.

.
.

niedziela, 7 grudnia 2014

Epilog

Epilog
Nie wierzę, że to się dzieje. Z bólem serce kończę tego bloga. Kiedy go zaczynałam, nie wyobrażałam sobie, że ktokolwiek będzie go czytał. Potem jednaj pojawiły się wyświetlenia i komentarze, a ja za każdym razem jak głupia uśmiechałam się do monitora. Dziękuję wszystkim, którzy czytali tego bloga, a szczególnie tym, którzy komentowali. To dzięki wam ten blog skończył dziś rok. Dokładnie rok temu wstawiłam pierwszego posta. Dokładnie dzisiaj wstawiam ostatni. Mam nadzieję, że w najbliższym czasie wpadnie mi jakiś nowy pomysł do głowy i znajdę trochę czasu aby zacząć nowy blog. Tymczasem żegnam się z wami.

Minął kolejny tydzień. Odkąd tu jestem ciągle się bawię, od imprezy do imprezy. Przed wyjazdem Damon twierdził, że jestem beznadziejnym wampirem, ciekawe co teraz by powiedział. Głośna muzyka dudniąca w uszach zachęcała do tańca. W powietrzu unosił się zapach potu, alkoholu… i krwi. Drobna dziewczyna mniej więcej w moim wieku zamigotała mi przed oczami. Z jej szyi ciekła krew. Kiedy na mnie spojrzała w jej oczach widoczny był strach. Rozglądała się gorączkowo po sali. Przekręciłam oczami. Podeszłam do dziewczyny.
- Uspokój się. – Używam perswazji. Od razu podziałało. – Skąd jesteś?
- Z Houston. – Odpowiedziała spokojnie. Zapach krwi był teraz jeszcze bardziej wyraźny. Nachyliłam się do dziewczyny i zaczęłam cicho szeptać, aby nikt inny nie usłyszał.
- Wyjdziesz teraz stąd i wrócisz do swojego domu. Nigdy więcej tu nie wrócisz. Zapomnisz co tu widziałaś. Zwiedzałaś, wstąpiłaś na dyskotekę, podobała ci się, ale nic więcej.
- Dyskoteka była bardzo fajna, ale muszę już iść. – Dziewczyna powiedziała jak w transie i wyszła. Damon pewnie zacząłby teraz wykład na ten temat. Dobrze że go nie ma bo wysłuchiwanie tego co najmniej raz dziennie było by nie do zniesienia. Za mną było słychać radosny śmiech.
- Znowu to samo? – Znałam ten głos. Uśmiechnęłam się.
- To wcale nie zdarza się tak często!
- To w ogóle nie powinno się zdarzać. Jesteś wampirem.
- Dzięki za przypomnienie. Miałeś na nią ochotę? – Odwróciłam się i spojrzałam na mężczyznę stojącego za mną. Jego ciemna skóra przybrała dziwny kolor w fioletowym oświetleniu. Brązowe oczy się śmiały.
- Może… Ale nie mów Rebece. – Mrugnął do mnie.
- Czasami zastanawiam się, czy ta twoja dziewczyna to naprawdę istnieje. Jeszcze nigdy jej nie poznałam. – Uniosłam brwi.
- To może się źle skończyć. Ona źle znosi inne kobiety. A wiesz… jako pierwotna ma dość dużo siły. Drinka? – Podał mi kieliszek. Uśmiechnęłam się do niego i wypiłam cały kieliszek duszkiem.
- Pogadamy jak ją poznam. – Ruszyłam na parkiet. Przyjrzałam mu się znowu. Był miły, choć nie dla wszystkich. Trzymał wszystko zawsze na oku. Wydawać by się mogło, że jest królem Nowego Orleanu. – Król Nowego Orleanu tańczy ze mną? Co za zaszczyt. – Powiedziałam kiedy do mnie dołączył.
- Nie jestem królem. Już ci to mówiłem.
- Tak wiem. – Przekręciłam oczami. – Wielki pan i władca nosi imię Klaus. Jesteś więc księciem tego piekła?
- Uważaj bo karzę cię stąd wygonić. – Pogroził mi palcem.
- Porozmawiałabym wtedy z Klausem. Na pewno bym go przekonała. – Marcel się zaśmiał.
- Nie wydaje mi się żeby Nik był taki przekupny.
- Nik… chyba bardzo go lubisz.
- Szanuje. – Poprawił mnie.
- W takim razie bym się z nim dogadała.
- On nie jest jak ja. Na niczym mu nie zależy, nie sądzę, żeby był w twoim guście. Jesteście jak ogień i woda.
- Przeciwieństwa się przyciągają. – Drażniłam się z nim.
- To by się źle skończyło dla jednego z was i niestety ale przypuszczam, że byłabyś to ty Caroline.
- Ja? – Przybrałam wyniosłą postawę. – W życiu nie przegram z jakimś tam pierwotnym, hybrydą czy kim on tam jest! – Podniosłam prowokująco głos. Oczy najbliższych wampirów podniosły się na mnie.
- Ciszej trochę. Mówisz o Klausie! – Skarcił mnie przyjaciel.
- Wy go czcicie czy jak? – Spytałam cicho przyglądając się wampirom które wciąż patrzyły na mnie. Marcel zaśmiał się.
- Coś w tym stylu.
Jak zwykle do domu wróciłam nad ranem szczęśliwa, że dziś spotkałam Marcela. Spotkałam go już pierwszego dnia, uratował mnie przed bandą pijanych wampirów. Potem widywałam go na imprezach codziennie. Jednak ostatnie dwa dni go nie było. W sumie zostawał zawsze do końca tak jak ja. Nad ranem kończyłam zawsze kończąc na rozmowie z nim. To była chyba jedyna osoba z którą tu znałam, choć byłam tu już miesiąc. Tak właściwie powinnam chyba stąd wyjechać. Miasto choć nigdy nie spało zaczynało stawać się nudne, a ja i tak zatrzymałam się na dłużej niż zamierzałam. Położyłam się na łóżku. Jestem taka zmęczona… i zasnęłam.
Następnego dnia rutynowo zażyłam tabletkę na ból głowy. Zaczynałam się pomału przyzwyczajać do dużych ilości alkoholu. Co teraz? Podeszłam do lodówki po brzegi wypełnionej woreczkami z krwią. Codziennie musiałam wypić co najmniej jeden, nie chcąc stracić kontroli. Wypiłam go, a opakowanie wyrzuciłam do kosza. Najlepszy na kaca jest tylko alkohol, ale mój się skończył. Ubrałam się i wyszłam z pokoju hotelowego. Jak nazywała się ten bar o którym kiedyś wspominał Marcel? Ty pijaczko! Skarciłam się w duchu ale mimo wszystko poszłam w tamtym kierunku.
W końcu udało mi się znaleźć to miejsce. Jeden wampir stał przed wejściem. Zmierzył mnie wzrokiem, ale nic nie powiedział. Przepuścił mnie, ale drzwi już nie otworzył.
- Współcześni dżentelmeni. – Wymruczałam pod nosem i weszłam do środka. Lokal był prawie pusty nie licząc jednego mężczyzny tuż pod drzwiami i jednego przy barze który kończył właśnie butelkę szkarłatnego napoju. Przyjrzałam mu się uważniej. Był… boski pomyślałam. Choć widziałam go tylko od tyłu. Miał ciemne blond włosy, lekko kręcone. Przez koszulkę można było przyjrzeć się jego idealnie wyrzeźbionym mięśniom, które poruszyły się kiedy odchylił się i wypił całą zawartość kieliszka. Nachylił się ponad barem i wziął kolejną butelkę. Barmana nigdzie nie było widać. Bezszelestnie podkradłam się do niego.
- Można się przysiąść? – Mięśnie mężczyzny napięły się nagle. Cały zastygnął, butelka wyleciała mu z rąk i z hukiem rozbiła się na podłodze. Nie wiedziałam, że mogę na kimś wywrzeć takie wrażenie. Nagle gwałtownie się odwrócił, a ja omal się nie przewróciłam. Złapał mnie błyskawicznie i tak samo szybko puścił. Jego oczy były niebieskie jak wzburzone morze, ale przede wszystkim były pełne zaskoczenia, radości, bólu, niedowierzania… jak tyle można odczuwać tyle emocji na raz?
- Caroline… - Jego głos był cichy zachrypnięty i z angielskim akcentem. Z seksy akcentem, dodałam w myślach.
- Znamy się? – Byłam pewna, że nigdy wcześniej go nie widziałam, ale byłam też pewna, że ciągnęło mnie do niego jak ćmę do ognia.
- Nie pamiętasz. – Stwierdził z ulgą i rozczarowaniem.
- Czego? – Wyglądał jakby zastanawiał się nad czymś.
- Spotkaliśmy się już na jednej dyskotece. – Stwierdził głosem pewnym, nie wyrażającym uczuć. Zaczęłam się nad tym zastanawiać. Na pewno bym go zapamiętała. Takiej twarzy się nie zapomina.
- Musiałam być bardzo pijana. – Powiedziałam przepraszająco.
- Masz słabą głowę. – Powiedział bardziej do siebie niż do mnie.
- Wcale nie! – Mężczyzna sięgnął po następną butelkę i wstał. Zmierzał już w stronę drzwi gdy nagle się zatrzymał i odwrócił. Patrzył na mnie jakby dopiero teraz uświadomił sobie z kim rozmawia.
- Chyba jednak postawić ci tego drinka. – Stwierdził zrezygnowany. – Nie możesz chodzić sama po mieście.
- Mówisz jak moja matka! – Nie rozumiałam go. Ciężko było odgadnąć o czym myśli.
- Nigdy jej nie lubiłem. – Stwierdził cicho.
- Co proszę? – Nie mogłam uwierzyć własnym uszom. Mógł być sobie najprzystojniejszy na całym świecie ale jak mógł obrażać moją matkę?
- Siadaj. – Usiadł i poklepał miejsce koło siebie. – Przecież teoretycznie nawet jej nie znam. – Powiedział bez skruchy.
- Teoretycznie? I jak możesz obrażać kogoś kogo nie znasz?
- Tylko żartowałem. Siadaj.
- Chyba odeszła mi ochota na drinka. – Odwróciłam się, a on pojawił się przede mną.
- Car siadaj.
- Tak mówią do mnie tylko przyjaciele. – Powiedziałam obrażona. – Z resztą nawet nie wiem jak ci na imię.
- Usiądź proszę. – Przekręciłam oczami na widok jego wzroku i usiadłam posłusznie. - Nik.
- Caroline. – Przedstawiłam się mimo wszystko.
- Moim zdaniem bardziej pasuje do ciebie Anioł. – Mówił dziwnym odległym głosem, patrzył na mnie ale jakby mnie nie widział. Zignorowałam te słowa będąc wciąż lekko naburmuszona. Mogłam mu się teraz lepiej przyjrzeć. Jego łagodny wyraz twarzy, lekki uśmiech, zamglone oczy.
- O czym myślisz? – Spojrzał na mnie z lekkim smutkiem.
- Drinka? – Podał mi kieliszek. Przyjęłam go z radością.
- Skąd się tu wzięłaś?
- Przyjechałam z Mystic Falls miesiąc temu.
- Aż miesiąc? Jak to możliwe, że spotkałem Cię dopiero teraz?
- Myślałam, że już się spotkaliśmy. – Przypomniałam mu. Nic nie odpowiedział. – Zaraz po skończeniu liceum postanowiłam zrobić sobie wakacje.
- Spełniasz marzenia.
- Tak. Zawsze chciałam podróżować.
- A co z Europą?
- Mam zamiar tam też pojechać. – Nachylił się do mnie.
- Kiedy?
- Za niedługo. – Nachylił się i spojrzał mi w oczy. Jego źrenice zaczęły się rozszerzać.
- Wstaniesz… - Drzwi do baru otworzyły się.
- Klaus błagam cię przestań zapijać smutki i zajmij się w końcu… Caroline? – Głos był znajomy. Marcel przyglądał się  nam jakby oceniał sytuację. – Puść ją, to jest… - Oczy mężczyzny obok mnie nabrały groźnego wyrazu.
- Marcel?
- Znacie się?
- Tak. Dlaczego jesteś taki zły? - Dziewczyno czy ty masz jakiś magnes na przyciąganie kłopotów? Co tym razem zrobiłaś? – No tak, kiedy tylko go poznałam ratował mnie przed bandą wampirów. Od tamtego czasu już nikt mnie nie dotknął.
- Żebyś wiedział. – Usłyszałam szept tak cichy, że nie byłam pewna, czy mi się nie zdaje.
- Powinnaś już iść. Źle dziś trafiłaś. Ten oto koleś uwielbia zatapiać smutki w samotności. – Spojrzałam na wampira obok, przekręciłam oczami i zrobiłam krok do przodu. Nagle silne szarpnięcie spowodowało, ze omal nie wpadłam na bar.
- Au! – Krzyknęłam buntowniczo.
- Klaus! – Marcel ostrzegawczo podniósł głos i zrobił krok w naszą stronę.
- Ten Klaus? – Mężczyzna patrzył na mnie z wyczekiwaniem i niepokojem. – Ten Nik? – Spojrzałam pytająco na Marcela a on pokiwał zrezygnowany głową.
- Tak. Król Nowego Orleanu. – Przyglądałam się mu z niedowierzaniem. Może był lekko irytujący, ale nie wydawał się specjalnie niszczycielski.
- Kiedy ją poznałeś? – W jego głosie wciąż brzmiała wściekłość.
- Odkąd przyjechała. O co ci chodzi? Co ci nie pasuje? – Marce westchnął.
- Miesiąc temu i nic mi nie powiedziałeś?
- O czym? Znacie się?
- Podobno już się spotkaliśmy na dyskotece. Ale musiałam być pijana bo nic nie pamiętam. – Wtrąciłam się.
- Nie wiem co zrobiła ci ta dziewczyna ale odpuść sobie, ona nawet tego nie pamięta. – W jego głosie można było wyczuć groźbę.
- Ty nic nie rozumiesz. To nie jest jakaś tam dziewczyna. To jest ta dziewczyna. – Marcel wydawał się nic nie rozumieć.
- Przepraszam? – Nie mogłam dłużej tego znieść. Rozmawiali o mnie jakby mnie tu nie było.
- Caroline… Forbes? – Zapytał cicho.
- Tak. – Odpowiedziałam znudzona faktem że wszyscy wszystko wiedzą tylko nie ja. - Coś nie tak? – Mina Marcela zbladła. Klaus zaśmiał się posępnie.
- Wiedziałem, że Rebeka ci powie.
- Wychodzę. – Oświadczyłam i dopiłam kieliszek.
- Caroline?! – Blondynka która weszła właśnie do baru patrzyła na mnie jak na zjawę.
- Rebeka? – Dziewczyna wyglądała dokładnie jak ze zdjęć które pokazywał mi Marcel. – Mówiłeś jej o mnie? – Spojrzałam na brązowookiego. Wydawał się zmieszany.
- Coś ty zrobił?! – Blondynka podeszła do Klausa. Z tego co opowiadał mi Marcel byli rodzeństwem. Pierwotnym rodzeństwem. Nik nie odpowiedział.
- Chyba nic nie rozumiem. – Stwierdziłam w końcu. – Jestem Caroline. Wyciągnęłam przed siebie rękę Rebeka niepewnie ujęła moją dłoń.
- Mów mi Beka. – Czyjś telefon zadzwonił. Hybryda odebrał do.
- Masz mi coś do powiedzenia mała wiedźmo?! – Nie usłyszałam odpowiedzi. Chyba lepiej nie podsłuchiwać rozmowy pierwotnej hybrydy.
- Co ty nie powiesz! Miałaś proste zadanie. Miałaś jej tylko pilnować! – Zaśmiał się. – Dostałaś właśnie kartkę z Nowego Orleanu? – Chwila ciszy. - Oczywiście, że wiem, że tu jest! – Spojrzał na mnie i wyszedł za drzwi. – Bo właśnie na nią patrzę! – Usłyszałam jeszcze.
- Chcecie drinka? – Spytałam czując się nieswojo. Marcel i Rebeka wymienili się dziwnym spojrzeniem. - Może ja już pójdę. Wydaje się, że macie jakieś sprawy do obgadania. – Wstałam. – Do zobaczenia rzuciłam w stronę Marcela.
- Nie! Posiedź jeszcze z nami. Napijesz się ze mną drinka czy dwa. – Beka siadła na stołku i poklepała jeden koło siebie. – Wydaje mi się że mogłybyśmy zostać dobrymi przyjaciółkami. – Nie byłam do końca przekonana. Beka wydawała się bardzo miła, ale chyba mieli wszyscy jakąś ważną sprawę na głowie. – Proszę. Nie karz mi znowu siedzieć tylko z tymi dwoma facetami.
- Zgoda.
- Chcesz drinka? – Zwróciła się do Marcela. On tylko pokiwał głową. Rozdała każdemu po napoju.
- Wiele o was słyszałam. O tobie i Klausie. Marcel mi opowiadał.
- Na pewno same kłamstwa. – Klaus wrócił z powrotem do pomieszczenia.
- Nie wydaje mi się. – Stanęłam w obronie przyjaciela. Klaus wydawał się teraz wrogi. – Mówił, że jesteś apodyktycznym dupkiem który nie przejmuje się nikim i niczym. – Chyba przeholowałam. Oczy Klausa wyrażały zdziwienie i gniew, Rebeki zachwyt, a Marcel patrzył na mnie oszołomiony. – Zgadzam się w nim w 99% ale zapomniał dodać że jesteś też alkoholikiem. – Mam nadzieję że Marcelowi się za to nie oberwie… i mnie.
- I kto to mówi. Jeszcze nie ma południa a ty już włóczysz się po barach. – Odgryzł się. Beka wybuchła śmiechem.
- Nie jesteś zły? – Zdziwiłam się.
- Nie potrafiłby. – Wymruczała blondynka.
- Zamknij się. – Syknął Klaus. – Boisz się, że mogę się okazać tak naprawdę miłym chłopakiem który będzie otwierał przed tobą drzwi? „ współczesny dżentelmen”? – Zaczerwieniłam się. Musiał mnie słyszeć kiedy wchodziłam. – Boisz się, że się we mnie zakochasz? – Kontynuował stojąc teraz bardzo blisko mnie.
- Chciałbyś. – Mój głos lekko drżał.
- O to się nie martw. – Czułam jego oddech na moich ustach. – Właśnie postanowiłem być twoim koszmarem. – Uśmiechnął się diabolicznie, a mnie przeszedł dreszcz, mieszanina strachu i podniecenia. Kiedy myślałam, ze już mnie pocałuje cofnął się i wyszedł. Mężczyzna siedzący przy również zaraz za nim. Widziałam go przez przeszklone drzwi rozmawia z oboma mężczyznami. Potem jeden z nich stanął znów przy drzwiach a Nik i drugi mężczyzna poszli dalej.
- Co to było? – Spytałam kiedy w końcu odzyskałam mowę.
- Hybrydy Klausa. – Odpowiedział Marcel, choć nie o to mi chodziło.
- On się nigdy nie zmieni. – Westchnęła Rebeka.
- On już się zmienił. – Zaprzeczył Marcel. Westchnęłam. O czym ja myślę? Raczej o kim?
- Proponuję zakupy! – Wykrzyknęła Rebeka a ja nie mogłam się uśmiechnąć.
- Nie mogłabym odmówić.
- A ja mogę. – Marcel już zaczął wychodzić.
- W kafejce tam gdzie zawsze za 2 godziny. Przyprowadź Elijaha! – Marcel westchnął. – Dzięki kotku!
Położyłam się zmęczona po całym dniu. Klausa już dziś nie spotkałam, ale Marcel powiedział, że zamierza go wyciągnąć dziś na imprezę. Spotkałam Elijaha. Miły, spokojny i w garniturze. Założyłam się z Rebeką, że namówię go na włożenie skórzanej kurtki. Podniosłam się na łokciach i spojrzałam na otwartą szafę. W co ja mam się ubrać?
***

Krąży po Mystice Falls legenda o drzewie miłości. Mówi ono o parze kochanków którzy nie mogli być razem. Nikt nie wiedział skąd się wzięła, ani o kim mówiła. Podobno dziewczyna w wyniku choroby straciła pamięć, a on nie chcąc ranić jej od nowa, ponieważ nie mogli być razem, wyjechał i już nigdy się nie spotkali. Czy jest w tym choćby ziarno prawdy wie tylko ten kto tę legendę stworzył. Jedyne co po nich pozostało to biały miś pod drzewem, oraz pojedynczy inicjał wyryty kamieniem. Teraz nie był już jednak samotny. Na drzewie co jakiś czas pojawiały się nowe inicjały. Nieszczęśliwie zakochani podpisywali się na drzewie i zostawiali pluszaki. Każdy pluszowy zwierzak to inna historia. Jedni błagali o uśmiech od losu dla nieszczęśliwej miłości, a inni chcieli jedynie zapomnieć niczym dziewczyna z legendy – C.