Epilog
Nie wierzę, że to się dzieje. Z bólem serce kończę tego bloga. Kiedy go zaczynałam, nie wyobrażałam sobie, że ktokolwiek będzie go czytał. Potem jednaj pojawiły się wyświetlenia i komentarze, a ja za każdym razem jak głupia uśmiechałam się do monitora. Dziękuję wszystkim, którzy czytali tego bloga, a szczególnie tym, którzy komentowali. To dzięki wam ten blog skończył dziś rok. Dokładnie rok temu wstawiłam pierwszego posta. Dokładnie dzisiaj wstawiam ostatni. Mam nadzieję, że w najbliższym czasie wpadnie mi jakiś nowy pomysł do głowy i znajdę trochę czasu aby zacząć nowy blog. Tymczasem żegnam się z wami.
Minął
kolejny tydzień. Odkąd tu jestem ciągle się bawię, od imprezy do imprezy. Przed
wyjazdem Damon twierdził, że jestem beznadziejnym wampirem, ciekawe co teraz by
powiedział. Głośna muzyka dudniąca w uszach zachęcała do tańca. W powietrzu
unosił się zapach potu, alkoholu… i krwi. Drobna dziewczyna mniej więcej w moim
wieku zamigotała mi przed oczami. Z jej szyi ciekła krew. Kiedy na mnie
spojrzała w jej oczach widoczny był strach. Rozglądała się gorączkowo po sali.
Przekręciłam oczami. Podeszłam do dziewczyny.
- Uspokój
się. – Używam perswazji. Od razu podziałało. – Skąd jesteś?
- Z Houston.
– Odpowiedziała spokojnie. Zapach krwi był teraz jeszcze bardziej wyraźny.
Nachyliłam się do dziewczyny i zaczęłam cicho szeptać, aby nikt inny nie
usłyszał.
- Wyjdziesz
teraz stąd i wrócisz do swojego domu. Nigdy więcej tu nie wrócisz. Zapomnisz co
tu widziałaś. Zwiedzałaś, wstąpiłaś na dyskotekę, podobała ci się, ale nic
więcej.
- Dyskoteka
była bardzo fajna, ale muszę już iść. – Dziewczyna powiedziała jak w transie i
wyszła. Damon pewnie zacząłby teraz wykład na ten temat. Dobrze że go nie ma bo
wysłuchiwanie tego co najmniej raz dziennie było by nie do zniesienia. Za mną
było słychać radosny śmiech.
- Znowu to
samo? – Znałam ten głos. Uśmiechnęłam się.
- To wcale
nie zdarza się tak często!
- To w ogóle
nie powinno się zdarzać. Jesteś wampirem.
- Dzięki za
przypomnienie. Miałeś na nią ochotę? – Odwróciłam się i spojrzałam na mężczyznę
stojącego za mną. Jego ciemna skóra przybrała dziwny kolor w fioletowym
oświetleniu. Brązowe oczy się śmiały.
- Może… Ale
nie mów Rebece. – Mrugnął do mnie.
- Czasami
zastanawiam się, czy ta twoja dziewczyna to naprawdę istnieje. Jeszcze nigdy
jej nie poznałam. – Uniosłam brwi.
- To może
się źle skończyć. Ona źle znosi inne kobiety. A wiesz… jako pierwotna ma dość
dużo siły. Drinka? – Podał mi kieliszek. Uśmiechnęłam się do niego i wypiłam
cały kieliszek duszkiem.
- Pogadamy
jak ją poznam. – Ruszyłam na parkiet. Przyjrzałam mu się znowu. Był miły, choć
nie dla wszystkich. Trzymał wszystko zawsze na oku. Wydawać by się mogło, że
jest królem Nowego Orleanu. – Król Nowego Orleanu tańczy ze mną? Co za
zaszczyt. – Powiedziałam kiedy do mnie dołączył.
- Nie jestem
królem. Już ci to mówiłem.
- Tak wiem.
– Przekręciłam oczami. – Wielki pan i władca nosi imię Klaus. Jesteś więc
księciem tego piekła?
- Uważaj bo
karzę cię stąd wygonić. – Pogroził mi palcem.
-
Porozmawiałabym wtedy z Klausem. Na pewno bym go przekonała. – Marcel się
zaśmiał.
- Nie wydaje
mi się żeby Nik był taki przekupny.
- Nik… chyba
bardzo go lubisz.
- Szanuje. –
Poprawił mnie.
- W takim
razie bym się z nim dogadała.
- On nie
jest jak ja. Na niczym mu nie zależy, nie sądzę, żeby był w twoim guście.
Jesteście jak ogień i woda.
-
Przeciwieństwa się przyciągają. – Drażniłam się z nim.
- To by się
źle skończyło dla jednego z was i niestety ale przypuszczam, że byłabyś to ty
Caroline.
- Ja? –
Przybrałam wyniosłą postawę. – W życiu nie przegram z jakimś tam pierwotnym,
hybrydą czy kim on tam jest! – Podniosłam prowokująco głos. Oczy najbliższych
wampirów podniosły się na mnie.
- Ciszej
trochę. Mówisz o Klausie! – Skarcił mnie przyjaciel.
- Wy go
czcicie czy jak? – Spytałam cicho przyglądając się wampirom które wciąż
patrzyły na mnie. Marcel zaśmiał się.
- Coś w tym
stylu.
Jak zwykle
do domu wróciłam nad ranem szczęśliwa, że dziś spotkałam Marcela. Spotkałam go już
pierwszego dnia, uratował mnie przed bandą pijanych wampirów. Potem widywałam
go na imprezach codziennie. Jednak ostatnie dwa dni go nie było. W sumie
zostawał zawsze do końca tak jak ja. Nad ranem kończyłam zawsze kończąc na
rozmowie z nim. To była chyba jedyna osoba z którą tu znałam, choć byłam tu już
miesiąc. Tak właściwie powinnam chyba stąd wyjechać. Miasto choć nigdy nie
spało zaczynało stawać się nudne, a ja i tak zatrzymałam się na dłużej niż
zamierzałam. Położyłam się na łóżku. Jestem taka zmęczona… i zasnęłam.
Następnego
dnia rutynowo zażyłam tabletkę na ból głowy. Zaczynałam się pomału
przyzwyczajać do dużych ilości alkoholu. Co teraz? Podeszłam do lodówki po
brzegi wypełnionej woreczkami z krwią. Codziennie musiałam wypić co najmniej
jeden, nie chcąc stracić kontroli. Wypiłam go, a opakowanie wyrzuciłam do
kosza. Najlepszy na kaca jest tylko alkohol, ale mój się skończył. Ubrałam się
i wyszłam z pokoju hotelowego. Jak nazywała się ten bar o którym kiedyś
wspominał Marcel? Ty pijaczko! Skarciłam się w duchu ale mimo wszystko poszłam
w tamtym kierunku.
W końcu
udało mi się znaleźć to miejsce. Jeden wampir stał przed wejściem. Zmierzył
mnie wzrokiem, ale nic nie powiedział. Przepuścił mnie, ale drzwi już nie
otworzył.
-
Współcześni dżentelmeni. – Wymruczałam pod nosem i weszłam do środka. Lokal był
prawie pusty nie licząc jednego mężczyzny tuż pod drzwiami i jednego przy barze
który kończył właśnie butelkę szkarłatnego napoju. Przyjrzałam mu się uważniej.
Był… boski pomyślałam. Choć widziałam go tylko od tyłu. Miał ciemne blond
włosy, lekko kręcone. Przez koszulkę można było przyjrzeć się jego idealnie
wyrzeźbionym mięśniom, które poruszyły się kiedy odchylił się i wypił całą
zawartość kieliszka. Nachylił się ponad barem i wziął kolejną butelkę. Barmana
nigdzie nie było widać. Bezszelestnie podkradłam się do niego.
- Można się
przysiąść? – Mięśnie mężczyzny napięły się nagle. Cały zastygnął, butelka
wyleciała mu z rąk i z hukiem rozbiła się na podłodze. Nie wiedziałam, że mogę
na kimś wywrzeć takie wrażenie. Nagle gwałtownie się odwrócił, a ja omal się
nie przewróciłam. Złapał mnie błyskawicznie i tak samo szybko puścił. Jego oczy
były niebieskie jak wzburzone morze, ale przede wszystkim były pełne
zaskoczenia, radości, bólu, niedowierzania… jak tyle można odczuwać tyle emocji
na raz?
- Caroline…
- Jego głos był cichy zachrypnięty i z angielskim akcentem. Z seksy akcentem,
dodałam w myślach.
- Znamy się?
– Byłam pewna, że nigdy wcześniej go nie widziałam, ale byłam też pewna, że
ciągnęło mnie do niego jak ćmę do ognia.
- Nie pamiętasz.
– Stwierdził z ulgą i rozczarowaniem.
- Czego? –
Wyglądał jakby zastanawiał się nad czymś.
-
Spotkaliśmy się już na jednej dyskotece. – Stwierdził głosem pewnym, nie
wyrażającym uczuć. Zaczęłam się nad tym zastanawiać. Na pewno bym go
zapamiętała. Takiej twarzy się nie zapomina.
- Musiałam
być bardzo pijana. – Powiedziałam przepraszająco.
- Masz słabą
głowę. – Powiedział bardziej do siebie niż do mnie.
- Wcale nie!
– Mężczyzna sięgnął po następną butelkę i wstał. Zmierzał już w stronę drzwi
gdy nagle się zatrzymał i odwrócił. Patrzył na mnie jakby dopiero teraz
uświadomił sobie z kim rozmawia.
- Chyba
jednak postawić ci tego drinka. – Stwierdził zrezygnowany. – Nie możesz chodzić
sama po mieście.
- Mówisz jak
moja matka! – Nie rozumiałam go. Ciężko było odgadnąć o czym myśli.
- Nigdy jej
nie lubiłem. – Stwierdził cicho.
- Co proszę?
– Nie mogłam uwierzyć własnym uszom. Mógł być sobie najprzystojniejszy na całym
świecie ale jak mógł obrażać moją matkę?
- Siadaj. –
Usiadł i poklepał miejsce koło siebie. – Przecież teoretycznie nawet jej nie
znam. – Powiedział bez skruchy.
-
Teoretycznie? I jak możesz obrażać kogoś kogo nie znasz?
- Tylko
żartowałem. Siadaj.
- Chyba
odeszła mi ochota na drinka. – Odwróciłam się, a on pojawił się przede mną.
- Car
siadaj.
- Tak mówią
do mnie tylko przyjaciele. – Powiedziałam obrażona. – Z resztą nawet nie wiem
jak ci na imię.
- Usiądź
proszę. – Przekręciłam oczami na widok jego wzroku i usiadłam posłusznie. -
Nik.
- Caroline.
– Przedstawiłam się mimo wszystko.
- Moim
zdaniem bardziej pasuje do ciebie Anioł. – Mówił dziwnym odległym głosem,
patrzył na mnie ale jakby mnie nie widział. Zignorowałam te słowa będąc wciąż
lekko naburmuszona. Mogłam mu się teraz lepiej przyjrzeć. Jego łagodny wyraz
twarzy, lekki uśmiech, zamglone oczy.
- O czym
myślisz? – Spojrzał na mnie z lekkim smutkiem.
- Drinka? –
Podał mi kieliszek. Przyjęłam go z radością.
- Skąd się
tu wzięłaś?
-
Przyjechałam z Mystic Falls miesiąc temu.
- Aż
miesiąc? Jak to możliwe, że spotkałem Cię dopiero teraz?
- Myślałam, że
już się spotkaliśmy. – Przypomniałam mu. Nic nie odpowiedział. – Zaraz po
skończeniu liceum postanowiłam zrobić sobie wakacje.
- Spełniasz
marzenia.
- Tak.
Zawsze chciałam podróżować.
- A co z
Europą?
- Mam zamiar
tam też pojechać. – Nachylił się do mnie.
- Kiedy?
- Za
niedługo. – Nachylił się i spojrzał mi w oczy. Jego źrenice zaczęły się
rozszerzać.
- Wstaniesz…
- Drzwi do baru otworzyły się.
- Klaus
błagam cię przestań zapijać smutki i zajmij się w końcu… Caroline? – Głos był
znajomy. Marcel przyglądał się nam jakby
oceniał sytuację. – Puść ją, to jest… - Oczy mężczyzny obok mnie nabrały
groźnego wyrazu.
- Marcel?
- Znacie się?
- Tak.
Dlaczego jesteś taki zły? - Dziewczyno czy ty masz jakiś magnes na przyciąganie
kłopotów? Co tym razem zrobiłaś? – No tak, kiedy tylko go poznałam ratował mnie
przed bandą wampirów. Od tamtego czasu już nikt mnie nie dotknął.
- Żebyś
wiedział. – Usłyszałam szept tak cichy, że nie byłam pewna, czy mi się nie
zdaje.
- Powinnaś
już iść. Źle dziś trafiłaś. Ten oto koleś uwielbia zatapiać smutki w
samotności. – Spojrzałam na wampira obok, przekręciłam oczami i zrobiłam krok
do przodu. Nagle silne szarpnięcie spowodowało, ze omal nie wpadłam na bar.
- Au! –
Krzyknęłam buntowniczo.
- Klaus! –
Marcel ostrzegawczo podniósł głos i zrobił krok w naszą stronę.
- Ten Klaus?
– Mężczyzna patrzył na mnie z wyczekiwaniem i niepokojem. – Ten Nik? –
Spojrzałam pytająco na Marcela a on pokiwał zrezygnowany głową.
- Tak. Król
Nowego Orleanu. – Przyglądałam się mu z niedowierzaniem. Może był lekko
irytujący, ale nie wydawał się specjalnie niszczycielski.
- Kiedy ją
poznałeś? – W jego głosie wciąż brzmiała wściekłość.
- Odkąd
przyjechała. O co ci chodzi? Co ci nie pasuje? – Marce westchnął.
- Miesiąc
temu i nic mi nie powiedziałeś?
- O czym? Znacie
się?
- Podobno
już się spotkaliśmy na dyskotece. Ale musiałam być pijana bo nic nie pamiętam.
– Wtrąciłam się.
- Nie wiem
co zrobiła ci ta dziewczyna ale odpuść sobie, ona nawet tego nie pamięta. – W
jego głosie można było wyczuć groźbę.
- Ty nic nie
rozumiesz. To nie jest jakaś tam dziewczyna. To jest ta dziewczyna. – Marcel
wydawał się nic nie rozumieć.
-
Przepraszam? – Nie mogłam dłużej tego znieść. Rozmawiali o mnie jakby mnie tu
nie było.
- Caroline…
Forbes? – Zapytał cicho.
- Tak. –
Odpowiedziałam znudzona faktem że wszyscy wszystko wiedzą tylko nie ja. - Coś
nie tak? – Mina Marcela zbladła. Klaus zaśmiał się posępnie.
-
Wiedziałem, że Rebeka ci powie.
- Wychodzę.
– Oświadczyłam i dopiłam kieliszek.
- Caroline?!
– Blondynka która weszła właśnie do baru patrzyła na mnie jak na zjawę.
- Rebeka? –
Dziewczyna wyglądała dokładnie jak ze zdjęć które pokazywał mi Marcel. – Mówiłeś
jej o mnie? – Spojrzałam na brązowookiego. Wydawał się zmieszany.
- Coś ty
zrobił?! – Blondynka podeszła do Klausa. Z tego co opowiadał mi Marcel byli
rodzeństwem. Pierwotnym rodzeństwem. Nik nie odpowiedział.
- Chyba nic
nie rozumiem. – Stwierdziłam w końcu. – Jestem Caroline. Wyciągnęłam przed
siebie rękę Rebeka niepewnie ujęła moją dłoń.
- Mów mi
Beka. – Czyjś telefon zadzwonił. Hybryda odebrał do.
- Masz mi
coś do powiedzenia mała wiedźmo?! – Nie usłyszałam odpowiedzi. Chyba lepiej nie
podsłuchiwać rozmowy pierwotnej hybrydy.
- Co ty nie
powiesz! Miałaś proste zadanie. Miałaś jej tylko pilnować! – Zaśmiał się. –
Dostałaś właśnie kartkę z Nowego Orleanu? – Chwila ciszy. - Oczywiście, że
wiem, że tu jest! – Spojrzał na mnie i wyszedł za drzwi. – Bo właśnie na nią
patrzę! – Usłyszałam jeszcze.
- Chcecie
drinka? – Spytałam czując się nieswojo. Marcel i Rebeka wymienili się dziwnym
spojrzeniem. - Może ja już pójdę. Wydaje się, że macie jakieś sprawy do
obgadania. – Wstałam. – Do zobaczenia rzuciłam w stronę Marcela.
- Nie!
Posiedź jeszcze z nami. Napijesz się ze mną drinka czy dwa. – Beka siadła na
stołku i poklepała jeden koło siebie. – Wydaje mi się że mogłybyśmy zostać
dobrymi przyjaciółkami. – Nie byłam do końca przekonana. Beka wydawała się
bardzo miła, ale chyba mieli wszyscy jakąś ważną sprawę na głowie. – Proszę.
Nie karz mi znowu siedzieć tylko z tymi dwoma facetami.
- Zgoda.
- Chcesz
drinka? – Zwróciła się do Marcela. On tylko pokiwał głową. Rozdała każdemu po
napoju.
- Wiele o
was słyszałam. O tobie i Klausie. Marcel mi opowiadał.
- Na pewno
same kłamstwa. – Klaus wrócił z powrotem do pomieszczenia.
- Nie wydaje
mi się. – Stanęłam w obronie przyjaciela. Klaus wydawał się teraz wrogi. –
Mówił, że jesteś apodyktycznym dupkiem który nie przejmuje się nikim i niczym.
– Chyba przeholowałam. Oczy Klausa wyrażały zdziwienie i gniew, Rebeki zachwyt,
a Marcel patrzył na mnie oszołomiony. – Zgadzam się w nim w 99% ale zapomniał
dodać że jesteś też alkoholikiem. – Mam nadzieję że Marcelowi się za to nie
oberwie… i mnie.
- I kto to
mówi. Jeszcze nie ma południa a ty już włóczysz się po barach. – Odgryzł się.
Beka wybuchła śmiechem.
- Nie jesteś
zły? – Zdziwiłam się.
- Nie
potrafiłby. – Wymruczała blondynka.
- Zamknij
się. – Syknął Klaus. – Boisz się, że mogę się okazać tak naprawdę miłym
chłopakiem który będzie otwierał przed tobą drzwi? „ współczesny dżentelmen”? –
Zaczerwieniłam się. Musiał mnie słyszeć kiedy wchodziłam. – Boisz się, że się
we mnie zakochasz? – Kontynuował stojąc teraz bardzo blisko mnie.
- Chciałbyś.
– Mój głos lekko drżał.
- O to się
nie martw. – Czułam jego oddech na moich ustach. – Właśnie postanowiłem być
twoim koszmarem. – Uśmiechnął się diabolicznie, a mnie przeszedł dreszcz,
mieszanina strachu i podniecenia. Kiedy myślałam, ze już mnie pocałuje cofnął
się i wyszedł. Mężczyzna siedzący przy również zaraz za nim. Widziałam go przez
przeszklone drzwi rozmawia z oboma mężczyznami. Potem jeden z nich stanął znów
przy drzwiach a Nik i drugi mężczyzna poszli dalej.
- Co to
było? – Spytałam kiedy w końcu odzyskałam mowę.
- Hybrydy
Klausa. – Odpowiedział Marcel, choć nie o to mi chodziło.
- On się
nigdy nie zmieni. – Westchnęła Rebeka.
- On już się
zmienił. – Zaprzeczył Marcel. Westchnęłam. O czym ja myślę? Raczej o kim?
- Proponuję
zakupy! – Wykrzyknęła Rebeka a ja nie mogłam się uśmiechnąć.
- Nie
mogłabym odmówić.
- A ja mogę.
– Marcel już zaczął wychodzić.
- W kafejce
tam gdzie zawsze za 2 godziny. Przyprowadź Elijaha! – Marcel westchnął. –
Dzięki kotku!
Położyłam
się zmęczona po całym dniu. Klausa już dziś nie spotkałam, ale Marcel
powiedział, że zamierza go wyciągnąć dziś na imprezę. Spotkałam Elijaha. Miły,
spokojny i w garniturze. Założyłam się z Rebeką, że namówię go na włożenie
skórzanej kurtki. Podniosłam się na łokciach i spojrzałam na otwartą szafę. W
co ja mam się ubrać?
***
Krąży po
Mystice Falls legenda o drzewie miłości. Mówi ono o parze kochanków którzy nie
mogli być razem. Nikt nie wiedział skąd się wzięła, ani o kim mówiła. Podobno
dziewczyna w wyniku choroby straciła pamięć, a on nie chcąc ranić jej od nowa,
ponieważ nie mogli być razem, wyjechał i już nigdy się nie spotkali. Czy jest w
tym choćby ziarno prawdy wie tylko ten kto tę legendę stworzył. Jedyne co po
nich pozostało to biały miś pod drzewem, oraz pojedynczy inicjał wyryty
kamieniem. Teraz nie był już jednak samotny. Na drzewie co jakiś czas pojawiały
się nowe inicjały. Nieszczęśliwie zakochani podpisywali się na drzewie i
zostawiali pluszaki. Każdy pluszowy zwierzak to inna historia. Jedni błagali o
uśmiech od losu dla nieszczęśliwej miłości, a inni chcieli jedynie zapomnieć
niczym dziewczyna z legendy – C.