Znieście moje rzeczy do samochodu. – Hybryda skinęła i Wyszła. Wymieniłem grzeczności z Alanem i wsiadłem do auta. Po godzinie siedziałem w samolocie.
- Widzisz, mówiłem że nie będą potrzebni. – Rzuciłem do Paula. Skinął tylko głową. Zamknąłem oczy.
Caroline:
Obudziłam się następnego dnia rano. Słońce było już dość wysoko, więc coś było nie w porządku. Mój budzik nie zadzwonił! Zerwałam się z łóżka. Była 8.45 a ja mam tam być na dziewiątą. Budzik nastawiłam na 8.00 aby zdążyć ze wszystkim a teraz mam tylko 15 minut! Pobiegłam do łazienki i przebrałam się, następnie delikatny makijaż i teczka z przemową. Byłam gotowa po 10 minutach. Sama nie mogłam w to uwierzyć. Wsiadłam do samochodu i pod szkołą byłam pięć minut później, ale nigdzie nie mogłam znaleźć miejsca do zaparkowania. W końcu jednak mi się udało i na Sali gimnastycznej byłam zaledwie pięć po. Rozejrzałam się po sali.  Wszystko było tak jak ustalilośmy. Niektórzy rodzice i uczniowie już przyszli chociaż rozpoczęcie zaczynało się dopiero za pół godziny. Podeszłam do dziewczyn które odpowiadały za dekoracje.
- Wszystko gotowe?
- Tak, udał nam się w tym roku wystrój.
Podeszłam do grupy osób które oprócz mnie miały przemawiać.
- Gotowi? Wszyscy pamiętają swoje kwestie? – Wszyscy potaknęli a ja zadowolona z efektów usiadłam na swoim miejscu. Obok mnie chwilę później usiadła Elena ze Stefanem i Demonem.
- A gdzie Bonnie? – Spytałam zaniepokojona jej nieobecnością.
- Mówiła że zaraz do nas dołączy.
- Ok ale lepiej żeby się nie spóźniła.
Nie spóźniła się, przyszła około 5 minut po naszej rozmowie. Cała sala była już pełna. Dyrektor wyszedł na scenę i powiedział parę słów w następnie wywołał mnie na środek. Wzięłam parę wdechów aby opanować termę i zaczęłam przemówienie. Już po paru sekundach czułam się całkiem swobodnie. Często występowałam i sprawiało mi to przyjemność. Po mnie występowało jeszcze parę osób, potem dyrektor zakończył przedstawienie i życzył wszystkim uczniom jak najlepszych wyników. Razem z moimi przyjaciółmi, a nawet Jeremym poszliśmy do baru świętować początek nowego roku. Kupiliśmy jakieś słone przegryzki i zamówiliśmy drinki z parasolkami. Ku mojemu zdziwieniu nie rozmawialiśmy o żadnych niecnych planach, a przynajmniej dopóki Tyler do nas nie dołączył. Nie sądziłam że odważy się pokazać w barze. On jednak nic sobie z tego nie robił i zaraz po przybyciu zaczął znów knuć. Prosiłam żeby przestał, nawet Elena mnie poparła, ale kiedy powiedział, że ma nową koncepcję to z miejsca zaczęła się udzielać. Ja natomiast pod pretekstem zamówienia drinka oddaliłam się od nich. Nowa koncepcja jak zabić Klausa, nie rozumiem ich, nie licząc samego faktu że jest on nieśmiertelny, to on jest tym który zrodził naszą linię krwi. A według Damona i Stefana zabicie go równa się śmierć dla nas. Poza tym oni nie są obiektywni, patrzą na niego i widzą potwora, jakiego chcą widzieć. A może to ja jestem subiektywna? Ale przecież on nie jest potworem. Może potrafi być straszny i brutalny, przypomniałam sobie spotkanie w barze, ale jest też czuły. Więc dla czego musimy go zabić? Przecież on ostatnio nawet nie upominał się o Elenę. Zamówiłam drinka i wypiłam go, jednak świętowanie samej nie sprawiało mi żadnej przyjemności. Wróciłam więc do stolika.
- … w tym czasie Damon zaatakuje z lewej i…
- Wracam do domu. Muszę jeszcze kupić po drodze parę książek i zeszytów. – Skłamałam.
- Dobrze. – Odpowiedział mój chłopak i zajął się dalszym snuciem planów. Dobrze po prostu dobrze?

- No to pa. – Nikt nie odpowiedział. Wszyscy byli pochłonięci słowami Tylera. Ruszyłam powoli do domu. Co ja mam ze sobą zrobić? Widziałam jak grupki dzieci i nastolatków siedzą w parku, urządzają pikniki, śmieją się i snują plany co zrobią w tym roku szkolnym. Na ich liście marzeń jest dostać się na wymarzone studia, a na liście moich przyjaciół zabić Klausa. A na mojej? Chciałabym wiedzieć na czym stoję. Co czuję. Komu mogę zaufać. Wróciłam do domu i od razu poszłam do pokoju. Na szafce nie pojawiło się nic nowego. Wszystko było tak samo. Podeszłam do lustra i dotknęłam jego powierzchni. Było twarde i zimne. Chciałabym znów znaleźć się w jego śnie, tam wszystko było takie proste...

środa, 8 stycznia 2014

Rozdział 13

Rozdział 13
Jest nowy rozdział. Trochę krótki, ale też miałam mało czasu na pisanie. Dziś mało Klaroline, ale jest za to retrospekcja. Pozdrawiam wszystkich czytelników którzy są ze mną od początku, prowadzę tego bloga już miesiąc. Piszcie proszę co wam się nie podobało w minionym miesiącu, a postaram się poprawić w następnym.
- Tyler… - Wyszeptałam zdumiona. Myślałam że mnie nie kocha, że mnie zostawił. A on właśnie wziął mnie w objęcia. Czy nie tego właśnie chciałam? Dowiedzieć się co on do mnie czuje i uporządkować uczucia? Ale porządek to ostatnie słowo które miałam w głowie, a było ich tam naprawdę dużo. Co z moimi uczuciami?
- Och nie uwierzysz ile mam ci do powiedzenia. Widzisz… - Zaprowadził mnie do salonu a ja usiadłam. Tyler nieprzerwanie mówił o tym że wyjechał aby uciec przed Klausem i opowiadał swoją podróż. Ale te słowa docierały do mnie jakby przez ścianę. Ścianę moich myśli. On wrócił czyli będziemy żyć długo i szczęśliwie? Przecież zawsze tego chciałam. Ale czy nadal chcę? Przyszłam tu przecież po to żeby powiedzieć moim przyjaciółką o tym że czuję coś do Klausa. A teraz co czuję? – No i tak go poznałem. Nie sądziłem że to prawda, ale to działa. Czuję, że ta więź znikła. – Co? O czym on mówi?
- Czyli już nie jesteś do niego przywiązany?
- Właśnie o tym była moja opowieść Kochana. – To ostatnie słowo… Klaus mnie tak nazywa. Ale to w jaki sposób każdy z nich to mówi... Dopiero teraz zauważyłam, mając porównanie, że hybryda mówi to jakoś inaczej, czulej. Tyler mówił to bardziej hmm sztucznie.
- Co będzie jeśli on się o tym dowie?
- Na razie mam zamiar wciąż się urywać, tylko że tu. A w razie gdyby mnie złapał będę udawać że wciąż jestem pod jego wpływem. Potem coś wymyślimy. – Ale czy Klaus da się na to nabrać? Jakoś wątpię, pomyślałam.
- Czy to nie jest zbyt ryzykowne? – Spytała Elena. Czy to nie powinna  być moja kwestia? Najwyraźniej nie tylko ja tak uważałam, wyczułam na sobie spojrzenie Damona. Przyglądał mi się bacznie i nagle jakby sobie coś uświadamiając uśmiechnął się złowieszczo i mrugnął do mnie. Przekręciłam oczami zaprzeczając temu o czym myślał, niezależnie co to było. Ale obawiam się że on może się domyślać. To jego spojrzenie podczas walki za barem kiedy Klaus powiedział że się znamy.
- Nie, nie sądzę aby się domyślił. – Rozejrzałam się. Moi przyjaciele właśnie dyskutowali jak sprowadzić mojego chłopaka do miasta a ja miałam niestety wrażenie że nie stoję po właściwej stronie. Nie chciałam wiedzieć już nic więcej na temat planów przeciwko Klausowi. Może gdybym na niego patrzyła tak jak oni w zakładce ‘Klaus morderca i drań’ teraz dyskutowałabym ożywiona wraz z nimi. Ale ja widziałam do także jako Nika, delikatnego i… kochanego.
- Może uda nam się znaleźć jakiś sposób aby go zabić, ale tak aby stworzone przez niego wampiry nie zginęły. – Nie wytrzymałam. Wstałam z sofy, a oczy wszystkich spojrzały na mnie. Damon miał coś powiedzieć ale powstrzymał się widząc moje spojrzenie.
- Coś się stało Car? – Spytała zaniepokojona Elena, tym że spojrzenia i uwaga wszystkich nie jest skierowana na nią. Pomyślałam kąśliwie i tym razem mi to nie przeszkadzało.
- Nie po prostu muszę to wszystko przemyśleć na świeżym powietrzu. Dziś tyle się wydarzyło. – Spojrzałam na Tylera i uśmiechnęłam się blado.
- Pójdę z tobą. – Zaproponował Tyler.
- Ej kochaś nie zapominaj że ty jesteś nam najbardziej potrzebny w tej rozmowie. – Damo powstrzymała Tylera? Spojrzałam na niego z wdzięcznością. W odpowiedzi uniósł brwi w geście ‘znam twój sekret’.
- Poradzę sobie, ale dzięki. – Wilkołak podszedł do mnie i złożył na moich ustach namiętny pocałunek. Zaskoczona odwzajemniłam go.
- Kocham cię. – Zamarłam. Ty też go kochasz wyszeptał cichy głosik w mojej podświadomości. Ach Caroline jak możesz tak szybko zmieniać zdanie, jak rękawiczki? Przecież jeszcze dwa tygodnie temu świata poza nim nie widziałaś. Próbowałam się przekonać. Może to przez rozłąkę i za niedługo wszystko wróci na swoje miejsce. Znów będzie liczył się tylko Tyler? Nie wiedziałam czy to możliwe, ale nie miałam innego wyjścia niż wierzyć że wszystko samo się ułoży.
- Ja ciebie też. – Tylko na taką odpowiedź mnie teraz stać. Dawniej odpowiedziałabym, że go kocham i rzuciłabym się mu w ramiona, ale nie tym razem.
Klaus:
Bezużyteczne hybrydy! Rzuciłem szklanką którą przed chwilą opróżniłem jednym łykiem. Szkło natrafiło na ścianę z olbrzymią szybkością i rozbiło się na tysiące małych kawałeczków. Dobrze że już wyszli bo inaczej zbiłbym ich. Dałem im jedno proste zadanie, dowiedzieć się gdzie jest Tyler. Nie kazałem im go nawet sprowadzić z powrotem, a oni dopiero dziś mówią mi że Tyler znajduję się w mieście i ukrywa się tu od około 2 dni! Ta informacja wywołała w mojej głowie niepokojące wnioski. Caroline przebywała ze mną tylko po to żeby mnie rozproszyć, abym nie zauważył że Tyler jest w mieście. I to dlatego wczoraj uciekła, ona kocha tego zapchlonego kundla. A ja byłem ostatnio dla nich taki miły, nikomu z nich nawet włos nie spadł z głowy. To będą ostatnie dni Eleny w tym mieście. Wyjeżdżam jeszcze przed następną niedzielą! Cisnąłem butelką pełną bursztynowego napoju w kierunku kominka. Usłyszałem dźwięk tłuczonego szkła, a ogień buchnął w powietrze. Wyszedłem z domu trzaskając za sobą drzwiami. Kiedy znalazłem się w barze było tam tylko parę osób a w tym tylko dwie kuszące brunetka. Spojrzałem na nie i w tej chwili wpadłem na pomysł. Podszedłem do nich i zaprosiłem je na imprezę u mnie za godzinę. Powiedziałem aby zaprosiły jak najwięcej ładnych koleżanek, używając perswazji aby upewnić się, że dobrze zrozumiały. Kupiłem parę butelek alkoholu i wróciłem do domu czując jak moja złość i głód wzrastają z każdą minutą. Brunetki spisały się świetnie, zaprosiły około 20 dziewczyn. Pozwoliłem im pić ile chciały, a sam po kolei wysysałem z nich życie. Przez myśl nawet przeszło mi aby zamienić kilka z nich, przynajmniej grupa Eleny miałaby co robić, uśmiechnąłem się. Już nadgryzłem nadgarstek, gdy usłyszałem pukanie. Posłałem jedną z dziewczyn aby otworzyła drzwi.
- Wiemy już wszystko. – Zameldował posłusznie Paul. Widziałem jak jego kły się wydłużają. Ciekawe jak to jest stać w pokoju pełnym krwi i nie móc nawet skosztować.
- O tym ja zdecyduję. – Ruchem ręki kazałem dziewczynom odejść kawałek ode mnie. Paul podszedł bliżej i opowiedział mi wszystko.
- Więc złamał więź? – Nie byłem bardzo wściekły. Miałem inne hybrydy i nie potrzebowałem już Tylera, a skoro on złamał więź, to go zabiję. Wróciłem myślami do nijakiego Joshua Grismera. Myślałem, że ta szumowina ukryje się i nigdy więcej nie pokaże, a on tymczasem postanowił znów uwolnić kogoś od więzi. Kiedy to ja go ostatni raz widziałem?
Był to czasy Napoleona, minął może rok odkąd został przemieniony w wampira, a już postanowił podbić cały świat. Właściwie nie wiem kto go przemienił, może Kol? Trzeba przyznać że dość mocno wstrząsnął Europą. I choć nie cenię go zbytnio, to spędziłem z nim trochę czasu, w swoich najświetniejszych latach podporządkował sobie prawie całą Europę. Joshua poznałem w roku 1806. Miał słowiańskie korzenie i przyłączył się do właśnie do armii napoleona. Był bardzo młody, miał wtedy może 20 lat, był zapalony na wojnę i walkę. Walczył o wolność, ale ja widziałem już wojny, wiele razy przez te stulecia i nie przeczuwałem jakiś specjalnych korzyści dla mniejszych państw pod zaborami. Jego osoba nie zainteresowałaby mnie jedna tak bardzo gdyby nie fakt że podczas gdy gościłem u Napoleona była pełnia. I kiedy wróciliśmy po potyczce, a raczej dwóch bitwach: Auerstedt gdzie ja dowodziłem, oraz Jeną, gdzie dowodził Napoleon, wydarzyło się coś dziwnego. Jeden z żołnierzy padł na kolana, i zaczął wyć z bólu. Wiedziałem co to znaczy, dołączył do wojska nie więcej niż miesiąc temu. Kiedy zabił pierwszego człowieka jego gen wilkołaka uaktywnił się. Zajęty wojną mój plan przemiany wilkołaków w hybrydy ostatnio zszedł na  drugi plan, zresztą w tych czasach trudno było o wilkołaka. Ale na moje szczęście posiadałem wtedy pewne znajomości. Sobowtór Katherine. Nazywała się Julie Chabborneu. Poznałem ją na dworze francuskim, wykorzystując jej krew stworzyłem kilkanaście hybryd. Dziewczyna była we mnie tak zakochana, że nie protestowała ilekroć prosiłem ją o krew. Zabrałem wilkołaka ze sobą do Paryża i tam dałem mu swoją krew, a następnie krew Julie. Potem został moim przyjacielem, świetnie się dogadywaliśmy. W poniedziałek bitwa, a już we wtorek wygodne życie na dworze. To jednak skończyło się w roku 1815. Joshua znalazł zaręczył się, a następnie nawet ożenił. Nie przeszkadzało mi to dopóki nie poprosił mnie o zgodę aby ją przemienić. Nie zgodziłem się, ona i tak tylko nam przeszkadzała, mój przyjaciel zajął się domem i żoną, a jego chęć do walki opadła. Było to irytujące, ale wiedziałem że ona umrze w przeciągu 40 lat, wtedy wrócilibyśmy do dawnego stylu życia. Mim to on się nie poddawał. Nieustannie wracał do tego tematu. Aż pewnego dnia zobaczyłem ją, była wampirzycą. Nic nie rozumiałem, nie wiedziałem wtedy jeszcze że przywiązanie można złamać. Wpadłem w szał, ułamałem gałąź z pobliskiego drzewa i przebiłem jej serce. Kiedy Joshua się o tym dowiedział był zrozpaczony. Kazałem mu o niej zapomnieć, ale to nie działało. Spojrzał mi w oczy i uciekł. Dziesięć dni później wszystkie moje hybrydy zniknęły. 18 czerwca tego samego roku wszystkie wyzwolone hybrydy stanęły do bitwy pod Waterloo po stronie przeciwników Francji. Co spowodowało oczywiście jej upadek. Bonaparte został chyba zabity przez którąś z hybryd, a może uciekł? Oficjalną wersją jest wygnanie go na wyspę Świętej Heleny. Tego samego dnia zginęła też Julie co oznaczało dla mnie koniec z hybrydami. Mój gniew był nie do opisania. Kiedy ich znalazłem, zabiłem wszystkich. Wszystkie 34 hybrydy oprócz Joshua. Kiedy został już tylko on, miałem go zabić, chciałem, ale nie mogłem. Puściłem go wolno i powiedziałem że jeżeli jeszcze kiedyś o nim usłyszę, zabiję go. Potem wyłączyłem uczucia na około 100 lat.
- Gdzie jest teraz Joshua Grismer? – spytałem hybrydę stojącą wciąż w tym samym miejscu.
- W Meksyku.
- Przygotuj samochód, zarezerwuj bilety na najbliższy lot. Dobrze się spisałeś. Możesz teraz wziąć sobie jedną dziewczynę. Ale nie zapomnij o biletach. – A więc Meksyk? Obiecałem, że jeśli o tobie usłyszę zabiję cię, i to właśnie zamierzam zrobić, czekaj na mnie Joshua.
Caroline:

Nigdy jeszcze nie poszłam aż tak głęboko w las. Szłam jednak ciągle przed siebie nie oglądając się nawet. Ale z każdym krokiem miałam coraz większe poczucie, że to wcale nie rozwiąże moich kłopotów. Musiałam zderzyć się z problemami twarzą w twarz, inaczej one nie znikną. Przypomniałam sobie właśnie, że książka z biblioteki, którą odstąpił mi Klaus została prawdopodobnie pod drzewem. Tym przy którym zatrzymałam się wczoraj uciekając z jego domu. Ruszyłam więc w tamtą stronę. Ciekawe co by byłyśmy się wczoraj pocałowali? Chyba dobrze że do tego nie doszło, dzięki temu przynajmniej nie mam wyrzutów sumienia względem Tylera, w końcu to on wciąż jest moim chłopakiem. Spojrzałam na ścieżkę przede mną. Czeka mnie jeszcze długi spacer.

poniedziałek, 6 stycznia 2014

Rozdział 12

Rozdział 12
Jest nowy rozdział. Wiem, trochę długo i za to przepraszam. Rozdział nie za długi, ale to takie jakby wprowadzenie do następnego. Zachęcam do komentowania i dziękuję serdecznie za wszystkie komentarze pod rozdziałem Sylwestrowym. Cieszę się że wam się podobał.
Leżałam już dobre pół godziny, przekręcając się z boku na bok próbując jeszcze zasnąć. Wrócić do mojego snu, albo przynajmniej uciec od tego potwornego bólu głowy. Moje wspomnienia powracały bardzo powoli. Spotkanie z Eleną i koniec zabawy pamiętałam jeszcze w miarę wyraźnie. Wspomnienia zanikały coraz bardziej odkąd spotkałam Klausa. Zaprosił mnie na drinka, rozmawialiśmy o czymś… nie pamiętam o czym. A potem? Rozejrzałam się po moim pokoju. Jak ja się tu znalazłam? Na szczęście miałam na sobie wczorajsze ubranie, więc do niczego nie doszło. Prawda? Poczułam dziwny niepokój w sercu, nie wiem tylko czy z obawy przed tym że mogło do tego dojść, czy dla tego, że nic nie pamiętam. Usiadłam na łóżku. Muszę ściągnąć te brudne ubrania, i wykąpać się. Już miałam iść do łazienki gdy zobaczyłam że na mojej szafce nocnej leży kilka rzeczy których tu być nie powinno.  Skupiłam się na szklance z wodą i tabletce przeciw bólowi głowi. Dzięki ci mamo! Połknęłam szybko tabletkę i popiłam wodą. Ale to nie wszystko, na moim biurku znajdowała się również jakaś książka, której nigdy wcześniej nie widziałam na oczy. Historia sztuki przeczytałam. Skąd to się tu wzięło? Nagle w mojej głowie pojawiła się pewna niepokojąca myśl.
- Nie! – Jęknęłam. Chyba nie poprosiłam go o nią!? Proszę nie! Może sam się domyślił? Tak na pewno Caroline, on nie ma co robić tylko zastanawiać się czy mam książkę do plastyki. Śmieszne! Wzięłam książkę do ręki, a z niej wyleciała jakaś karteczka. Podniosłam ją z ziemi.
‘Kochana,
Nie sądziłem że jedna drobna osóbka może dotrzymać mi tępa w piciu, ale Tobie się udało. Jak sądzę Twoja głowa pęka teraz z bólu, tak więc na szafce zostawiłem Ci coś na ból głowy. Przyniosłem Ci też książkę o sztucę, o którą pytałaś.
Ps. Gdybyś zupełnie niczego nie pamiętała wiedz że do niczego między nami nie doszło.
Dziękuję za cudowny wieczór,
Klaus.’
Przeczytałam to jeszcze raz. A więc do niczego nie doszło ucieszyłam się. I jednak go o nią poprosiłam, dodałam próbując wyobrazić sobie tą scenę. Czyli to nie mama? To takie słodkie z jego strony… no nie słowo słodkie i Klaus w jednym zdaniu? Ciekawe co on by na to powiedział? Zaśmiałam się. A moi przyjaciele?
Troszczy się o mnie? Oddaje książkę… Nie potrzebuje jego łaski! Choć to co zrobił było miłe, jednak nie chciałam żeby się nade mną litował. Chciałam żeby widział we mnie mocną osobę, która na przykład Potrafi wypić tyle co on. A nie kogoś kto nie może obejść się bez jednej książki i od razu prosi o nią! Wstałam z łóżka i poszłam do łazienki. Wzięłam krótką kąpiel, a następnie ubrałam się i pośpiesznie wyszłam z domu zabierając ze sobą książkę. Postanowiłam się przejść. Była piękna pogoda, świeciło słońce i było bardzo ciepło. Ciekawe która godzina, pewnie około 12. Znalazłam się pod domem pierwotnych. Ale nie wszystkich przypomniałam sobie, ciekawe gdzie są pozostali 2 bracia? Wyglądali na zżytych. A co z Rebeką? Nie znam jej, ale z opowiadań Salvatorów jest bezwzględna i oziębła, ale z mojego wczorajszego snu wyniosłam inne wrażenie. A może on nie ma braci, a to wszystko to był  tylko mój sen, moja wyobraźnia?
Już mniej pewna siebie podeszłam do drzwi i zapukałam cicho. Nic, cisza. Uchyliłam drzwi i weszłam do środka. Wnętrze było takie jak zapamiętałam, meble były z ciemnego drewna, a cały wystrój jakby z innej epoki. W powietrzu unosił się zapach starych książek i mebli, i jeszcze jeden znany mi zapach, jego zapach.
- Beka już jesteś? – Usłyszałam głos Klausa który właśnie wyszedł zza ściany. I zatrzymał się zdziwiony na mój widok. – Caroline? – Może to jednak nie był najlepszy pomysł?
- Przyszłam przeprosić że… - To słowo nie chciało mi przejść przez gardło. – Że wybłagałam od ciebie książkę i ją oddać. – Spojrzał na mnie jeszcze bardziej zdziwiony, ale nagle jakby coś sobie uświadomił roześmiał się.
- Nic nie pamiętasz, prawda? – Spojrzałam na niego zdziwiona. Czego jeszcze nie pamiętam?
- Zapraszam do salonu, a wszystko chętnie ci opowiem. – Stałam w miejscu nie wiedząc czy go posłuchać czy może uciekać z tond jak najdalej. Uśmiechnął się do mnie promiennie, jakby wyczuwając moją niepewność. Zrobiłam krok w jego kierunku, a potem jeszcze jeden, i jeszcze jeden aż znaleźliśmy się w jego salonie. Usiadł na podwójnej kanapie i poklepał miejsce koło siebie, ja jednak z łobuzerskim uśmiechem usiadłam na jednym z foteli naprzeciw niego. Na początku jego mina stężała ale potem on też uśmiechnął się do mnie w podobny sposób. Może lepiej go nie drażnić? Przecież on wie o mnie rzeczy których ja nie pamiętam. Spojrzałam na niego podejrzliwie.
- No więc od kąt nie pamiętasz?
- Ostatnią rzeczą jaką pamiętam, jest to że się na ciebie natknęłam przed barem, ale nie pamiętam dokładnie o czym rozmawialiśmy, i pamiętam jeszcze że weszliśmy razem do baru. – Dodałam z zakłopotaniem. Dlaczego akurat on?
- Zgodziłaś się na drinka tylko pod warunkiem że odpowiem ci na pytanie po co mi te książki. – Wskazał na książkę którą trzymałam w ręce. – Więc odpowiedziałem ci że dla mnie i dla Beki. Wypiliśmy po jednym drinku, a potem po kolejce. Kiedy nie byłaś w stanie już nawet stać odwiozłem cię do domu.
- Czyli nie błagałam cię o tę książkę? – Spytałam pełna nadziei.
- O co to, to na pewno nie.  Zaproponowałem ci że ci ją oddam, ale ty zaprotestowałaś i powiedziałaś że sama sobie poradzisz. – Uf. Wyprostowałam się i uśmiechnęłam. A więc jednak nawet pijana, nie byłam taka głupia aby błagać o książkę. – Czy teraz wiesz już wszystko?
- Tak, i weź tą książkę, przecież mówiłam że poradzę sobie bez niej. – Podałam mu książkę ale on jej nie przyjął. - Nie jest moja, ale z biblioteki, i już ją przepisałem na twoje konto biblioteczne. Tak więc jeśli masz ją komuś oddać to tylko do biblioteki. – Uśmiechnął się do mnie. Tą bitwę wygrałeś, ale wojnę wygram ja pomyślałam. Siedzieliśmy chwilę w ciszy przyglądając się sobie, a mi przypomniał się jego bracia Kol i Elijah. Co by było gdyby oni naprawdę żyli? Czy Klaus byłby taki jak w moim śnie beztroski? Klaus wstał i podszedł do mnie.
- O czym myślisz? – Czułam jego oddech na swojej twarzy.
- O różnych rzeczach. – Patrzyłam mu w oczy i nie mogłam oderwać od niego spojrzenia. Widziałam już tylko jego twarz, nic więcej. Jego usta nieustannie przebywały drogę jaka nas dzieliła. Dziesięć centymetrów, pięć centymetrów, a potem milimetry, w mojej głowie wirowało tysiące myśli. Kiedy zostało już zaledwie parę milimetrów a ja byłam gotowa dać się pocałować, ba odwzajemnić ten pocałunek, nagły hałas wyrwał mnie z transu i podskoczyłam na sofie. Klaus spojrzał na mnie i niechętnie odwrócił się w stronę z kąt dobiegł dźwięk. Wykorzystałam ten moment nieuwagi i z wampirzą prędkością wybiegłam z domu mijając po drodze zaskoczoną Rebekę. Biegłam tak chwilę dopóki nie znalazłam się w wystarczającej odległości od jego domu. Oparłam się plecami o drzewo i zsunęłam na ziemię. Tak dalej być nie może, muszę to sobie uporządkować. Ja nawet nie wiem czy nadal jestem z Tylerem! Zamknęłam oczy i wzięłam kilka wdechów. Muszę coś postanowić. Nie mogę żyć w niepewności czy on mnie kocha, czy ja go kocham. A co z Tylerem? Na początku byłam pewna że go kocham, potem nie, a teraz? Kocham go czy nie?

Klaus:
-Rebeka lepiej zejdź mi z drogi bo inaczej wylądujesz w trumnie. – Powiedziałem wściekły. Moja Caroline uciekła!
- O co ci znowu chodzi? Przecież to nie moja wina że dziewczyny uciekają od ciebie gdy tylko znajdą pretekst. – Odpowiedziała jadowicie. Najwyraźniej zapomniała już jak to jest siedzieć w trumnie, choć jeszcze tydzień temu miała do mnie większy szacunek.
- Czy nie wyraziłem się wystarczająco jasno? Jeszcze jedno słowo… - Nie dokończyłem, minąłem ją i zabierając po drodze swoją kurtkę udałem się do baru. Byłem zły na Bekę co było spotęgowane również tym że byłem strasznie głodny. Ale najgorsze było to, że to może być jedyna dziewczyna która mi się oprze, a za razem jedyna którą pragnę pomyślałem z pogardą dla siebie. Przecież jeszcze niedawno uważałem że uczucia to trucizna, która zabija od środka. I chyba miałem rację. Wchodząc do baru wypatrzyłem sobie stolik z kilkoma ładnymi dziewczynami. Podszedłem do nich.
- Co świętujecie? – Spytałem. 
- Moje urodziny - odpowiedziała jedna z nich. Uśmiechnąłem się do niej.
- Więc jako solenizantka będziesz pierwsza. – Powiedziałem i wgryzłem jej się w żyłę. Reszta dziewczyn posłusznie czekała na swoją kolej tak jak im kazałem.

Caroline:
Wróciłam do domu i poszłam od razu do swojego pokoju. Zaczęłam szukać telefonu który rano wyłączyłam. Kiedy go znalazłam włączyłam go i spojrzałam na nieodebrane połączenia – 10, i 2 wiadomości głosowe. Obie od Eleny i obie bardzo podobne. Pytała co u mnie i czy nie wybrałabym się z nią na zakupy bo nie ma nic do szkoły. I mówiła też że jest coś ważnego, co chcę mi powiedzieć. Nie mając siły ani ochoty żeby się z nią spotkać odłożyłam telefon na szafkę. Od rana nic nie jadłam tak więc zeszłam na dół i wypiłam dwie butelki krwi, a następnie zamówiłam pizzę. To w sumie bardziej pora kolacji niż obiadu. Może powinnam wyjechać? Miałabym chwilę przerwy i w ogóle mogłabym to wszystko przemyśleć. Spojrzałam na telewizor. Leciała właśnie jakaś przesłodzona komedia. Ona go poznaje, zakochują się w sobie od pierwszego wejrzenia, ale ona nie chcę tego do siebie dopuścić, ponieważ ma narzeczonego, który co prawda przekłada wszystkie woje sprawy nad nią, ale ona jest w nim ślepo zapatrzona. Już na samym początku wiadomo kogo wybierze, przecież ten nieznajomy którego poznała przypadkiem jest o niebo przystojniejszy i jest taki męski i delikatny za razem. Gdyby życie było takie proste! Pomyślałam. Nie wiem w ogóle dlaczego ona w ogóle była z kimś takim na początku, może po to żeby spotkać tego właściwego? Ziewnęłam. Było już późno, zebrałam się i poszłam na górę do swojego pokoju. Gdyby tylko życie było takie proste. A może jest? Tylko nie tu? Może powinnam wyjechać na miesiąc czy dwa? Zaczęłam rozmyślać nad przygodami które mogą mnie czekać poza granicami tego miasta. I tak marząc zasnęłam.
Klaus:
Trochę wypiłem i zabiłem parę dziewczyn a humor sam mi się poprawił. W sumie nie jest tak źle, Tyler wyjechał, a ona prawie dała mi się pocałować więc jesteśmy na jak najlepszej drodze. Tylko dlaczego mam wrażenie, że ona szybko mi się nie znudzi? Czy to będzie ta jedyna? Nigdy nie wierzyłem w miłość, a tym bardziej w ‘love forever’. Biorąc pod uwagę że jestem nieśmiertelny, a wieczność trwa raczej długo. Ale w tej blond wampirzycy było coś co sprawiało że chciałem aby to trwało wiecznie. Nigdy nie liczyłem zbytnio czasu, ale kiedy jestem z nią liczę każdą sekundę.

Caroline:
Obudziłam się następnego dnia rano. Była 8.05. Wstałam wykąpałam się, zjadłam śniadanie i poszłam do domu Salvatorów, ponieważ Elena zostawiła mi jeszcze 4 wiadomości głosowe. Że to bardzo ważne i tak dalej. Poszłam spacerem chcąc mieć trochę czasu na przemyślenie pewnych spraw. Postanowiłam że nie wyjadę jeszcze teraz, w końcu mam przed sobą jeszcze trzecią klasę i wiele planów na ten rok. A potem całą wieczność, na podróże i przygody. Znalazłam się przed drzwiami do ich domu i zapukałam dwa razy. Drzwi otworzyły się i dla odmiany otworzyła mi Elena.
- Och jesteś! Bałam się że coś ci się stało. Wczoraj dzwoniłam do ciebie a ty nie odbierałaś. – A ty nawet nie pofatygowałaś się żeby przyjechać i sprawdzić co u mnie. Pomyślałam i zaraz potem skarciłam się w duchu. Przecież to nie jej wina, to ja ukrywam przed nią moje uczucia, nie mogę ją więc o to obwiniać. Muszę powiedzieć dziś wszystko dziewczynom o moim narastającym uczuciu do Klausa. Jestem pewna, że zrozumieją. – Odsłuchałaś moje wiadomości?
- Tak i ja też chciałabym z tobą porozmawiać o czymś ważnym.
- Dobrze ale może później…

- Caroline! -  Usłyszałam znajomy głos. Głos którego już dawno nie słyszałam, ale też nigdy nie zapomnę.