.

.
.

piątek, 3 października 2014

Rozdział 32

Rozdział 32
Kolejny rozdział... i jest pewna sprawa... otóż... Nie no nie mogę. Jeszcze nie powiem wam tego teraz. Miłego czytania :D
Klaus:
To nie mogło się dziać. Czułem że jestem wolny, czułem też że wszystko zepsułem. Straciłem ją.
- TY! Dlaczego to zrobiłeś! Miałeś zniszczyć mnie a nie ją!
- To był jedyny sposób. Z resztą sam ją zniszczyłeś.
- Kłamiesz! To twoja sprawka namieszałeś mi w głowie… w mojej głowie…
- Teraz już za późno. – Zaśmiał się. Poczułem przypływ gniewu i nienawiści jakich jeszcze nigdy nie czułem zarówno do niego jak i siebie. Nie zważając na ból ruszyłem w jego stronę.
- Zabiję cię! – Uchylił się a ja ledwo go zadrasnąłem.
- Nie rozumiesz? To ty jej to zrobiłeś. Nieraz wybuchałeś agresją ale ona ci przebaczała dlatego musiałem posunąć się dalej. Musiałeś złamać jej serce.
- Od jak dawna? Od jak dawna siedzisz w mojej głowie! To zaczęło się jeszcze przed Paryżem, a dokładniej… - Przez jego pierś przebiła się dłoń trzymająca zakrwawione serce.
- Od jak dawna! Co było prawdziwe! – Ponowiłem pytanie. Musiałem znać prawdę. Ale on nie odpowiedział. Padł na siemię martwy. Usłyszałem krzyk bólu mojej siostry, który chwilę później zamilkł. Elijah zabił czarodzieja.
- Rebeka. Zabiłaś naszego ojca. – Ze spokojem zauważył Elijah.
- Powinnam zrobić to już dawno temu. – Upuściła serce i wytarła dłoń. – Zabiję cię! – Rzuciła się na mnie. Nie odepchnąłem jej. Żyłem w świecie stworzonym przez Mikaela. Robiłem co chciał jak marionetka. Nie wiedziałem nawet od jak dawna. Jeszcze przed Paryżem… Czy wszystko co robiłem było jego sprawką? Czy może jedynie pojedyncze sytuacje? Poczułem ostry ból na policzku.
- Coś ty najlepszego zrobił! Widzisz to?! – Pomachała mi świstkiem papieru przed oczami. – Caroline…
- …uciekła. – Dokończył za nią Elijah.
- Albo gorzej… - Wyszeptała Beka. Nic nie rozumiałem. Albo gorzej? Spojrzałem na kartkę.
- Dlaczego tu stoicie? Dlaczego jej nie szukacie?!
- Właśnie uratowałam ci tyłek!
- To nie jest teraz ważne. – Widziałem świat jak przez mgłę a w głowie tworzył mi się plan. – Znajdźcie ją.
- A ty? – Elijah wyglądał na zaniepokojonego.
- Muszę to wszystko odkręcić. – Wybiegłem z domu. Musi już tak być. To postanowione.
Caroline:
Zamknęłam oczy i poczułam jak wiatr otula moją twarz. Otworzyłam jedną powiekę. Słońce przebijało się pomiędzy liśćmi. Niebo robiło się pomarańczowe. Właściwie to pewnie powinnam już wracać, ale siedzenie tu jest takie beztroskie. Nie mogłam tam udawać, że nic się nie stało, ale tutaj? Spojrzałam na misia siedzącego obok mnie pod drzewem.
- Misiu kończy nam się alkohol i coś czuję, że nie wiem co powinnam ze sobą zrobić. – Byłam nieśmiertelna i miałam całe życie przed sobą, tylko że ja nie chciałam żyć tak długo. Nie chciałam też teraz umierać. Było jeszcze tyle rzeczy które chciałam zrobić. Jeszcze kilka dni temu chciałam to zrobić z kimś wyjątkowym. Teraz nie miałam nikogo wyjątkowego. – Mogłam jednak się zabić. – Przechyliłam butelkę  wypiłam końcówkę butelki na raz. Poczułam, że kręci mi się w głowie. – Co ze mnie za wampir skoro upijam się tak łatwo? – Gdzieś w pobliżu usłyszałam szelest. Wampir… krew prosto z żyły, może powinnam jeszcze raz spróbować? W końcu teraz mam dobrą samokontrolę. Starając się jak najciszej podeszłam w miejsce hałasu i wyskoczyłam z za krzaka na mężczyzną stojącego niedaleko. On był jednak szybszy. Złapał mnie za gardło i przycisnął do drzewa. To musiało wyglądać naprawdę żałośnie. Młoda pijana wampirzyca atakuje z wyciągniętymi kłami pierwotnego.
- Caroline! – Zdziwił się na mój widok, i puścił moją szyję. Zachwiałam się, a on mnie podtrzymał.
- Czy ty nawet do lasu chodzisz w garniturze?
- Nic ci nie jest?
- Szczerze? To chyba jakiś drewniany kolec wbił mi się w stopę i strasznie mnie boli.
- Caroline! Caroline!
- Beka! – Wybełkotałam. – Zauważyłeś, że ostatnio ciągle was razem widuję? Yyy nie zaraz ty nie mogłeś tego zauważyć. – Zachichotałam, a kiedy przestałam zaczęła mi się czkawka.
- Znalazłeś ją! – Beka podeszłą.
- To ona mnie znalazła.
- Zatako…hik Zaatakowałam go…hik – Pochwaliłam się własną głupotą.
- Czy ona wyłączyła uczucia? – Rebeka wydawała się przerażona.
- Nie sądzę aby doprowadziła się do takiego stanu gdyby je wyłączyła.
- Słuszna…hik uwa…hik…ga. – Skąd ja w ogóle wzięłam alkohol?
- Zabierzmy ją teraz do domu.
- Hik. Do czyjego?
- Dobre pytanie.
- Klaus kazał ją znaleźć i powiedział że ma jakiś plan. Musimy mu zaufać. Sama słyszałaś, co powiedział ojciec. To nie on to zrobił. Czarodziej siedział w jego głowie.
- Ja hik nie chcę do niego hik. On mnie nie lubi hik.
- Ciii choć z nami. – Poszłam bo w sumie było weselej z kimś iść przez las. Zapomniałam jedynie o misiu który siedział sobie samotny, ale obiecałam sobie że po niego kiedyś wrócę. Weszliśmy do wielkiego domu pierwotnych.
- Hik. – Chciałam coś powiedzieć ale czkawka ciągle mi przeszkadzała. – Mogę hik spać na kanapie? Hik. - Położyłam się na wygodnym meblu. Pojrzałam na Elijaha i Rebekę znikających za drzwiami do kuchni. – Tak się zastanawiam. Hik. Co pierwotni hik mają w lodówce. Hik. Samą krew czy może też hik ludzkie jedzenie?
Główne drzwi się otworzyły. Usłyszałam znajome kroki coś kuło mnie w środku, jednak alkohol który wypiłam hamował moje wszystkie racjonalne myśli.
- Przyszedł hik pan i władca hik tego domostwa hik. – Roześmiałam się z własnych słów. Elijah i Rebeka wyszli z kuchni. Klaus stanął w progu salonu a za nim stała Bonnie.
- Bonnie! – Krzyknęłam uradowana i podniosłam się szybko z kanapy. – Ale wam się ten dom kręci… - Złapałam się za głowę a drugą potrzymałam.
- Zostawcie nas na chwilę samych. – Zarządziła Klaus.
- Tak jest kapitanie! Hik. – Zrobiłam krok i potknęłam się. Klaus mnie złapał i szybko posadził na kanapie.
- Nie chcesz mnie dotykać. – Zauważyłam z urazą.
- Wyjdźcie! – Krzyknął a oni go posłuchali. Zaczęłam się podnosić.
- Ty nie! – Powiedział trochę za ostro.
- Nie krzycz na mnie! – Zachowywałam się jak pięciolatka.
- Przepraszam. – Szepnął i już chciał mnie złapać za ręce ale w ostatniej chwili się odsunął.
- Wiesz hik. Właśnie sobie hik przypomniałam hik że miałam cię nie lubić hik.
- Wiem Kochana.
- Traktujesz mnie hik jak małe dziecko! – Poskarżyłam się.
- Nigdy. – Zaprzeczył. – Przepraszam.
- Za co?
- Za wszystko i za to. – Popatrzył mi w oczy a ja poczułam się dziwnie. Widziałam tylko jego tęczówki i zmieniające się źrenice.
- Caroline będziesz teraz grzeczną dziewczynką i zrobisz co ci powiem. Otrzeźwiejesz i porozmawiasz ze mną. Dobrze? – Uderzyłam do w policzek.
- Chyba wytrzeźwiałaś.
- To za grzeczną dziewczynkę, a to - wymierzyłam mu drugi policzek – za tą twoją Clary! A to za to, że użyłeś na mnie perswazji. A to… - Złapał mnie za nadgarstki.
- Przepraszam. To wszystko moja wina. Mój ojciec nienawidził mnie tak bardzo. Mogłem się domyślić, że wykorzysta moją jedyną słabość, żeby mnie zniszczyć. Naprawdę przepraszam. – Przypomniały mi się słowa Elijaha z lasu. Wyrwałam pięści z jego uścisku i zaczęłam z całej siły uderzać go w klatkę piersiową.
- To za to, że dałeś sobą tak łatwo manipulować. To za to, że się nie domyśliłeś. To za to, że uwierzyłeś w jego kłamstwa. – Zaczęłam szlochać. – A to za to, - uderzyłam go najmocniej jak potrafiłam i przewróciłam go tym samym na plecy lądując na nim – za to, że cię kocham i za to, że to tak strasznie boli. – Rozkleiłam się zupełnie.
- Ciiii
- Kochasz ją? – Wychrypiałam.
- Oczywiście, że nie. Kocham tylko ciebie. Dlatego…
- Ja też cię kocham.
- Dlatego też muszę sprawić, że zapomnisz. Wszystko. Na zawsze.
- Co? Dlaczego? Podniosłam się. Elijah mówił, że tak naprawdę to nie byłeś ty. Że to wasz ojciec. Myślałam, ze mnie kochasz.
- Kocham, ale skrzywdziłem cię tak bardzo, poza tym nie wiem jak długo nie byłem sobą. Może wszystkie twoje wspomnienia ze mną były kłamstwem.
- Ale teraz jesteś sobą! Prawda?
- Tak. Pocałował mnie w czoło. Myślałem, że to będzie inaczej wyglądało. Przykro mi Caroline. Życzę ci abyś odnalazła szczęście. Bonnie!
- Ale ja już je nalazłam. - Klaus wstał z kanapy. - Nie rób tego! Nigdy ci tego nie wybaczę słyszysz! Nigdy!
- Nie będziesz musiała. Zapomnisz o mnie.
Już maiłam mu odpowiedzieć, ale w powietrzu uniósł się głos Bonnie szeptający jakieś dziwne niezrozumiałe słowa. Puściłam się biegiem ale Klaus mnie zatrzymał i z powrotem usadził na kanapie.
- Beze mnie będziesz szczęśliwsza. Nawet nie wiesz ile świata czeka na ciebie. Ile przygód.
- Ale ja nie chcę… hik… - Poczułam się senna, czkawka znów wróciła. Ja nie chcę! Ja nie chcę. Ale czego? Czego nie chcę? Iść do szkoły? Z mamą na zakupy? Do Eleny na wieczór tylko dla dziewczyn? Przecież ja chcę. Chcę to wszystko. Chociaż może zabawniej było by zrobić dużą imprezę dla dziewczyn i chłopaków? W końcu nie mam już chłopaka. Rozstałam się z Tylerem już dawno temu. To była nasza wspólna decyzja. W końcu to było trochę szalone. Wampir i wilkołak w jednym związku? Przekręciłam się na drugi bok. Coś czuję, że za chwilę zadzwoni budzik. Otworzyłam oczy. O nie! Dlaczego nie zadzwonił! Nie mogę się spóźnić. Szybko ubrałam się i wybiegłam z domu z książkami i listą przygotowań do piątkowej imprezy. Podjechałam autem pod szkołę. Na parkingu spotkałam dziewczyny.
- Bonnie Bennett! Jesteś mi winna wyjaśnienia! – Dziewczyna ze zdziwieniem i strachem odwróciła się w moją stronę. Wymieniła przerażone spojrzenie z Eleną. - Miałaś wczoraj wieczorem zadzwonić i powiedzieć jaką zakładasz kreację w piątek żebym mogła nas wszystkie zgrać! – W jej oczach pojawiło się zrozumienie.
- Zupełnie mi to wyleciało z głowy. - Usprawiedliwiła się.

- A pro po wylatywania z głowy… - Dziewczyny znów się spięły. – Zaraz spóźnimy się na lekcje. I wyluzujcie trochę. Dziś nie piszemy żadnego sprawdzianu. – Zaśmiałam się i pobiegłam do szkoły.