Zapraszam wszystkich serdecznie na mojego nowego bloga. Tym razem nie fanfic ale mój własny pomysł. Zlepek wielu książek i filmów oraz mojej fantazji.
Szesnastoletnia Kimberly Hauer od sześciu lat mieszka wraz z ciotką, wujem i kuzynką. Rodzina Accardich nie należy do biednych. Angelo Accardi zajmuje się bliżej nieokreślonym biznesem i jest ulubionym członkiem rodziny Kim. Próbuje sprawić aby czuła się kochana. Od pewnego momentu stał się jednak trochę bardziej podejrzliwy, a owym momentem był dzień w którym Kim poznała chłopaka o imieniu Alex. Jaką tajemnice skrywa Alex? Czy wuj też ma swoje sekrety?
http://wlasnoscniczyja.blogspot.com/
Klaus & Caroline
sobota, 3 stycznia 2015
niedziela, 7 grudnia 2014
Epilog
Epilog
Nie wierzę, że to się dzieje. Z bólem serce kończę tego bloga. Kiedy go zaczynałam, nie wyobrażałam sobie, że ktokolwiek będzie go czytał. Potem jednaj pojawiły się wyświetlenia i komentarze, a ja za każdym razem jak głupia uśmiechałam się do monitora. Dziękuję wszystkim, którzy czytali tego bloga, a szczególnie tym, którzy komentowali. To dzięki wam ten blog skończył dziś rok. Dokładnie rok temu wstawiłam pierwszego posta. Dokładnie dzisiaj wstawiam ostatni. Mam nadzieję, że w najbliższym czasie wpadnie mi jakiś nowy pomysł do głowy i znajdę trochę czasu aby zacząć nowy blog. Tymczasem żegnam się z wami.
Minął
kolejny tydzień. Odkąd tu jestem ciągle się bawię, od imprezy do imprezy. Przed
wyjazdem Damon twierdził, że jestem beznadziejnym wampirem, ciekawe co teraz by
powiedział. Głośna muzyka dudniąca w uszach zachęcała do tańca. W powietrzu
unosił się zapach potu, alkoholu… i krwi. Drobna dziewczyna mniej więcej w moim
wieku zamigotała mi przed oczami. Z jej szyi ciekła krew. Kiedy na mnie
spojrzała w jej oczach widoczny był strach. Rozglądała się gorączkowo po sali.
Przekręciłam oczami. Podeszłam do dziewczyny.
- Uspokój
się. – Używam perswazji. Od razu podziałało. – Skąd jesteś?
- Z Houston.
– Odpowiedziała spokojnie. Zapach krwi był teraz jeszcze bardziej wyraźny.
Nachyliłam się do dziewczyny i zaczęłam cicho szeptać, aby nikt inny nie
usłyszał.
- Wyjdziesz
teraz stąd i wrócisz do swojego domu. Nigdy więcej tu nie wrócisz. Zapomnisz co
tu widziałaś. Zwiedzałaś, wstąpiłaś na dyskotekę, podobała ci się, ale nic
więcej.
- Dyskoteka
była bardzo fajna, ale muszę już iść. – Dziewczyna powiedziała jak w transie i
wyszła. Damon pewnie zacząłby teraz wykład na ten temat. Dobrze że go nie ma bo
wysłuchiwanie tego co najmniej raz dziennie było by nie do zniesienia. Za mną
było słychać radosny śmiech.
- Znowu to
samo? – Znałam ten głos. Uśmiechnęłam się.
- To wcale
nie zdarza się tak często!
- To w ogóle
nie powinno się zdarzać. Jesteś wampirem.
- Dzięki za
przypomnienie. Miałeś na nią ochotę? – Odwróciłam się i spojrzałam na mężczyznę
stojącego za mną. Jego ciemna skóra przybrała dziwny kolor w fioletowym
oświetleniu. Brązowe oczy się śmiały.
- Może… Ale
nie mów Rebece. – Mrugnął do mnie.
- Czasami
zastanawiam się, czy ta twoja dziewczyna to naprawdę istnieje. Jeszcze nigdy
jej nie poznałam. – Uniosłam brwi.
- To może
się źle skończyć. Ona źle znosi inne kobiety. A wiesz… jako pierwotna ma dość
dużo siły. Drinka? – Podał mi kieliszek. Uśmiechnęłam się do niego i wypiłam
cały kieliszek duszkiem.
- Pogadamy
jak ją poznam. – Ruszyłam na parkiet. Przyjrzałam mu się znowu. Był miły, choć
nie dla wszystkich. Trzymał wszystko zawsze na oku. Wydawać by się mogło, że
jest królem Nowego Orleanu. – Król Nowego Orleanu tańczy ze mną? Co za
zaszczyt. – Powiedziałam kiedy do mnie dołączył.
- Nie jestem
królem. Już ci to mówiłem.
- Tak wiem.
– Przekręciłam oczami. – Wielki pan i władca nosi imię Klaus. Jesteś więc
księciem tego piekła?
- Uważaj bo
karzę cię stąd wygonić. – Pogroził mi palcem.
-
Porozmawiałabym wtedy z Klausem. Na pewno bym go przekonała. – Marcel się
zaśmiał.
- Nie wydaje
mi się żeby Nik był taki przekupny.
- Nik… chyba
bardzo go lubisz.
- Szanuje. –
Poprawił mnie.
- W takim
razie bym się z nim dogadała.
- On nie
jest jak ja. Na niczym mu nie zależy, nie sądzę, żeby był w twoim guście.
Jesteście jak ogień i woda.
-
Przeciwieństwa się przyciągają. – Drażniłam się z nim.
- To by się
źle skończyło dla jednego z was i niestety ale przypuszczam, że byłabyś to ty
Caroline.
- Ja? –
Przybrałam wyniosłą postawę. – W życiu nie przegram z jakimś tam pierwotnym,
hybrydą czy kim on tam jest! – Podniosłam prowokująco głos. Oczy najbliższych
wampirów podniosły się na mnie.
- Ciszej
trochę. Mówisz o Klausie! – Skarcił mnie przyjaciel.
- Wy go
czcicie czy jak? – Spytałam cicho przyglądając się wampirom które wciąż
patrzyły na mnie. Marcel zaśmiał się.
- Coś w tym
stylu.
Jak zwykle
do domu wróciłam nad ranem szczęśliwa, że dziś spotkałam Marcela. Spotkałam go już
pierwszego dnia, uratował mnie przed bandą pijanych wampirów. Potem widywałam
go na imprezach codziennie. Jednak ostatnie dwa dni go nie było. W sumie
zostawał zawsze do końca tak jak ja. Nad ranem kończyłam zawsze kończąc na
rozmowie z nim. To była chyba jedyna osoba z którą tu znałam, choć byłam tu już
miesiąc. Tak właściwie powinnam chyba stąd wyjechać. Miasto choć nigdy nie
spało zaczynało stawać się nudne, a ja i tak zatrzymałam się na dłużej niż
zamierzałam. Położyłam się na łóżku. Jestem taka zmęczona… i zasnęłam.
Następnego
dnia rutynowo zażyłam tabletkę na ból głowy. Zaczynałam się pomału
przyzwyczajać do dużych ilości alkoholu. Co teraz? Podeszłam do lodówki po
brzegi wypełnionej woreczkami z krwią. Codziennie musiałam wypić co najmniej
jeden, nie chcąc stracić kontroli. Wypiłam go, a opakowanie wyrzuciłam do
kosza. Najlepszy na kaca jest tylko alkohol, ale mój się skończył. Ubrałam się
i wyszłam z pokoju hotelowego. Jak nazywała się ten bar o którym kiedyś
wspominał Marcel? Ty pijaczko! Skarciłam się w duchu ale mimo wszystko poszłam
w tamtym kierunku.
W końcu
udało mi się znaleźć to miejsce. Jeden wampir stał przed wejściem. Zmierzył
mnie wzrokiem, ale nic nie powiedział. Przepuścił mnie, ale drzwi już nie
otworzył.
-
Współcześni dżentelmeni. – Wymruczałam pod nosem i weszłam do środka. Lokal był
prawie pusty nie licząc jednego mężczyzny tuż pod drzwiami i jednego przy barze
który kończył właśnie butelkę szkarłatnego napoju. Przyjrzałam mu się uważniej.
Był… boski pomyślałam. Choć widziałam go tylko od tyłu. Miał ciemne blond
włosy, lekko kręcone. Przez koszulkę można było przyjrzeć się jego idealnie
wyrzeźbionym mięśniom, które poruszyły się kiedy odchylił się i wypił całą
zawartość kieliszka. Nachylił się ponad barem i wziął kolejną butelkę. Barmana
nigdzie nie było widać. Bezszelestnie podkradłam się do niego.
- Można się
przysiąść? – Mięśnie mężczyzny napięły się nagle. Cały zastygnął, butelka
wyleciała mu z rąk i z hukiem rozbiła się na podłodze. Nie wiedziałam, że mogę
na kimś wywrzeć takie wrażenie. Nagle gwałtownie się odwrócił, a ja omal się
nie przewróciłam. Złapał mnie błyskawicznie i tak samo szybko puścił. Jego oczy
były niebieskie jak wzburzone morze, ale przede wszystkim były pełne
zaskoczenia, radości, bólu, niedowierzania… jak tyle można odczuwać tyle emocji
na raz?
- Caroline…
- Jego głos był cichy zachrypnięty i z angielskim akcentem. Z seksy akcentem,
dodałam w myślach.
- Znamy się?
– Byłam pewna, że nigdy wcześniej go nie widziałam, ale byłam też pewna, że
ciągnęło mnie do niego jak ćmę do ognia.
- Nie pamiętasz.
– Stwierdził z ulgą i rozczarowaniem.
- Czego? –
Wyglądał jakby zastanawiał się nad czymś.
-
Spotkaliśmy się już na jednej dyskotece. – Stwierdził głosem pewnym, nie
wyrażającym uczuć. Zaczęłam się nad tym zastanawiać. Na pewno bym go
zapamiętała. Takiej twarzy się nie zapomina.
- Musiałam
być bardzo pijana. – Powiedziałam przepraszająco.
- Masz słabą
głowę. – Powiedział bardziej do siebie niż do mnie.
- Wcale nie!
– Mężczyzna sięgnął po następną butelkę i wstał. Zmierzał już w stronę drzwi
gdy nagle się zatrzymał i odwrócił. Patrzył na mnie jakby dopiero teraz
uświadomił sobie z kim rozmawia.
- Chyba
jednak postawić ci tego drinka. – Stwierdził zrezygnowany. – Nie możesz chodzić
sama po mieście.
- Mówisz jak
moja matka! – Nie rozumiałam go. Ciężko było odgadnąć o czym myśli.
- Nigdy jej
nie lubiłem. – Stwierdził cicho.
- Co proszę?
– Nie mogłam uwierzyć własnym uszom. Mógł być sobie najprzystojniejszy na całym
świecie ale jak mógł obrażać moją matkę?
- Siadaj. –
Usiadł i poklepał miejsce koło siebie. – Przecież teoretycznie nawet jej nie
znam. – Powiedział bez skruchy.
-
Teoretycznie? I jak możesz obrażać kogoś kogo nie znasz?
- Tylko
żartowałem. Siadaj.
- Chyba
odeszła mi ochota na drinka. – Odwróciłam się, a on pojawił się przede mną.
- Car
siadaj.
- Tak mówią
do mnie tylko przyjaciele. – Powiedziałam obrażona. – Z resztą nawet nie wiem
jak ci na imię.
- Usiądź
proszę. – Przekręciłam oczami na widok jego wzroku i usiadłam posłusznie. -
Nik.
- Caroline.
– Przedstawiłam się mimo wszystko.
- Moim
zdaniem bardziej pasuje do ciebie Anioł. – Mówił dziwnym odległym głosem,
patrzył na mnie ale jakby mnie nie widział. Zignorowałam te słowa będąc wciąż
lekko naburmuszona. Mogłam mu się teraz lepiej przyjrzeć. Jego łagodny wyraz
twarzy, lekki uśmiech, zamglone oczy.
- O czym
myślisz? – Spojrzał na mnie z lekkim smutkiem.
- Drinka? –
Podał mi kieliszek. Przyjęłam go z radością.
- Skąd się
tu wzięłaś?
-
Przyjechałam z Mystic Falls miesiąc temu.
- Aż
miesiąc? Jak to możliwe, że spotkałem Cię dopiero teraz?
- Myślałam, że
już się spotkaliśmy. – Przypomniałam mu. Nic nie odpowiedział. – Zaraz po
skończeniu liceum postanowiłam zrobić sobie wakacje.
- Spełniasz
marzenia.
- Tak.
Zawsze chciałam podróżować.
- A co z
Europą?
- Mam zamiar
tam też pojechać. – Nachylił się do mnie.
- Kiedy?
- Za
niedługo. – Nachylił się i spojrzał mi w oczy. Jego źrenice zaczęły się
rozszerzać.
- Wstaniesz…
- Drzwi do baru otworzyły się.
- Klaus
błagam cię przestań zapijać smutki i zajmij się w końcu… Caroline? – Głos był
znajomy. Marcel przyglądał się nam jakby
oceniał sytuację. – Puść ją, to jest… - Oczy mężczyzny obok mnie nabrały
groźnego wyrazu.
- Marcel?
- Znacie się?
- Tak.
Dlaczego jesteś taki zły? - Dziewczyno czy ty masz jakiś magnes na przyciąganie
kłopotów? Co tym razem zrobiłaś? – No tak, kiedy tylko go poznałam ratował mnie
przed bandą wampirów. Od tamtego czasu już nikt mnie nie dotknął.
- Żebyś
wiedział. – Usłyszałam szept tak cichy, że nie byłam pewna, czy mi się nie
zdaje.
- Powinnaś
już iść. Źle dziś trafiłaś. Ten oto koleś uwielbia zatapiać smutki w
samotności. – Spojrzałam na wampira obok, przekręciłam oczami i zrobiłam krok
do przodu. Nagle silne szarpnięcie spowodowało, ze omal nie wpadłam na bar.
- Au! –
Krzyknęłam buntowniczo.
- Klaus! –
Marcel ostrzegawczo podniósł głos i zrobił krok w naszą stronę.
- Ten Klaus?
– Mężczyzna patrzył na mnie z wyczekiwaniem i niepokojem. – Ten Nik? –
Spojrzałam pytająco na Marcela a on pokiwał zrezygnowany głową.
- Tak. Król
Nowego Orleanu. – Przyglądałam się mu z niedowierzaniem. Może był lekko
irytujący, ale nie wydawał się specjalnie niszczycielski.
- Kiedy ją
poznałeś? – W jego głosie wciąż brzmiała wściekłość.
- Odkąd
przyjechała. O co ci chodzi? Co ci nie pasuje? – Marce westchnął.
- Miesiąc
temu i nic mi nie powiedziałeś?
- O czym? Znacie
się?
- Podobno
już się spotkaliśmy na dyskotece. Ale musiałam być pijana bo nic nie pamiętam.
– Wtrąciłam się.
- Nie wiem
co zrobiła ci ta dziewczyna ale odpuść sobie, ona nawet tego nie pamięta. – W
jego głosie można było wyczuć groźbę.
- Ty nic nie
rozumiesz. To nie jest jakaś tam dziewczyna. To jest ta dziewczyna. – Marcel
wydawał się nic nie rozumieć.
-
Przepraszam? – Nie mogłam dłużej tego znieść. Rozmawiali o mnie jakby mnie tu
nie było.
- Caroline…
Forbes? – Zapytał cicho.
- Tak. –
Odpowiedziałam znudzona faktem że wszyscy wszystko wiedzą tylko nie ja. - Coś
nie tak? – Mina Marcela zbladła. Klaus zaśmiał się posępnie.
-
Wiedziałem, że Rebeka ci powie.
- Wychodzę.
– Oświadczyłam i dopiłam kieliszek.
- Caroline?!
– Blondynka która weszła właśnie do baru patrzyła na mnie jak na zjawę.
- Rebeka? –
Dziewczyna wyglądała dokładnie jak ze zdjęć które pokazywał mi Marcel. – Mówiłeś
jej o mnie? – Spojrzałam na brązowookiego. Wydawał się zmieszany.
- Coś ty
zrobił?! – Blondynka podeszła do Klausa. Z tego co opowiadał mi Marcel byli
rodzeństwem. Pierwotnym rodzeństwem. Nik nie odpowiedział.
- Chyba nic
nie rozumiem. – Stwierdziłam w końcu. – Jestem Caroline. Wyciągnęłam przed
siebie rękę Rebeka niepewnie ujęła moją dłoń.
- Mów mi
Beka. – Czyjś telefon zadzwonił. Hybryda odebrał do.
- Masz mi
coś do powiedzenia mała wiedźmo?! – Nie usłyszałam odpowiedzi. Chyba lepiej nie
podsłuchiwać rozmowy pierwotnej hybrydy.
- Co ty nie
powiesz! Miałaś proste zadanie. Miałaś jej tylko pilnować! – Zaśmiał się. –
Dostałaś właśnie kartkę z Nowego Orleanu? – Chwila ciszy. - Oczywiście, że
wiem, że tu jest! – Spojrzał na mnie i wyszedł za drzwi. – Bo właśnie na nią
patrzę! – Usłyszałam jeszcze.
- Chcecie
drinka? – Spytałam czując się nieswojo. Marcel i Rebeka wymienili się dziwnym
spojrzeniem. - Może ja już pójdę. Wydaje się, że macie jakieś sprawy do
obgadania. – Wstałam. – Do zobaczenia rzuciłam w stronę Marcela.
- Nie!
Posiedź jeszcze z nami. Napijesz się ze mną drinka czy dwa. – Beka siadła na
stołku i poklepała jeden koło siebie. – Wydaje mi się że mogłybyśmy zostać
dobrymi przyjaciółkami. – Nie byłam do końca przekonana. Beka wydawała się
bardzo miła, ale chyba mieli wszyscy jakąś ważną sprawę na głowie. – Proszę.
Nie karz mi znowu siedzieć tylko z tymi dwoma facetami.
- Zgoda.
- Chcesz
drinka? – Zwróciła się do Marcela. On tylko pokiwał głową. Rozdała każdemu po
napoju.
- Wiele o
was słyszałam. O tobie i Klausie. Marcel mi opowiadał.
- Na pewno
same kłamstwa. – Klaus wrócił z powrotem do pomieszczenia.
- Nie wydaje
mi się. – Stanęłam w obronie przyjaciela. Klaus wydawał się teraz wrogi. –
Mówił, że jesteś apodyktycznym dupkiem który nie przejmuje się nikim i niczym.
– Chyba przeholowałam. Oczy Klausa wyrażały zdziwienie i gniew, Rebeki zachwyt,
a Marcel patrzył na mnie oszołomiony. – Zgadzam się w nim w 99% ale zapomniał
dodać że jesteś też alkoholikiem. – Mam nadzieję że Marcelowi się za to nie
oberwie… i mnie.
- I kto to
mówi. Jeszcze nie ma południa a ty już włóczysz się po barach. – Odgryzł się.
Beka wybuchła śmiechem.
- Nie jesteś
zły? – Zdziwiłam się.
- Nie
potrafiłby. – Wymruczała blondynka.
- Zamknij
się. – Syknął Klaus. – Boisz się, że mogę się okazać tak naprawdę miłym
chłopakiem który będzie otwierał przed tobą drzwi? „ współczesny dżentelmen”? –
Zaczerwieniłam się. Musiał mnie słyszeć kiedy wchodziłam. – Boisz się, że się
we mnie zakochasz? – Kontynuował stojąc teraz bardzo blisko mnie.
- Chciałbyś.
– Mój głos lekko drżał.
- O to się
nie martw. – Czułam jego oddech na moich ustach. – Właśnie postanowiłem być
twoim koszmarem. – Uśmiechnął się diabolicznie, a mnie przeszedł dreszcz,
mieszanina strachu i podniecenia. Kiedy myślałam, ze już mnie pocałuje cofnął
się i wyszedł. Mężczyzna siedzący przy również zaraz za nim. Widziałam go przez
przeszklone drzwi rozmawia z oboma mężczyznami. Potem jeden z nich stanął znów
przy drzwiach a Nik i drugi mężczyzna poszli dalej.
- Co to
było? – Spytałam kiedy w końcu odzyskałam mowę.
- Hybrydy
Klausa. – Odpowiedział Marcel, choć nie o to mi chodziło.
- On się
nigdy nie zmieni. – Westchnęła Rebeka.
- On już się
zmienił. – Zaprzeczył Marcel. Westchnęłam. O czym ja myślę? Raczej o kim?
- Proponuję
zakupy! – Wykrzyknęła Rebeka a ja nie mogłam się uśmiechnąć.
- Nie
mogłabym odmówić.
- A ja mogę.
– Marcel już zaczął wychodzić.
- W kafejce
tam gdzie zawsze za 2 godziny. Przyprowadź Elijaha! – Marcel westchnął. –
Dzięki kotku!
Położyłam
się zmęczona po całym dniu. Klausa już dziś nie spotkałam, ale Marcel
powiedział, że zamierza go wyciągnąć dziś na imprezę. Spotkałam Elijaha. Miły,
spokojny i w garniturze. Założyłam się z Rebeką, że namówię go na włożenie
skórzanej kurtki. Podniosłam się na łokciach i spojrzałam na otwartą szafę. W
co ja mam się ubrać?
***
Krąży po
Mystice Falls legenda o drzewie miłości. Mówi ono o parze kochanków którzy nie
mogli być razem. Nikt nie wiedział skąd się wzięła, ani o kim mówiła. Podobno
dziewczyna w wyniku choroby straciła pamięć, a on nie chcąc ranić jej od nowa,
ponieważ nie mogli być razem, wyjechał i już nigdy się nie spotkali. Czy jest w
tym choćby ziarno prawdy wie tylko ten kto tę legendę stworzył. Jedyne co po
nich pozostało to biały miś pod drzewem, oraz pojedynczy inicjał wyryty
kamieniem. Teraz nie był już jednak samotny. Na drzewie co jakiś czas pojawiały
się nowe inicjały. Nieszczęśliwie zakochani podpisywali się na drzewie i
zostawiali pluszaki. Każdy pluszowy zwierzak to inna historia. Jedni błagali o
uśmiech od losu dla nieszczęśliwej miłości, a inni chcieli jedynie zapomnieć
niczym dziewczyna z legendy – C.
poniedziałek, 3 listopada 2014
Rozdział 33
Rozdział 33
Pomysł na przemowę wzięłam z filmu " Monte Carlo"
Niestety ale nadszedł ten moment w którym mówię wam, że to już koniec. Następny wpis to będzie epilog. Tymczasem miłego czytania.
- Nie mogę
uwierzyć, że to już dziś! – Na pewno coś jest jeszcze nie gotowe.
- Car
sprawdzałaś już 5 razy. Wszystko zapięte na ostatni guzik.
- Wiem, ale
to jest najważniejszy dzień w naszym życiu. Kończymy liceum. Wszystko musi być
idealne.
- Wiem,
wiem. Boję się tylko jak będzie wyglądało zakończenie studiów, dostanie
pierwszej pracy… Przeczuwam jeszcze dużo najważniejszych dni. – Uderzyłam
Stefana w ramię. Oboje się roześmialiśmy.
- Co tu tak
wesoło? – Damon z Eleną podeszli do nas. – Caroline się cieszy, że nie będzie
musiała organizować tych okropnych przyjęć? – Spiorunowałam go wzrokiem. Od
roku Damon wydawał się dla mnie milszy, ale to Damon, a on nigdy się nie
zmieni.
- Nie po
prostu zastanawiałam się jak to będzie jeśli dostaniemy się na inne uczelnie na
studiach. I wizja, że Cię tam nie ma wywołała tę radość.
- Wiesz z
naszyli zdolnościami możemy dostać się na każdą uczelnie. – Porozumiewawczo
uniósł brwi.
- Nie
zamierzam używać perswazji żeby dostać się na uczelnię na którą chcę.
- Po co było
cię karmić krwią? Beznadziejny z ciebie wampir. – Stwierdził Damon.
- Chodźmy
już bo nam zajmą miejsca. – Elena zignorowała wypowiedź Damona. Weszliśmy na
salę gimnastyczną razem z wlewającym się tam tłumem. Połowa miejsc była już
zajęta. Cała sala była przybrana w kwiaty i dekoracje. Wszędzie roiło się od ludzi
ubranych w długi czerwone togi i birety. Te trzy lata minęły
bardzo szybko, mimo tego całego zamieszania z moim rozstaniem z Tylerem.
Poczułam pustkę w sercu. Czyżbym za nim tęskniła? Nie to nie było to. A więc
co?
- Kochanie
wyglądasz cudownie! – Z rozmyślań wyrwał mnie głos matki.
- Dziękuję
mamo.
- Pięknie to
wszystko przystroiłaś.
- Nie
robiłam tego sama. Dużo osób mi pomagało. – Spojrzałam na nią i zobaczyłam, że
jej oczy są czerwone i napuchnięte. – Mamo ty płaczesz?
- Oczywiście
że tak! Moja córka ukończyła liceum.
- Oj mamo.
Nawet jeszcze nie dostałam dyplomu. – Zobaczyłam że Stefan macha do mnie ręką.
Zajął nam miejsca.
- Witam
wszystkich i proszę o zajęcie miejsc. – Zaczął dyrektor.
- Idę mamo.
Uśmiechnęłam
się i poszłam w stronę przyjaciela. Stefan zajął miejsca obok Eleny. Damon
siedział wraz z rodzicami i rodzinami uczniów.
- Gdzie
Bonnie?
- Nie wiem.
Powinna już tu być. – Moje stosunki z Bonnie ostatnio się popsuły. Przez
ostatni rok rozmawiałyśmy coraz rzadziej, a ja nie znałam tego przyczyny.
Byłyśmy najlepszymi przyjaciółkami od tak dawna. Co się zmieniło?
- Cześć.
Przepraszam za spóźnienie. – Bonnie usiadła na wolnym miejscu koło mnie.
- Cześć -
odpowiedzieliśmy chórem.
- Prosimy
teraz Caroline Forbes na scenę. – Wstałam wzięłam głęboki wdech aby się
uspokoić. Pamiętasz tekst. Pamiętasz tekst… powtarzałam w głowie jak mantrę.
-Udało się!
– Zaczęłam entuzjastycznie, a sala wzniosła się brawami i gwizdami. – Trudno
będzie nie wspominać tych lat jako najlepszych w naszym życiu. Pamiętajmy
jednak, że świat stoi przed nami otworem. Jak powiedział Gandhi „ Bądźcie
zmianą którą pragniecie ujrzeć w świecie”. – Gromkie brawa znów wypełniły całą
salę. Stefan zaczął gwizdać. Przekręciłam oczami i zeszłam z podium. Następna
osoba zaczęła przemawiać. Po otrzymaniu dyplomów wszyscy wyszliśmy na zewnątrz.
- Spójrzcie!
Jesteśmy tu wszyscy razem! – Uśmiechnęłam się promiennie. – Grupowy uścisk?
- Ja nie… -
Zaczął Stefan.
- Przestań
marudzić. – Nawet Damon do nas dołączył, choć nawet nie wiem kiedy znalazł się
koło nas.
- Cały świat
stoi przed nami otworem. – Powiedziała cicho Bonnie.
- Możemy
podróżować! – Wszyscy się zaśmiali. – W końcu zwiedzę Stany i Europę. Zobaczę
Rzym i Paryż. Zawsze chciałam tam pojechać. – Wszyscy ucichli. – O co chodzi?
- O nic. –
Elena uśmiechnęła się do mnie. – Ale ja i Damon wakacje zamierzamy spędzić w
tutaj. – Damon zrobił zadowoloną minę.
- Chyba wolę
nie wiedzieć. - Zaśmiałam się.
- Bonnie?
- Ja… jadę z
tatą na wieś. - Dziewczyna się zawahała.
- Stefan? –
Spojrzałam błagalnie na przyjaciela. – Jesteś moją ostatnią deską ratunku.
- Nie masz
też gdzie spać bo my zajmujemy cały nasz
dom. – Przyciągnął Elenę do siebie - Młody Gilbert bierze cały dom Eleny.
- A więc?
- Mam już
plany. - Spojrzał na czubki swoich butów. – Lexi dzwoniła.
- Lexi?
Ostatni raz widziałam ją niedługo po mojej przemianie. – Wróciłam wspomnieniami
do tego czasu. Poznałam Lexi kiedy przyjechała na 162 urodziny Stefana. To ona
podobno pomogła mu kiedy był jeszcze rozpruwaczem. Nauczyła go kontroli, a on
nauczył kontroli mnie. Lexi jest piękną wampirzycą o długich prostych blond
włosach oraz orzechowych oczach. Nie została jednak długo. Stefan był wtedy
zakochany w Elenie i nie widział świata poza nią. Nie wyszło im jednak, a teraz Lexi znów miała przyjechać, Stefan był
teraz wolny i na wspomnienie o niej zachowywał się jak mały chłopiec wpatrując
się w czubki butów. Uśmiechnęłam się do niego kiedy spojrzał na mnie z miną
cierpiętnika. – Cieszę się że przyjeżdża. Będziecie świętować twoje ukończenie
szkoły?
- Raczej nie pierwsze. - Wtrącił Damon.
- Nie jesteś
zła?
- Nie. Z
resztą to nawet lepiej dla mnie. Trudno jest znaleźć chłopaka podróżując z
przyjacielem. – Elena i Damon pochłonięci własnymi planami wakacyjnymi
podnieśli na mnie wzrok.
- Wiem, że
dawno się już nie umawiałam, ale nie patrzcie na mnie w taki sposób. – Przez
ostatni rok z nikim nie byłam. Raz czy dwa próbowałam się umówić ale nie
przyszłam ani raz na umówione spotkanie.
- Chodźcie
szybko! – Matt biegł w naszą stronę. – Nasza drużyna organizuje imprezę na
zakończenie szkoły. Jedziecie?
- My nie
idziemy. – Damon odwrócił się do Eleny i zaczął jej coś szeptać do ucha.
Dziewczyna zaczęła się śmiać.
- Stefan?
- Lexi zaraz
przyjeżdża. – Odpowiedziałam za niego.
- A gdzie
Bonnie?
- Nie wiem,
nie widziałem jej. Tak samo jak Jeremiego.
- Idziesz
Car?
- Pewnie. W
końcu nie mam innych planów. – Powiedziałam lekko zawiedziona faktem, że wszyscy
zaczynamy się wykruszać już pierwszego dnia.
- Jak chcesz
to możesz zawsze posiedzieć ze mną i Lexi. – I być piątym kołem u wozu? Niech
mają trochę czasu tylko dla siebie. Tak dawno się nie widzieli.
- Tylko będę
wam przeszkadzać. – Puściłam do niego oczko.
- Matt!
- Idę!
Idziesz ze mną Caroline?
- Tak. Do
zobaczenia. Pomachałam do przyjaciół i poszłam z Matem. Wpakowałam się do jego
auta. Impreza była w lecie nad jeziorem. Zawsze uwielbiałam te imprezy. Dziś
nie bawiłam się jednak najlepiej. Ciągle jacyś chłopcy mnie zaczepiali, ale
mimo to czułam się nieswojo. Oni wszyscy byli po prostu ludźmi, którzy
ukończyli szkołę, potem dostaną pracę. Znajdą sobie drugą połówkę i zestarzeją
się razem. Chcąc uciec od głośnej muzyki ruszyłam wzdłuż rzeki która wpływała w
tym miejscu do jeziora. Zaczęłam się zastanawiać nad swoim wyjazdem. Powinnam
jechać jak najszybciej. Wyjechać, ale gdzie? Może tak jak na filmach kupić
bilet na najbliższy lot? Tak zrobię! Ale co ze sobą zabrać? Nie wiadomo czy
pojadę w ciepłe miejsce czy w gdzieś gdzie jest zimno. Stany? Europa? Może
Afryka? Wszystko zależy od przypadku. Uśmiechnęłam się. W końcu coś
spontanicznego. Innego. Minęłam Drzewo Miłości i wybiegłam na most który
znajdował się obok. Pobiegłam do swojego domu. Mamy nie było. Pewnie też świętuje. Zaczęłam się zastanawiać co
spakować.
Następnego
dnia rano byłam już spakowana. W głowie miałam mętlik. To miała być
spontaniczna decyzja ale teraz zaczęłam się zastanawiać czy dobrze robię tak
nagle wyjeżdżając. Ale w sumie to tylko na jakiś czas. Zeszłam na dół. Mama
krzątała się w kuchni.
- Dzień
dobry kochanie. Przygotowałam ci śniadanie. – Uśmiechnęła się do mnie.
- Dzięki
mamo. Muszę ci coś powiedzieć. Wyjeżdżam dziś.
- Już dziś?
Gdzie? Z kim?
-
Postanowiłam wyjechać już dziś aby nie tracić czasu. Jeszcze nie wiem gdzie
jadę.
- Jedziecie
wszyscy?
- Nie. Jadę
sama. – Mama spojrzała na mnie. – No co? Jestem nieśmiertelnym wampirem. Chyba
nie boisz się o mnie?
- Nie jesteś
jedynym wampirem na świecie. Poza tym wampira można zabić.
- Mamo!
Proszę cię! Nie chcę się kłócić przed wyjazdem.
- O której
wjeżdżasz?
- Zaraz jak
pożegnam się ze wszystkimi. Już się spakowałam.
- Dlaczego
tak szybko?
- Tak
wyszło. - Wzięłam kanapkę do ręki i wyszłam po drodze żegnając się z mamą.
Podjechałam pod dom Salvatorów. Zadzwoniłam do drzwi.
- Caroline?
– Otworzyła mi uśmiechnięta Lexi. – Miło cię widzieć. Wejdź.
- Miałam
nadzieję was tu spotkać. – Rzuciłam do niej i do Stefana który właśnie
przyszedł.
- Tak? –
Stefan patrzył na mnie pytająco.
- Jest Elena
i Damon?
- Są na
górze. Zawołać ich? – Pokiwałam twierdząco głową.
- Coś się
stało? – Lexi patrzyła na mnie z niepokojem.
- Nie
wszystko w porządku. – Zapewniłam ją. – A nawet lepiej niż w porządku. –
Dodałam kiedy reszta domowników się zjawiła. – Postanowiłam, że dziś wyjadę.
- Już dziś?
– Zdziwiła się Elena.
- Dlaczego?
– Dopytywał Stefan.
-
Zachowujecie się jak moja matka! – Zaśmiałam się.
- Wiecie że
od zawsze chciałam stąd wyjechać. A tera mogę i ciągnie mnie tam jak nigdy!
- Ale już
dziś?
- Stefan. I
tak mnie nie przekonacie. Jestem już spakowana. Przyszłam się tylko pożegnać.
Co prawda nie na zawsze ale nie wiem na ile tam pojadę.
- Ale gdzie?
– Zaciekawiła się Lexi.
Opowiedziałam
im więc o moim pomyśle. Potem nadszedł czas na pożegnanie. Choć tylko na jakiś
czas mimo wszystko nie potrafiłam wyobrazić sobie choćby dnia bez nich. Potem pojechałam
do domu Bennettów. Drzwi otworzyła mi Bonnie.
- Caroline?
- Cześć
Bonnie. Mogę wejść? – Dziewczyna rozejrzała się wokół niepewnie.
- Jasne.
- Przyszłam
się pożegnać.
- Pożegnać?
- Dziś
wyjeżdżam. – Poczułam się trochę sztywno w jej towarzystwie. Już tak dawno nie
rozmawiałyśmy w cztery oczy.
- Dokąd? –
Dziewczyna też wydawała się spięta.
- Nie wiem
jeszcze. Zamierzam wsiąść do pierwszego lepszego samolotu.
- Może
Europa? Wydaje się ciekawsza.
- To samo
mówiła Elena. Myślałam, że lubicie Stany. A na siłę teraz wysyłacie mnie do
Europy.
- Tak? Ale
zbieg okoliczności. – Uśmiechnęła się blado. Pożegnałam ją i wróciłam do domu.
Zabrałam walizkę i pożegnałam się z mamą. Mama coś tam marudziła ale w końcu
ucałowała mnie w czoło. Wsiadłam do samochodu kierując się do najbliższego
lotniska w innym mieście. Uśmiechnęłam się mijając tabliczkę z napisem Mistyce
Falls. Przyśpieszyłam jadąc po pustej prostej drodze. Cały świat stoi przede
mną otworem!
Dojechałam
na lotnisko. Zaparkowałam auto i podeszłam do kasy biletów.
- Poproszę jeden
bilet na najbliższy samolot.
Kasjerka popatrzyła na mnie jak na wariatkę ale podała
mi bilet do Nowego Orleanu. Przeszłam kontrolę i w końcu usiadłam w fotelu na
pokładzie samolotu. Samolot wystartował.
Nadchodzę
Nowy Orleanie, więc lepiej się strzeż!
piątek, 3 października 2014
Rozdział 32
Rozdział 32
Kolejny rozdział... i jest pewna sprawa... otóż... Nie no nie mogę. Jeszcze nie powiem wam tego teraz. Miłego czytania :D
Klaus:
To nie mogło
się dziać. Czułem że jestem wolny, czułem też że wszystko zepsułem. Straciłem
ją.
- TY!
Dlaczego to zrobiłeś! Miałeś zniszczyć mnie a nie ją!
- To był
jedyny sposób. Z resztą sam ją zniszczyłeś.
- Kłamiesz!
To twoja sprawka namieszałeś mi w głowie… w mojej głowie…
- Teraz już
za późno. – Zaśmiał się. Poczułem przypływ gniewu i nienawiści jakich jeszcze
nigdy nie czułem zarówno do niego jak i siebie. Nie zważając na ból ruszyłem w
jego stronę.
- Zabiję
cię! – Uchylił się a ja ledwo go zadrasnąłem.
- Nie
rozumiesz? To ty jej to zrobiłeś. Nieraz wybuchałeś agresją ale ona ci
przebaczała dlatego musiałem posunąć się dalej. Musiałeś złamać jej serce.
- Od jak
dawna? Od jak dawna siedzisz w mojej głowie! To zaczęło się jeszcze przed
Paryżem, a dokładniej… - Przez jego pierś przebiła się dłoń trzymająca
zakrwawione serce.
- Od jak
dawna! Co było prawdziwe! – Ponowiłem pytanie. Musiałem znać prawdę. Ale on nie
odpowiedział. Padł na siemię martwy. Usłyszałem krzyk bólu mojej siostry, który
chwilę później zamilkł. Elijah zabił czarodzieja.
- Rebeka.
Zabiłaś naszego ojca. – Ze spokojem zauważył Elijah.
- Powinnam
zrobić to już dawno temu. – Upuściła serce i wytarła dłoń. – Zabiję cię! –
Rzuciła się na mnie. Nie odepchnąłem jej. Żyłem w świecie stworzonym przez Mikaela. Robiłem co chciał jak marionetka. Nie wiedziałem nawet od jak dawna.
Jeszcze przed Paryżem… Czy wszystko co robiłem było jego sprawką? Czy może
jedynie pojedyncze sytuacje? Poczułem ostry ból na policzku.
- Coś ty
najlepszego zrobił! Widzisz to?! – Pomachała mi świstkiem papieru przed oczami.
– Caroline…
- …uciekła.
– Dokończył za nią Elijah.
- Albo
gorzej… - Wyszeptała Beka. Nic nie rozumiałem. Albo gorzej? Spojrzałem na
kartkę.
- Dlaczego
tu stoicie? Dlaczego jej nie szukacie?!
- Właśnie
uratowałam ci tyłek!
- To nie
jest teraz ważne. – Widziałem świat jak przez mgłę a w głowie tworzył mi się
plan. – Znajdźcie ją.
- A ty? –
Elijah wyglądał na zaniepokojonego.
- Muszę to
wszystko odkręcić. – Wybiegłem z domu. Musi już tak być. To postanowione.
Caroline:
Zamknęłam
oczy i poczułam jak wiatr otula moją twarz. Otworzyłam jedną powiekę. Słońce
przebijało się pomiędzy liśćmi. Niebo robiło się pomarańczowe. Właściwie to
pewnie powinnam już wracać, ale siedzenie tu jest takie beztroskie. Nie mogłam
tam udawać, że nic się nie stało, ale tutaj? Spojrzałam na misia siedzącego
obok mnie pod drzewem.
- Misiu
kończy nam się alkohol i coś czuję, że nie wiem co powinnam ze sobą zrobić. –
Byłam nieśmiertelna i miałam całe życie przed sobą, tylko że ja nie chciałam
żyć tak długo. Nie chciałam też teraz umierać. Było jeszcze tyle rzeczy które
chciałam zrobić. Jeszcze kilka dni temu chciałam to zrobić z kimś wyjątkowym.
Teraz nie miałam nikogo wyjątkowego. – Mogłam jednak się zabić. – Przechyliłam butelkę wypiłam końcówkę butelki na raz. Poczułam, że
kręci mi się w głowie. – Co ze mnie za wampir skoro upijam się tak łatwo? –
Gdzieś w pobliżu usłyszałam szelest. Wampir… krew prosto z żyły, może powinnam
jeszcze raz spróbować? W końcu teraz mam dobrą samokontrolę. Starając się jak
najciszej podeszłam w miejsce hałasu i wyskoczyłam z za krzaka na mężczyzną
stojącego niedaleko. On był jednak szybszy. Złapał mnie za gardło i przycisnął
do drzewa. To musiało wyglądać naprawdę żałośnie. Młoda pijana wampirzyca
atakuje z wyciągniętymi kłami pierwotnego.
- Caroline! –
Zdziwił się na mój widok, i puścił moją szyję. Zachwiałam się, a on mnie
podtrzymał.
- Czy ty
nawet do lasu chodzisz w garniturze?
- Nic ci nie
jest?
- Szczerze? To
chyba jakiś drewniany kolec wbił mi się w stopę i strasznie mnie boli.
- Caroline!
Caroline!
- Beka! – Wybełkotałam.
– Zauważyłeś, że ostatnio ciągle was razem widuję? Yyy nie zaraz ty nie mogłeś
tego zauważyć. – Zachichotałam, a kiedy przestałam zaczęła mi się czkawka.
- Znalazłeś
ją! – Beka podeszłą.
- To ona
mnie znalazła.
- Zatako…hik
Zaatakowałam go…hik – Pochwaliłam się własną głupotą.
- Czy ona
wyłączyła uczucia? – Rebeka wydawała się przerażona.
- Nie sądzę
aby doprowadziła się do takiego stanu gdyby je wyłączyła.
- Słuszna…hik
uwa…hik…ga. – Skąd ja w ogóle wzięłam alkohol?
- Zabierzmy
ją teraz do domu.
- Hik. Do
czyjego?
- Dobre
pytanie.
- Klaus
kazał ją znaleźć i powiedział że ma jakiś plan. Musimy mu zaufać. Sama
słyszałaś, co powiedział ojciec. To nie on to zrobił. Czarodziej siedział w
jego głowie.
- Ja hik nie
chcę do niego hik. On mnie nie lubi hik.
- Ciii choć
z nami. – Poszłam bo w sumie było weselej z kimś iść przez las. Zapomniałam
jedynie o misiu który siedział sobie samotny, ale obiecałam sobie że po niego
kiedyś wrócę. Weszliśmy do wielkiego domu pierwotnych.
- Hik. –
Chciałam coś powiedzieć ale czkawka ciągle mi przeszkadzała. – Mogę hik spać na
kanapie? Hik. - Położyłam się na wygodnym meblu. Pojrzałam na Elijaha i Rebekę
znikających za drzwiami do kuchni. – Tak się zastanawiam. Hik. Co pierwotni hik
mają w lodówce. Hik. Samą krew czy może też hik ludzkie jedzenie?
Główne drzwi
się otworzyły. Usłyszałam znajome kroki coś kuło mnie w środku, jednak alkohol który
wypiłam hamował moje wszystkie racjonalne myśli.
- Przyszedł
hik pan i władca hik tego domostwa hik. – Roześmiałam się z własnych słów.
Elijah i Rebeka wyszli z kuchni. Klaus stanął w progu salonu a za nim stała
Bonnie.
- Bonnie! –
Krzyknęłam uradowana i podniosłam się szybko z kanapy. – Ale wam się ten dom
kręci… - Złapałam się za głowę a drugą potrzymałam.
- Zostawcie
nas na chwilę samych. – Zarządziła Klaus.
- Tak jest
kapitanie! Hik. – Zrobiłam krok i potknęłam się. Klaus mnie złapał i szybko
posadził na kanapie.
- Nie chcesz
mnie dotykać. – Zauważyłam z urazą.
- Wyjdźcie! –
Krzyknął a oni go posłuchali. Zaczęłam się podnosić.
- Ty nie! –
Powiedział trochę za ostro.
- Nie krzycz
na mnie! – Zachowywałam się jak pięciolatka.
-
Przepraszam. – Szepnął i już chciał mnie złapać za ręce ale w ostatniej chwili
się odsunął.
- Wiesz hik.
Właśnie sobie hik przypomniałam hik że miałam cię nie lubić hik.
- Wiem Kochana.
- Traktujesz
mnie hik jak małe dziecko! – Poskarżyłam się.
- Nigdy. –
Zaprzeczył. – Przepraszam.
- Za co?
- Za
wszystko i za to. – Popatrzył mi w oczy a ja poczułam się dziwnie. Widziałam
tylko jego tęczówki i zmieniające się źrenice.
- Caroline
będziesz teraz grzeczną dziewczynką i zrobisz co ci powiem. Otrzeźwiejesz i porozmawiasz
ze mną. Dobrze? – Uderzyłam do w policzek.
- Chyba
wytrzeźwiałaś.
- To za
grzeczną dziewczynkę, a to - wymierzyłam mu drugi policzek – za tą twoją Clary!
A to za to, że użyłeś na mnie perswazji. A to… - Złapał mnie za nadgarstki.
-
Przepraszam. To wszystko moja wina. Mój ojciec nienawidził mnie tak bardzo.
Mogłem się domyślić, że wykorzysta moją jedyną słabość, żeby mnie zniszczyć.
Naprawdę przepraszam. – Przypomniały mi się słowa Elijaha z lasu. Wyrwałam
pięści z jego uścisku i zaczęłam z całej siły uderzać go w klatkę piersiową.
- To za to,
że dałeś sobą tak łatwo manipulować. To za to, że się nie domyśliłeś. To za to,
że uwierzyłeś w jego kłamstwa. – Zaczęłam szlochać. – A to za to, - uderzyłam go najmocniej jak potrafiłam i przewróciłam go tym samym na plecy lądując na
nim – za to, że cię kocham i za to, że to tak strasznie boli. – Rozkleiłam się
zupełnie.
- Ciiii
- Kochasz
ją? – Wychrypiałam.
- Oczywiście,
że nie. Kocham tylko ciebie. Dlatego…
- Ja też cię
kocham.
- Dlatego
też muszę sprawić, że zapomnisz. Wszystko. Na zawsze.
- Co?
Dlaczego? Podniosłam się. Elijah mówił, że tak naprawdę to nie byłeś ty. Że to
wasz ojciec. Myślałam, ze mnie kochasz.
- Kocham,
ale skrzywdziłem cię tak bardzo, poza tym nie wiem jak długo nie byłem sobą.
Może wszystkie twoje wspomnienia ze mną były kłamstwem.
- Ale teraz
jesteś sobą! Prawda?
- Tak.
Pocałował mnie w czoło. Myślałem, że to będzie inaczej wyglądało. Przykro mi
Caroline. Życzę ci abyś odnalazła szczęście. Bonnie!
- Ale ja już
je nalazłam. - Klaus wstał z kanapy. - Nie rób tego! Nigdy ci tego nie wybaczę
słyszysz! Nigdy!
- Nie
będziesz musiała. Zapomnisz o mnie.
Już maiłam
mu odpowiedzieć, ale w powietrzu uniósł się głos Bonnie szeptający jakieś
dziwne niezrozumiałe słowa. Puściłam się biegiem ale Klaus mnie zatrzymał i z
powrotem usadził na kanapie.
- Beze mnie
będziesz szczęśliwsza. Nawet nie wiesz ile świata czeka na ciebie. Ile przygód.
- Ale ja nie
chcę… hik… - Poczułam się senna, czkawka znów wróciła. Ja nie chcę! Ja nie chcę.
Ale czego? Czego nie chcę? Iść do szkoły? Z mamą na zakupy? Do Eleny na wieczór
tylko dla dziewczyn? Przecież ja chcę. Chcę to wszystko. Chociaż może
zabawniej było by zrobić dużą imprezę dla dziewczyn i chłopaków? W końcu nie
mam już chłopaka. Rozstałam się z Tylerem już dawno temu. To była nasza wspólna
decyzja. W końcu to było trochę szalone. Wampir i wilkołak w jednym związku? Przekręciłam
się na drugi bok. Coś czuję, że za chwilę zadzwoni budzik. Otworzyłam oczy. O
nie! Dlaczego nie zadzwonił! Nie mogę się spóźnić. Szybko ubrałam się i
wybiegłam z domu z książkami i listą przygotowań do piątkowej imprezy.
Podjechałam autem pod szkołę. Na parkingu spotkałam dziewczyny.
- Bonnie
Bennett! Jesteś mi winna wyjaśnienia! – Dziewczyna ze zdziwieniem i strachem
odwróciła się w moją stronę. Wymieniła przerażone spojrzenie z Eleną. - Miałaś
wczoraj wieczorem zadzwonić i powiedzieć jaką zakładasz kreację w piątek żebym
mogła nas wszystkie zgrać! – W jej oczach pojawiło się zrozumienie.
- Zupełnie
mi to wyleciało z głowy. - Usprawiedliwiła się.
- A pro po
wylatywania z głowy… - Dziewczyny znów się spięły. – Zaraz spóźnimy się na
lekcje. I wyluzujcie trochę. Dziś nie piszemy żadnego sprawdzianu. – Zaśmiałam się
i pobiegłam do szkoły.
środa, 17 września 2014
Rozdział 31
Rozdział 31
Przepraszam, że tak długo, ale zaczęłam właśnie liceum... i powiem wam, że jeśli ma być tyle nauki jak się zapowiada to ja się wypisuję! Zazdroszczę wszystkim, którzy już przeżyli ;p Bo krążą plotki że jakiś procent ma to szczęście :D
Nowy rozdział. Trochę specyficzny. Jak dla mnie trochę za bardzo dramatyczny... ale musiałam.
Miłego czytania i KOMENTOWANIA :)
Caroline:
Przyglądałam
się zawartości pudełka z niedowierzaniem. Spodziewałam się słodkiej
sukieneczki. Natomiast przede mną leżała bluzka z baskinką, skórzane szorty
oraz szpilki z ćwiekami. Wszystkie te rzeczy były czarne. Podniosłam kolejny
liścik który znajdował się w środku.
„ Z takim
ekwipunkiem musisz wygrać!”
Uśmiechnęłam
się. A jakże by inaczej. W końcu mam prawie całą rodzinę pierwotnych po swojej
stronie. Wzięłam długi prysznic i położyłam się do łóżka. Dziś chyba nie zasnę.
Jak to będzie wyglądać? Klaus totalnie mnie unika a do tego sypia… sypia ze
swoją pierwszą miłością. Nie wiem nawet jak udało mi się zasnąć.
Następnego
dnia rano ubrana stanęłam przed rezydencją pierwotnego. Serce biło mi jak
oszalałe. Do puki miałam jeszcze odwagę zmierzyć się z Klausem twarzą w twarz
zapukałam głośno w drzwi.
- Czego znowu
zapomniałeś Kol? – Klaus otworzył drzwi. Kiedy mnie zobaczył zamilkł. Poczułam,
że moja pewność siebie wyparowała magicznie. Kolana zrobiły się miękkie ,
nie chcąc jednak dać tego po sobie poznać bez pytania weszłam do domu. –
Caroline? – Odezwał się w końcu.
- Musimy
porozmawiać.
- Też tak
uważam. Może usiądziesz? – Wskazał na fotel w salonie. Usiadłam na nim, a on na
fotelu obok.
- Klaus…
- Caroline.
Cokolwiek czułem do ciebie wcześniej, tego już nie ma. Teraz czuję inaczej. –
Nie mogłam uwierzyć w to co usłyszałam.
- Co? –
Ledwo udało mi się to wyszeptać. Powstrzymywałam napływające łzy czekając aż
Klaus wstanie i powie że to wszystko jeden wielki żart.
-
Przepraszam. Wyglądasz na naprawdę poruszoną. – Zauważył ze zdziwieniem. - Nie wiem
co do mnie czułaś…
- Czułam? Ja
wciąż… - Przerwałam ponieważ Klaus wstał z fotela i podszedł do mnie. Nachylił
się nade mną.
- Twoje
serce. Bije bardzo szybko. – Nie wiedziałam, czy powiedział to bardziej do siebie czy do mnie. Dotknął swojej klatki piersiowej, a następnie
przybliżył swoje usta do moich. Pocałunek był najpierw lekki a następnie się
pogłębił. Byłam totalnie zdezorientowana. Czy to był moment w którym Klaus
mówił, że to wszystko kosmiczny żart? Czułam słony smak łez które spływały na
nasze usta. Klaus oderwał się w końcu ode mnie. Teraz ja słyszałam bicie
naszych serc bijących szybko do jednej melodii.
-
Przepraszam, ale musiałem coś sprawdzić.
- Jak to? –
Nic nie rozumiałam. Czułam się słabo, kręciło mi się w głowie.
- Musiałem
spróbować ostatni raz. – Uderzyłam do z całej siły w twarz.
- Ty podły
draniu! Ty dupku, ty… - Nie potrafiłam już dłużej siedzieć w tym salonie z Tym
mężczyzną. Wstałam i szybko wyszłam. Zatrzasnęłam za sobą drzwi i oparłam się o
nie. Cały świat wirował w zawrotnej szybkości, potem była już tylko ciemność.
Czułam się
jak na jeździe na kolejce w koło i w koło, i w koło…
- Zamknij
się! Zamknij się i dopóki nie wróci ci rozum nie odzywaj się do mnie. A do niej
nie waż się więcej zbliżać. Nigdy!
- Rebeka ma
rację. Dokonałeś swojego wyboru.
- Nawet nie
miałem takiego zamiaru.
Ktoś
rozmawiał głośno gdzieś niedaleko. Głosy rozsadzały mi głowę. Powieki były za
ciężkie aby je otworzyć. Kolejka przyśpieszyła wpadając znów w cichą ciemność.
Klaus:
Czego oni
wszyscy chcą ode mnie i od tej dziewczyny? Kiedyś coś do niej czułem, ale to
już koniec. Choć wciąż reaguję na nią inaczej niż na kogokolwiek na tym
świecie, szybsze bicie serca, to dziwne uczucie, szum w głowie. Fakt, że nie
mogę oderwać od niej oczu. Coś było nie
tak. Nie wiedziałem jak się przy niej zachować. Jest tak drobna, mógłbym
skrzywdzić ją jednym ruchem ręki. Choć kiedy wychodziła… Złapałem się za
policzek który w ogóle nie bolał. Wydaje się, że skrzywdziłem ją nawet bez
użycia ręki. Nie rozumiałem tego. Nikt na świecie nie mógłby mnie takiego pokochać.
Wszyscy którzy wciąż są ze mną to rodzina i osoby które znały mnie jeszcze
przed przeminą. Tak właściwie to nie mam już nawet rodziny. Caroline też już
nigdy więcej nie zobaczę. Nigdy nie dowiem się dlaczego czułem przy niej to co
czułem. Ale to już nie ma znaczenia.
Caroline:
Nie chciałam
się budzić. Nie chciałam pamiętać, cokolwiek powinnam pamiętać. Ciemność była
piękna, cisza kojąca, pustka niesamowicie znajoma. Dlaczego więc dźwięki
zaczęły przedzierać się do moich uszu? Dlaczego światło rozjaśniło ciemność? A
skoro wszystko się zmieniało, to dlaczego pustka nie znika?
- Caroline?
– Rebeka pochylała się nade mną.
- Zostaw
mnie. – Znów zamknęłam oczy.
- Rozumiem
jeśli nie chcesz mnie widzieć. – W jej głosie słyszałam ból.
- Ty nie
masz z tym nic wspólnego. A teraz daj mi proszę spokój. Nie mam zamiaru już się
więcej odzywać.
- Już idę.
Jeśli będziesz czegoś potrzebować to mi powiedz. – Usłyszałam zamykane drzwi.
Wstałam z łóżka i rozejrzałam się po pokoju. To był mój pokój. Skąd Rebeka
miała zaproszenie? W tym momencie miałam to gdzieś. Poczułam, że tracę siły.
Skuliłam się na podłodze. Czułam jak coś rozdziera mnie od środka. Nie mogę żyć
z tym bólem! Nie mogę! Nie obchodziło mnie to, że nikt mnie nie chciał. Nie
mogłam żyć ze świadomością, że On mnie nie chciał, że On mnie nie kochał.
Spojrzałam na siebie. Byłam wciąż we wczorajszym stroju. Poszłam do łazienki,
wzięłam prysznic, ładnie się umalowałam i przebrałam w ładną wiosenną sukienkę.
Następnie spakowałam wszystkie potrzebne rzeczy i wyskoczyłam przez okno.
Starając się nie myśleć o niczym szłam przez las w stronę rzeki. Stanęłam na
moście patrząc na toń wody. Szkoda, że wampir nie może utonąć. Taka myśl
przeszła mi przez głowę. Wyciągnęłam z torby wszystkie rzeczy. Spojrzałam na
kartki które trzymałam w rękach. Kartka świąteczna od Klausa i jego rysunek z
moją podobizną, które nie powinny w ogóle istnieć, ponieważ to wydarzyło się w
jednym z moich pierwszych snów o pierwotnym. Znajdowała się tam też kartka po
tym kiedy się upiłam i kiedy dał mi książkę do historii sztuki i jeszcze kilka
liścików które mi o nim przypominały. Poczułam że oczy znów mnie pieką i przez
chwilę pomyślałam, że nie dam rady. Może jednak powinnam wyłączyć uczucia?
Odgoniłam tę myśl. Najwyraźniej zasługuję na ten ból. Wyrzuciłam wszystkie
kartki, które powoli tańcząc na wietrze spadały w dół. Zatrzymały się na tafli
wody i niesione prądem zniknęły mi z oczu. Potem wyciągnęłam olbrzymiego
białego misia. Wciąż nim pachniał. Wtuliłam się w jego miękkie pluszowe
futerko. Poczułam wielką gulę w gardle.
- Żegnaj. –
Wychrypiałam. Wypuściłam plaszaka z ramion, a on spadł. Nie trafił jednak do
wody. Zatrzymał się na gałęzi. Lekki wiatr strącił go na ziemię tuż pod
drzewem. Zeszłam z mostu i stanęłam nad nim. Podniosłam z ziemi kamień i grubszą
gałąź. Kamieniem wyryłam na pniu literę „C”. Chciałam już wyryć inną literę,
ale się powstrzymałam. To było by żałosne. Zresztą jak całe to moje zachowanie.
Klaus:
Wszyscy się wyprowadzili. I dobrze! Czułem się dziwnie
samotny i rozbity, ale w końcu siedziałem sam w domu. Ciekawe czy Clary z Kolem
dobrze się bawią. Usłyszałem trzask drzwi wejściowych.
- Już wróciliście? – Zrobiłem krok w stronę wejścia, ale
nagle to poczułem. Jego obecność. Moje mięśnie przygotowały się do ataku.
- Niklaus. – Mężczyzna wyszedł z za rogu.
- Ojcze. – Starałem się aby mój głos był spokojny.
- A gdzie reszta rodziny? Wszyscy cię opuścili?
- Co tu robisz?
- Nie zadawaj głupich pytań chłopcze. – Prawie warknął. –
Uciekasz przede mną od stuleci.
- Jak mnie znalazłeś?
- To nie ma teraz znaczenia. – Najszybciej jak umiałem
sięgnąłem po sztylet z białego dębu i rzuciłem się na Mikaela. W połowie drogi
upadłem jednak przez pulsujący ból w mojej głowie. Z za rogu wyłonił się inny
mężczyzna. Miał brązowe włosy i mniej więcej 30 lat.
- Czarodziej. –Wysyczałem.
- Gdyby tylko. – Zaśmiał się ojciec.
- Nazywam się Silas. I jestem czymś więcej niż zwykłym
czarownikiem. Potrafię mieszać w nadprzyrodzonych umysłach.
- Do diabła z tobą!
- Jestem nieśmiertelny. – Zaśmiał się.
- Czego chcesz? – Zwróciłem się do ojca.
- Twojego cierpienia, twojej śmierci. – Zaśmiałem się ponuro.
- Jak zamierzasz to osiągnąć? Spaliłem wszystkie kołki z
białego dębu, a sztylet mnie nie zabije, nawet mnie nie uśpi. Jestem hybrydą. –
Powiedziałem z dumą podkreślając fakt iż ta cecha sprawia, że nie jestem jego
synem. Lecz gdyby nie ona nie byłbym ścigany przez tysiące lat.
- Wiem. Dlatego na razie zadowolę się twoim cierpieniem.
Potem sam coś wymyślisz. – Uśmiechnął się tajemniczo.
- Sugerujesz, że będę błagać cię o śmierć?- Zaśmiałem się
szczerze. Czegoś podobnego wcześniej nie słyszałem.
- Kiedy dowiesz się wszystkiego. Kiedy poznasz prawdę której
teraz nie widzisz.
- Co to za łamigłówki? Od kiedy stałeś się filozofem ojcze? –
Kpiłem z niego ignorując ból w skroniach.
- Zamilcz. Ciesz się, że mam dziś dobry humor szczeniaku.
- Może zechcesz mnie oświecić co tak dokładnie ma wywołać u
mnie stan najgłębszej depresji?
- Z największą przyjemnością. Silas. – Skinął na czarownika.
Poczułem jak coś opuszcza mój umysł. Natłok informacji zaczął docierać do mnie
z ogromną prędkością.
- Nie! Nie możliwe! Przestań! – Poczułem coś mokrego na
policzku.
Rebeka:
- Elijah!
Elijah! Nie ma jej! Uciekła przez okno! – Caroline zniknęła i to jeszcze w
takim stanie…
- Na pewno
nie poszła daleko. Znajdziemy ją. – Elijah szedł właśnie po schodach w moją
stronę. Odłożyłam tacę z gorącym kakao i świeżym rogalikiem. Coś na biurku
przykuło moją uwagę. Kartka wyrwana z zeszytu. Tylko jedno słowo. Nic więcej nie było tam napisane.
- Elijah! –
Zrozpaczona krzyknęłam najgłośniej jak umiałam, co było zbędne. Brat zaglądając
mi przez ramie właśnie przyglądał się temu co ja.
„Dziękiuję.”
Bez podpisu,
bez zbędnych słów. To było pożegnanie i oboje to wiedzieliśmy. Dla kogo? Dla
matki? Dla Eleny? Dla nas? Dla wszystkich?
- Elijah… -
Wyszeptałam. – Ja naprawdę ją lubiłam, ja naprawdę chciałam aby została moją
siostrą.
- Może po
postu uciekła. – Podbiegłam do szafy. Była pełna. Wszystkie ubrania były na
swoim miejscu. Poczułam się bezsilna, zupełnie bezsilna. Zaczęłam płakać. Tak
dawno nie płakałam…
Caroline:
Wróciłam na
most stawiając uważnie kroki, aby nie wpaść do wody. Barierka była bardzo
śliska, ale jako wampir umiałam utrzymać się na każdej powierzchni. Jestem żałosna. Podniosłam gałąź na wysokość serca.
- Kocham
cię.
Subskrybuj:
Posty (Atom)