Rozdział 16
Oglądaliście już najnowszy odcinek TVD? Co myślicie o scenie Klaus i Caroline. Co to oznacza dla ich przyszłości? A co oznacza obietnica Klausa? Czy jeszcze kiedyś się zobaczą?
Jest nowy rozdział. Dłuższy tak jak obiecałam.
Caroline:
Nie wiem czy
udało mi się zasnąć chociaż raz na dłużej niż 10 minut. Za każdym razem, gdy
zamykałam oczy widziałam jego śmierć. Spojrzałam na wciąż dzwoniący budzik
mówiący mi że jest już 6.30 i że powinnam śpieszyć się do szkoły. Wyłączyłam go
i przewróciłam się na drugi bok. Poczułam że poduszka jest cała mokra, płakałam
w końcu całą noc. Miałam dość tego uczucia… pustki, samotności. Zamknęłam oczy
i od nowa odtwarzałam wszystkie nasze wspólne chwile zmieniając w nich wszystko
tak aby przyszłość potoczyła się inaczej. Mama przybiegła do mnie w nocy kiedy
zaczęłam krzyczeć. Skuliłam się w kłębek i przykryłam po uszy kołdrą. Może było
by lepiej gdybym go nigdy nie poznała od tej dobrej strony? Czy gdybyśmy się
nie poznali on nadal by żył? Ale co to by zmieniło? A może by coś zmieniło…
Gdyby tak było to trzymałabym się od niego z daleka. Niezależnie jak bardzo by
to bolało. Szlochałam cicho w przemoczoną już poduszkę. Jakąś godzinę później
zadzwoniła Elena, nie miałam ochoty teraz z nikim rozmawiać, chciałam jednak
wiedzieć co z Bonnie. Niechętnie otarłam nos i podniosłam telefon.
- Halo? –
Przestraszyłam się kiedy usłyszałam swój głos. Bez uczuć, ochrypnięty,
bezbarwny.
- Caroline?
Wszystko u ciebie w porządku? – W porządku! Co to za pytanie!? A jak ona by się
czuła jakby straciła Stefana! Wciągnęłam powietrze.
- Co z
Bonnie? – Zmieniłam temat.
- Ciągle się
nie obudziła. Ale będzie dobrze. Caroline przyjdziesz dziś do szkoły? – Czy
kiedykolwiek przyjdę jeszcze do szkoły? Oto jest pytanie.
- Nie. –
Rozłączyłam się.
Zgięłam się
w pół jakbym dostała cios w brzuch. Ja tak dłużej nie mogę! Ty samolubna
Caroline! Pomyśl co czuje Rebeka!
Ty żałosna
mała wampirzyco, jak śmiesz tak po mnie rozpaczać, skoro za życia nie chciałaś
nawet mnie pocałować. Wyobraziłam sobie te słowa wypowiadane przez Klausa. Nie!
Zaczęłam się trząść. Ja Cię kocham! Teraz już za późno! Usłyszał jego lodowaty
głos w głowie. Przykryłam się cała kołdrą jakby to miało pomóc.
Klaus:
Teraz było
już dużo lepiej. Na moim ciele nie było ani zadrapania, bolała mnie jedynie jeszcze
trochę klatka piersiowa, ale nie licząc tego Alan spisał się świetnie. W końcu
jeszcze żyję. Mała wiedźma znalazła sposób aby uniknąć śmierci całej mojej
linii wampirów. Ale mam nadzieje że to ją zniszczy.
- Proszę
zaczekać… - Dobiegło mnie za ściany. Potem było słychać już tylko krzyk bólu.
- Dorine. –
Przywitałem pogodnie staruszkę która pewnym i niezachwianym krokiem weszła do
pomieszczenia w którym się znajdowałem. – Przepraszam za nich, nie potrafią się
zachować.
- Klaus. –
Przywitała mnie zimnym uśmiechem. Jej głos był szorstki. Poczułem ból w
skroniach i upadłem na kolana.
- Wyglądasz
bardzo młodo. – Powiedziałem mimo bólu rozsadzającego mi głowę.
- Miałeś
zostawić mnie w spokoju!
- Wiem, ale
potrzebuję drobną przysługę. - Starsza kobieta opuściła rękę, a ból znikł.
- Czy dla
ciebie w ogóle istnieje coś takiego jak drobna przysługa? Pomagam ci już od 300
lat i nie pamiętam abyś kiedykolwiek poprosił mnie o drobną przysługę.
- No więc
chodzi o lukę w mojej nieśmiertelności.
-
Wiedziałam, że kiedyś do tego dojdzie. Więc jest jakaś potężna wiedźma która
była w stanie obejść twoją naturę?
- Czego
potrzebujesz aby to zmienić? – Czarownica podała mi listę wszystkich
potrzebnych rzeczy. Kazałem zająć się tym Paulowi.
- Co potem?
Komu przekażesz magię która ma ci służyć? – Uśmiechnąłem się ponuro. Kilka
stuleci temu pewna młoda czarownica pochodząca z bardzo potężnego rodu, była we
mnie tak zakochana, że złożyła pewną klątwę. Jena z czarownic z jej linii krwi
przejmowała obowiązek służenia mi swoją magią. I tak się stało. Kiedy umarła,
klątwa przechodziła na inne pokolenie. Zemsta na tej ich wiedźmie będzie bardzo
prosta. Sprawię, aby to na nią przeszedł ten obowiązek. I już nigdy więcej nie
użyje jej przeciw mnie. Spojrzałem na Dorine, aby użyć jakiejkolwiek mocy
przeciw mnie musiała użyć sporo mocy.
- Masz
wystarczająco mocy? – Spytałem niepewny ile mocy zostało w taj pomarszczonej
staruszce. Obrzuciła mnie złowrogim spojrzeniem.
- Chyba nie
uważasz, że nie dam rady? O to nie musisz się martwić. Wszystko się uda.
O północy
zapłonęły wszystkie świece, tworząc wokół mnie krąg. Czarownica klęcząc na
kolanach szeptała pod nosem łacińskie zaklęcia. Poczułem nagły ból głowy, a
następnie upadłem na kolana. Czułem że moja wilcza natura wychodzi z pod
kontroli. Moje kły się wydłużyły, moje kości zaczęły łamać. Już miałem się
przemienić, gdy nagle świece zagasły a przemiana zaprzestała. Ból znikł, kły
się cofnęły. Podniosłem się na nogi.
- Udało się?
- Tak.
Jesteś teraz nieśmiertelny. Wiem, że teraz będziesz chciał mnie zabić, ponieważ
jestem jedyną osobą która może cofnąć ten
czar. Tak więc pytam. Czy chcesz przekazać posłuszeństwo jakiejś
szczególnej osobie? – Zilustrowałem ją wzrokiem. Czy nadal ma tyle mocy, aby to
zrobić?
- Bonnie
Bennett.
- Tak
przypuszczałam. To jedna z najpotężniejszych wiedźm z naszej linii krwi. A więc
Bennett? – Kiwnąłem głową. Wiedźma pochyliła głowę, a świeca przed nią zabłysła
mocniej. Kobieta szeptała nowe zaklęcie. Przyglądałem się jej z daleka, trwało
to może dwie minuty. Potem świeca zgasła, a wykończona już staruszka wstała
powoli. Spojrzała mi w oczy.
- Już. Moją
następczynią będzie Bonnie Bennett. Możesz mnie teraz zabić.
- Jesteś
pesymistką. Kto powiedział, że będę chciał cię teraz zabić?
- Oboje
wiedzieliśmy że tak to się skończy. Po prostu to zrób. I tak już zbyt długo
służyłam ci do niecnych planów. – Jednym ruchem ręki wyrwałem jej serce. Dobrze
że ukrywam się w jakimś starym grobowcu Lockwoodów, przynajmniej tu nie ma dywanów. Spojrzałem na
martwe ciało staruszki. Zobaczymy jak spisze się twoja następczyni. Uśmiechnąłem
się na myśl o błogiej niewiedzy młodej Bennett, w której zamierzałem ją
trzymać, dopóki nie będzie mi do czegoś potrzebna.
Caroline:
Udało mi się
zdrzemnąć około dwóch godzin. Ale to nie pomogło, nie czułam się bardziej
wyspana, ani też nie czułam się lepiej. Wstałam w końcu z łóżka i poszłam do
łazienki. Minęło ponad 24 godziny od kiedy to się stało, i od tamtej chwili nie
ruszałam się z łóżka. Ściągnęłam już suche ubranie i weszłam pod prysznic. Nie
wiem ile tam siedziałam, czas nie ma dla mnie już znaczenia. Mój były chłopak
zabił Klausa, którego kochałam, ale żeby to sobie uświadomić, on musiał umrzeć.
Potem próbował zabić mnie, ale mu się to nie udało, zabili go moi przyjaciele,
nie pozostawiając mi nawet zemsty. Ale to może lepiej. Nie wiem czy
potrafiłabym go zabić. Przecież miałam szanse zaraz po tym jak wbił w niego
sztylet, ale zamiast tego siedziałam bezczynnie i patrzyłam jak jego ciało
płonie. Moje łzy zlewały się ze strumieniami wody. Kiedy w końcu wyszłam, była
dokładnie 12. Mama poszła do pracy, choć miała opory. Ja jednak miałam teraz
ochotę być sama. Sama… To słowo odbiło się po mojej głowie z wielkim echem,
sprawiając nie fizyczny ból. Spojrzałam na lustro stojące naprzeciw lustra.
- Kłamca! –
Krzyknęłam i rzuciłam się znowu na łózko. – Jak mogłeś obiecywać mi że do sylwestra
będę twoja! – Łkałam w poduszkę. – Skoro nawet do tego nie dożyłeś! – Kłamca,
kłamca, kłamca! Powtarzałam to słowo w kółko i w kółko jak mantrę. Parę minut,
lat a może stuleci później udało mi się zebrać i w swojej najbrzydszej piżamie
zeszłam na dół. Otworzyłam lodówkę i poczułam że na widok jedzenia mnie mdli.
Wzięłam tylko woreczek krwi i wypiłam go na raz. Nic. Nic nie dał, nie uleczył
wielkiej pustki w miejscu serca. Ten jeden raz zawiódł, nie uleczył mnie, ani
odrobinę. Miałam teraz dwie opcje. Wrócić do łóżka i zastanawiać się co by było
gdyby… Lub siąść przed telewizorem i obejrzeć kretyński film. Bez zastanowienia
wybrałam tą drugą opcje. Przełączając kanały zatrzymywałam się tylko na tych,
na których leciały horror, lub kogoś rozpruwano. Zmęczenie dało o sobie znać i
podczas właśnie takiego filmu, zasnęłam.
Obudził mnie
dopiero szczęk kluczy w zamku. Nie miałam teraz ochoty na rozmowę. A
szczególnie taką która zaczyna się od pytania: Jak się czujesz? Takie pytanie
zadaje się babci w szpitalu. W wampirzym tempie znalazłam się w swoim pokoju. I
poczułam się przytłoczona. Niemal czułam jego zapach, tak jakby jeszcze pięć
minut temu tu był. Spojrzałam nienawistnie na lustro i na szafkę nocną. To
wszystko przypominało mi o nim. Coś jednak było nie w porządku. Jego zapach… a
jeśli to nie jest moje urojenie? Jeśli on tu był? Rozejrzałam się gorączkowo.
Na szafce leżała znajoma książka. Ale wcześniej jej tu nie było. Był tu! Był
tu! Poczułam się jak pięciolatka która dostała kucyka. Podbiegłam gorączkowo do
szafki i już miałam podnieść książkę, ale się zawahałam. A co jeśli to sen? A
co jeśli książka była już tu wcześniej tylko jej nie zauważyłam? Przecież
widziałam jego śmierć. Widziałam jak płonie. Głupia, skarciłam się. Nie masz
nic do stracenia. Skoro on nie żyje to to czy podniesiesz tą książkę, czy nie
niczego nie zmieni. Otarłam łzy i podniosłam książkę jakby była zrobiona z
najdelikatniejszego tworzywa. Przekartkowałam ją w poszukiwaniu jakiejkolwiek
wskazówki, karteczki. Jest! Wyciągnęłam mały liścik z pomiędzy kartek.
‘Kochan
Nie wiem jak
można być tak głupim, aby uwierzyć że można mnie zabić. Ale to poziom Twoich
przyjaciół, ty jesteś dużo niżej. Dałaś się nabrać, że ktoś taki jak ja,
zakochałby się w kimś tak nieznaczącym jak ty. Może i jesteś ładna, ale nic
więcej. Oddaję książkę, możesz z nią zrobić co zechcesz. Spalić, zachować nie
obchodzi mnie to. Słyszałem że Tyler zginął. Możesz mi wierzyć lub nie, ale
jest mi niezmiernie przykro, ponieważ to ja miałem dostąpić zaszczytu zabicia
go.
Klaus.’
Przeczytałam
to raz, drugi, trzeci i nic nie rozumiałam. Ale… ale przecież te wszystkie
rozmowy, komplementy. On mnie nie kocha, on mnie nawet nie lubi… On mną gardzi!
Ale ja go kocham. Więc powinnam przynajmniej cieszyć się że żyje i tak by
zapewne było gdyby nie to, że ktoś wyrwał mi na nowo serce, serce którego już
nie było. Zerwałam się z łóżka. Nie wierzę! Nie wierzę! Coś się zmieniło. On
żyje i tylko to się liczy. Podeszłam do szafy i wygrzebałam z niej moją
najładniejszą sukienkę. Upięłam włosy w luźny kok i zrobiłam make-up.
Przeglądnęłam się w lustrze. Jestem gotowa. Po co się tak stroje, skoro on
napisał, że mnie nie kocha? Pomyślałam z zwątpieniem. Jestem żałosna, ale chcę
go zobaczyć nawet jeśli ma to być ostatni raz gdy go zobaczę. Miałam jedynie
nadzieję, że tego nie pożałuję. Wyszłam z pokoju i po cichu zeszłam na dół,
gdzie natknęłam się na mamę.
- Caroline?
Czy coś się stało? – Patrzyła na mnie jakby zobaczyła ducha.
- Nie,
wszystko w porządku. Nie wiem kiedy wrócę. – Dodałam i wyszłam.
Wsiadłam do
auta, odpaliłam silnik i ruszyłam z piskiem kół. Kiedy dojechałam na
skrzyżowanie nagle sobie coś uświadomiłam. Co teraz? Co właściwie zamierzałam
zrobić? Przecież napisał, że chciał mnie tylko wykorzystać. Nie mogę od tak
wparować do jego domu. Nagły niepokojący dźwięk dobiegł mnie z lewej strony,
obróciłam głowę i zobaczyłam Damona i Stefana. Otworzyłam drzwi i wysiadłam.
- No nieźle
Blondi. Ale się wystroiłaś. Myślałem, że będziesz miała doła, a tu proszę. –
Zagwizdał z uznaniem Damon.
- Spadaj. –
Szturchnęłam go, ale on nawet się nie zachwiał.
- Caroline
dlaczego to zrobiłaś? – Co ja znowu zrobiłam? Spojrzałam na Stefana, nie
rozumiałam pytania. – To nie jest żadna opcja, tak nie można, potrzebujesz
czasu, aby się z tym uporać. Jeśli chcesz, to pomogę ci to z powrotem włączyć.
– Patrzyłam na niego osłupiała. Nic nie rozumiem. Włączyć?
- Co
włączyć? – Spytałam szczerzę zdziwiona. Popatrzyli na siebie, a potem na mnie.
- Uczucia
Caroline. – Powiedział delikatnie Stefan. Uczucia? Oni myśleli że ja… Nagle
wybuchłam śmiechem. Nie wiem czemu, ale chciało mi się po prostu śmiać.
- Więc… wy…
myśleliście, że… ja… ja wyłą… uczucia? – Wydusiłam między falami śmiechu.
Ciekawe było to że o tym nawet nie pomyślałam. Ale nie chciałam ich wyłączyć…
potrzebowałam ich. Spojrzałam na nich i kolejna fala śmiechu uniosła się w
powietrzu. Teraz nie wyglądali jakby zobaczyli dycha, a raczej jakby ich matka
przyłapała ich na kanapie z dziewczyną. Ta krótka chwila w której mogłam
zapomnieć o wszystkim, bardzo mi pomogła. Czułam jak część napięcia ze mnie
uchodzi.
- Więc nie
wyłączyłaś uczuć? – Pokiwałam głową. – Ale nie rozumiem. Pani szeryf i twój
strój.
- Po prostu
mi przeszło. – Nie wiedziałam co innego mogę powiedzieć. – A gdzie Elena. –
Zdziwiłam się, od dłuższego czasu nie zostawiali jej samej nawet na krok.
- Nie musi
mieć już nadzoru. Klaus nie żyje, a Rebeka wyjechała. – Pewne niepokojące
wnioski pojawiły się w mojej głowie. Nie chciałam im mówić, że on żyje, ale
teraz pewnie planuje zemstę, więc…
- Gdzie ona jest!?
- Elena jest
bezpieczna, jest u Bonnie.
- Musimy się
pospieszyć mam złe przeczucia. - Wsiadłam do auta, ale żaden z nich się nie
ruszył.
- Myślę, że powinnaś odpocząć. – Zauważył
Stefan.
- A ja, że
powinnaś iść do wariatkowa, bo zaczynasz wariować jak twój były. – Dodał jego
brat.
- Oh! Wy nic
nie rozumiecie. Klaus żyje!
- Oto
właśnie są objawy szoku powypadkowego. – Damon udał, że poprawia niewidoczne
okulary na nosie.
- Nie ważne,
sama tam pojadę. – Zamknęłam drzwi i odjechałam z piskiem opon. Paradoksalnie
miałam nadzieję, że żyje, ale że nie ma go u Bonnie. Te dwie rzeczy wydawały
się jednak dość oczywiste.
Nic nie
rozumiem. Nie ma go? Elena siedziała przy nieprzytomnej Bonnie.
- Nikogo tu
nie było. Caroline wszystko w porządku? – A może Damon ma rację? Może ja
zupełnie zbzikowałam? Ale przecież widziałam ten list. Prawda? Wzięłam głęboki
wdech.
- A jak ona
się czuje?
- Teraz
dobrze. Najgorzej było po północy. Zaczęła krzyczeć i się szarpać. Mówiła
jakimś dziwnym głosem. Najpierw cały czas mówiła ‘nie’, a potem zaczęła coś
szeptać, ale nic nie zrozumiałam, chyba w innym języku. Na końcu przestała się
wiercić i powiedziała tylko ‘tak’.
- Może miała
jakiś koszmar. Próbowałaś ją obudzić?
- Tak, ale
była jak w transie.
- Widzisz
bracie. Mówiłem, że Barbie bzikuje. Nikogo tu nie ma. – Usłyszałam głos Damona.
Stefan nic nie odpowiedział. Kiedy już rozgościli się w salonie, zeszłam do
nich i usiadłam naprzeciw.
- Mam dla
ciebie niespodziankę. Załatwiłem ci miejsce w psychiatryku. Cieszysz się? –
Zignorowałam go.
- Możecie mi
w końcu wszystko wytłumaczyć? Na przykład dla czego zorganizowaliście taką
akcję beze mnie?
- Przecież
dawałaś wyraźne sygnały, że nie chcesz brać w tym udziału. Wychodziłaś prawie
zaraz jak zaczynaliśmy o tym rozmawiać.
- Może i tak,
ale tylko dla tego, że myślałam, że zabicie go nie jest możliwe. – Uspokoiłam
oddech, próbując opanować nawracającą nostalgię. – Sami tak przecież
mówiliście, że on jest nieśmiertelny, że nawet jeśli zdarzyłby się cud, to
wtedy prawdopodobnie my byśmy zginęli.
- Tak, ale
Tyler znalazł sposób. Bonnie rzuciła zaklęcie, które pozwoliło nam zabić go,
ale tak, aby tylko on zginął. Potrzebowała na to bardzo dużo mocy, ale jak
widać wyjdzie z tego.
- A więc on
nie żyje. Na 100%?
- Tak. Już
nie musisz się go obawiać. – Mówił spokojnie Stefan. Damon prychnął
pogardliwie, ale nic nie powiedział. – Tak mi przykro, że Tyler zginął, ale
musieliśmy. Nie wiem co mu się stało, że zaczął uważać, że ty jesteś po stronie
Klausa.
- Ja też nie
mam bladego pojęcia, dlaczego tak pomyślał. – Kpił Damon.
- Jak to? On
tak uważał?
- Nie
słyszałaś co mówił kiedy cię zaatakował? – Próbowałam sobie przypomnieć, ale
pamiętałam tylko masę uczuć i łzy, żadnych dźwięków, żadnych obrazów. Pokiwałam
przecząco głową. – Kiedy rzuciła się na ciebie krzyczał, że jesteś zdrajcą, że
jesteś po stronie Klausa, że go kochasz i że z nim spałaś. – Dokończył szeptem.
Damon z zainteresowaniem mi się przyglądał. Odpowiedziałam mu groźnym
spojrzeniem i zerwałam się z miejsca.
- Jak on
śmiał! Oskarżył mnie o to, że go zdradziłam i… - To tak jakby nazwał mnie
dziwką. Dokończyłam w myślach.
- Czyli go
nie zdradziłaś? – Dociekał Damon, wyraźnie zaciekawiony.
- Wbrew
twoim chorym urojeniom nie! – Wykrzyczałam w końcu i opadłam na kanapę. – Mam
tego dość, wracam do domu. – Już miałam wstać gdy usłyszałam zimny, wypruty z
uczuć głos, ze znajomym akcentem. Kiedy wypowiedział w taki lodowaty sposób
moje imię, poczułam jak moje serce przecinają żyletki.